-Znowu się biłaś... - powiedział, gdyż ostatnio często wdawałam się w bójki.
- Nie mów jak moi rodzice, kiedy byłam mała. Tak biłam się, ale musiałam.
- A to niby dlaczego?
- A co miałam pozwoli, żeby jakiś debil pobił swoją dziewczynę do nieprzytomności? - powiedziałam, idąc w kierunku kuchni.
- Jak zwykle musisz się wtrącać w nie swoje sprawy - powiedział lekko z poczuciem humoru.
- No cóż, taka już jestem, nieprawdaż piesku? - zwróciłam się do stojącego obok mnie Rex'a, a on radośnie szczekną. Będąc w kuchni jeszcze bardziej poczułam się głodna i postanowiłam zrobić sobie kanapkę. Potem nie wiedząc co ze sobą mam zrobić, wