niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 53.

Obudziłam się... Hmm... Nie wiem gdzie. Widziałam tylko białe oślepiające mnie światło. Usłyszałam kobiecy głos, nakazywała mi coś podać. Nie wiem co dalej, bo "odpłynęłam". Nie wiem ile czasu upłynęło od tamtego momentu. Obudziłam się kompletnie zdezorientowana. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się ruszyć. Jakbym miała wszystko bezwładne. Mogłam tylko jedynie obkręcić głową, więc przekręciłam najpierw w prawą stronę, potem na lewą, okazała się, że po jednej i po drugiej stronie były jeszcze dwa łóżka, jednak nie widziałam, czy to były kobiety, czy mężczyźni, bo jednak widziałam jak przez mgłę. Ponownie zamknęłam oczy zasypiając. Jednak kiecy spałam, co jakiś czas oczy otwierały mi się na krótko, bo zaraz powieki znów się zamykały.

Trochę później...
Od kilku dni nie mogę spać, to chyba dlatego, że wcześniej dużo spałam. W środku nocy wszyscy śpią. Nawet do pielęgniarki nie wolno się odezwać, bo nie przychodzi. Od czasu do czasu przychodzi do mnie Richard, ale bez Rex'a, bo tu nie można przyprowadzać zwierząt. Ostatnio rzadziej, bo ma jakąś sprawę trudną. Z tego co mi mówił, to przychodzili w swoim czasie inni, ale spałam. Nawet Sam przychodził, a któregoś razu powiedział Richard'owi, że nie jestem zwykłą dziewczyną (co mnie zdziwiło) i że głupi był, ze nie zawalczył o mnie. Od tamtej pory więcej nie przyszedł. Po tym jak się o tym dowiedziałam i kiedy nie mogę usnąć i rozmyślam, rozmyślam między innymi o tym. Dochodziłam do różnych wniosków co do tego, ale za każdym razem dochodziłam do innego.
Czułam, że mnie wszystko boli. Możliwe, że od leżenia. Rany które miałam były całkiem nie duże, ale obrażenia niestety duże i długo się goiły. Nie miałam zezwolenia nawet siąść na chwilę na łóżku, żeby zmienić choć na chwilę pozycję i żeby od drętwiało mi ciało. Powoli zaczął nastawać dzień. Lubiłam patrzeć jak wchodzi słońce nie widząc do, tylko leżąc tyłem do niego. Za jakiś czas nastał pełny ranek i niektórzy pacjenci zaczynali już chodzić.

6 miesięcy później.
Kolejny dzień w domu. Nudny dzień w domu. Od dłuższego czasu po wyjściu ze szpitala moje dni tak wyglądały. Każdy mi mówił, żeby się oszczędzać, dbać o siebie i nie robić rzeczy, których lekarz mi zabronił. To mnie kompletnie wkurzało. Wyleżałam się tyle w szpitalu, żeby chyba się wykurować. Leżałam na kanapie, chyba można było to tak nazwać, gdyż nogi założyłam na oparcie kanapy i do góry nogami oglądałam jakiś bezsensowny serial, gdzie każdy w każdym się zakochiwał. Beznadzieja. Nieoczekiwanie ktoś zawitał do drzwi. Po usłyszanym dzwonku  krzyknęłam znudzone, na odwal się "otwarte!" i weszli zaraz pan Han, Dre oraz Bella. Wtedy jakoś nuda przeszła. Pogadaliśmy przy kawie o różnych rzeczach i powspominaliśmy te dawne dobre czasy. Nawet nie wiem kiedy nastał wieczór. Bella zaproponowała, że zostanie na nic i obejrzymy jakiś film. I tak zrobiłyśmy. Obejrzałyśmy "Adrenalinę" przy soczku i popcornie, potem trochę pogadałyśmy, głównie o obejrzanym filmie i poszłyśmy spać.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i coś napisałam, rozdział spokojny i może nawet nudny, ale i tak czekam na opinię :)

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 52.

Odsunęłam się od wszystkich. Miałam ich w dupie sama nie wiem czego. Nic mnie nie obchodziło. Po  jakimś długim momencie ogarnęłam się i odpowiedziałam na pytanie: "czy coś mi jest" - "nie", oraz "czy wszystko okay" -"tak". Nadal szumiało mi w uszach. Powiedziałam tylko "zabierzcie mnie w spokojniejsze miejsce". Na co pan Han wziął mnie za rękę i prowadził, idąc za Benny'm. Domyślałam się, że to do niego jedziemy, bo gdy wsiedliśmy do samochodu on prowadził, a potem otworzył dom do którego dojechaliśmy. Usiedliśmy na kanapie. Po kilku minutach te "dzwoneczki" w uszach przestały mi dzwonić. Nagle zadzwonił telefon domowy Benny'ego. Długo nie czekałam, żeby dowiedzieć się, że dzwonił to Peter. Tym razem miał napaść na bank i pozabijać tam ludzi tych, którzy mu przeszkadzają. Znów ta burza mózgów, jak i gdzie mamy szukać. "Kurwa" - tylko to mi się wtedy nasunęło.
- Jest jeden bank. Mimo, że znajduję się w centrum handlowym, jest duży.
- Jedziemy tam - powiedziałam. - W razie czego szukaj drugiego dużego banku - dodałam zaraz wstając i kierując się do drzwi, za mną ruszył Han i Benny. Dojechaliśmy tam w piętnaście minut, bo Ben zabawił się w "Szybkich i wściekłych" i bardzo szybko jechał. Będąc już na miejscu,  okazało się, że to jest budynek niedaleko miejsca, gdzie byli uwolnieni między innymi rodzina Hana. Weszliśmy do wprost gigantycznego budynku. Tam stał Peter z zakładnikiem, przykładał mu broń do szyi. Stał na tak jakby balkonie.
- Znam go parę dni, a już mam ochotę go zabić - powiedziałam pod nosem, patrząc na niego.
- Widzę, że idzie z godnie z planem - powiedział Peter z tym swoim głupim uśmieszkiem. Zaczynał coraz mocniej mnie wkurzać.
- Hej, powiedzcie, żeby wszyscy dyskretnie jakoś przenieśli się w jedno miejsce - powiedziałam, a sama pobiegłam do murów, po których sprytnie weszłam na ten balkon. Skradałam się za kolumnami, które tam były. Widziałam jak Peter ucieka. Gnałam za nim szybko, by go nie zgubić, ale też cicho, żeby mnie nie słyszał. Chyba skąsał się, że idę za nim, bo rzucił zakładnikiem we mnie, żeby mnie spowolnić. Zaczęłam biec za nim ile sił w nogach. Trafiłam za nim do miejsca gdzie byli zakładnicy, właśnie, byli, bo z tam tond zniknęli. Nagle Peter rzucił się na mnie z pięściami, ja próbowałam się bronić i tak zaczęliśmy się bić. Na podłodze leżał raz on, raz ja. Kiedy on zaczął używać sztuk walki, ja też zaczęłam ich stosować. Niezły był w tych klockach. Wymienialiśmy się ciosami, jeden za drugim. W pewnym momencie miał nade mną przewagę i w końcu jak nie pchną mnie o ścianę, to nie mogłam wziąć oddechu i jeszcze strasznie bolało. On uciekł. Gdy doszłam choć trochę do siebie, zaczęłam go szukać. Zorientowałam się, że są drzwi otwarte, najprawdopodobniej  na dach, szybko poszłam w tam tym kierunku. Zauważyłam go. Stał w części gdzie dach najpierw był normalny, a zaraz był wypukły. Dziwna była ta część budowli. Stał, był tam również Han i walczył z jego ludźmi. Ten szaleniec owinął i przywiązał wszystkich do sznura, czekał tylko, aż my poniesiemy klęskę i damy im zginąć. Stałam tam, nie wiedząc co robić. Patrzył na mnie i śmiał się, coraz głośniej i głośniej. Wkurzyłam się, podbiegłam i już miałam go szurnąć, a on puścił jeden sznur, który miał pod stopą.
- Nie radzę - powiedział nadal ze swoim uśmieszkiem.
- Ty sukinsynu - powiedziałam, patrząc na niego z nienawiścią w oczach.
- Jeżeli chcesz, aby przeżył, musisz mnie pokonać - powiedział biorąc całkiem długą końcówkę sznura i przywiązając do barierki, która tam była. Zaatakował pierwszy, żeby mnie nastraszyć, ale zrobiłam unik, wyginając się mocno do tyłu. Popatrzyłam na niego z pogardą. Poszliśmy w miejsce, gdzie było dużo wolnego obszaru, cały czas patrzyliśmy na siebie. Znów rozpoczęliśmy walkę. On strasznie szybko, a ja na spokojnie, starałam się, aby nie było tak w stylu "chcę cię szybko załatwić" albo "nie masz ze mną szans". Ja jedno kopnięcie, on dziesięć. Mimo to, że częściej go trafiałam niż on, to ni stąd ni zowąd, leżałam na glebie, starałam się uniknąć jego dalszych ciosów. Podniosłam się unikając jego uderzenia i zaczęłam stosować szybsze ruchy, podziałało, bo on leżał na glebie. Stanęłam nad nim, popatrzyłam na nim i wkrótce stracił przytomność, co było przyczyną całkiem nie lekkiego uderzenia w głowę. Han wyciągną już swoją córkę i żonę. Ja wyciągnęłam sznur z Samem, a potem z Cassie. Na mojej twarzy za widniały wyrzuty sumienia. Odsunęłam się od niej i popatrzyłyśmy sobie w oczy. Nikt nie spodziewał się tego co się za chwilę stanie. Nagle poczułam przeszywający mnie ból z tyłu pleców, kręgosłupa, aż po brzuch. Zaraz poczułam jeszcze dwa razy to samo. Nie mogłam wziąć oddechu, było mi go ciężko wziąć, dopiero co kilka dziesięć sekundach. Zaraz koło mnie był Sam, Han i pytali co si  e stało, byli zdezorientowani. Nie mogłam nic powiedzieć. Przed oczami robiła mi się ciemno. Ktoś wziął mnie na ręce ledwie przytomną. Raz widziałam ciemność, raz rozmazany obraz. Z czasem już w ogóle nie mogłam wziąć oddechu. Straciłam przytomność.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to jest kolejny.
Ale ja wymyślam XD
Czekam na wasze opinie ;-)

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 51.

- Chura! Udało się! - krzyknęłam wesoło - teraz, gdzie może być ta bomba ? - zaraz w biegu rozmyślaliśmy z panem Hanem opcje. "Hmm. Miejsce którego musi nieźle nienawidzić, gdzie jest pełno ludzi" - głośno myślałam.
- Moment! Mam! To może być komisatiat w któm go pan zamkną! - nagle krzyknęłam.
- Ruszajmy - powiedział pan Han. Trochę nam się zeszło zanim dotarliśmy. Stanęśmy przed budynkiem. Spojżałam do góry i poraził mnie blk słońca odbijający się id dużych okien. Weszliśmy do środka. Tam od razu jakiś facet poznał pana Hana i zaczą się drzeć, że dzwonił do niego, a on nie odbierał. Zaraz dowiedziałam się, że miałam rację. To tu była bomba. Zaraz Benny, bo tak miał na imię ten koleś, zaprowadził nas do pomieszczenia gdzie był ten cholerny ładunek wybuchowy. Znów stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam kto go trzyma. To był Dre. Potrząsnęłam głową i podeszłam do niego.
- Jezu, to jest szaleniec... - powiedziałam cicho pod nosem.
- Gorzej - zaraz dopowiedział pan Han. 
- Musimy coś zrobić  - pogrążyłam się, co zrobić z tym czymś na kolanach Dre'a.
- Kulki, które tam są, muszą być w miejscu, żeby bomba nie uruchomiła się, ale w razie czego to i tak trzeba uważać, bo może być jakiś chaczyk. - powiedział Benny.
- Jak zawsze - burknęłam. - Proszę pana - zwróciła się do pana Hana - niech pan powie komuś, żeby przeprowadzić dyskretną ewakuację. Wystarczy, że co najmniej ja będę trupem - powiedziałam, mając w myśli coś szalonego, jak to ja.
- Dobrze - powiedział - tylko mów mi po imieniu, bo ciągle ten pan i pan - lekko uśmiechną się do mnie i poszedł.
- Dobrze - tyko tyle udało mi się powiedzieć, bo za moment już go nie było. - Gdzieś tu może jest w pobliżu wolne jakieś pole czy coś - spytałam Benny'ego.
- Tak. Wychodzi się na nie tylnym wyjściem. Są tam takie nie użytki, mieliśmy je wykorzystać, ale jakoś za dużo roboty.
- Duże? Znaczy, czy jest dostatecznie długie, żeby nic nie dotknęła detonacja.
- Jak odejdzie się kilka mil, to nic nikomu się nie stanie.
- To dobrze. Obejżmy to ustrojstwo czy nie ma jakiegoś chaczyka. 
- Co ty kombinujesz? 
- Lepiej, żebyś nie wiedział - rzuciłam gdy nagle zauwarzyłam dobrze ukryty kabelek. Powiedziałam, żeby delikatnie odczepili to od Dre'a i przyczepili do mnie, a zaraz po tym, aby podali mi to tykające pudełko. Powiedziałam "Muszę to z tąd wynieść", zaś wszyscy pytali się "Jesteś pewna?", ja odwiedziałam "tak". Chociarz pewności do tego nie miałam. Wszyscy dodawali mi otuchy w słowach typu " Dasz radę", "Wierzymy w ciebie" jednak miała trochę inne wrażenie.. Była na piętrze, więc musiałam zejść. Stawiałam powoli jak mogłam krok. Na dole było duło procowników, którzy patrzyli na mnie wzrokiem... Nadziei? Zaufania? Nie wiem, nie za bardzo się na tym koncentrowałam. Schodziłam gdzieś dwadzieścia minut, a dojście do tylnych drzwi, chyba z pół godziny. Kiedy już dotarłam do tego tylnego wyjścia, musiałam pokonać trzy schody. Udało się. Potem bardzo powoli oddalałam się od tego miejsca. Nie widziałam tego, ale słyszałam, bo ludzie którzy się zbiegli się partrzyć, było ich coraz mniej słychać. I oczywiście jeszcze telewizja obserwowała mnie z helikopta. To było dziwne uczycie. Poczułam się jak w jakimś filmie akcji. Gdy doszłam do pewnego momentu, delikadnie kucnęłam i położyłam na ziemi pudełko. Nie wiem jakim cudem ja jeszcze żyję. Delikatnie odczepiłam kabelek. Jednak i tak coś zruszyłam. Zegar zaczą tykać. Miałam minutę, nie całą minutę do ucieczki. Biegłam ile sił w nogach. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak daleko od tego budynku. Nastąpił wynuch. Nie uciekłam za daleko, bo mnie odżuciło. Nieźle się potłukłam. Szczególnie prawy bark i prawa strona od biodra do kolana. Wstając lekko utykałam. Hmm... W tam tym momencie przypomniałam sobie piosenkę zespołu, którego kiedyś słuchałam częściej, i nawet byłam fanką, ale z powodu różnych sytuacji raczej nie za bardzo miałam głowę to słuchania jakiejkolwiek muzyki. O ile się nie mylę był to tytuł "We Made It" zespołu Linkin Park. Byłam ogłuszona i nie słyszałam kto co do mnie mówi, tyko nadal bujałam w obłokach. Dawałam znak, że nie słyszę. Po dłuższym czasie usłyszałam burzę głosów, Hana, Dre'a nawet dziennikarzy jakiś, co stąpali za mną. 

-----------------------------------------------------------------------------

Pora wskrzesić tego bloga, strasznie go zaniedbałam. Mam nadzieję, że ktoś jednak o nim pamięta ;) 
Za jakiekolwiek, nawet najgłópsze błędy przepraszam. Uzasadniam to tym, że pisałam szybko i na dodatek na tablecie, gdzie on czasami nie chce działać jak ja chce XD
Czekam na opinie :-)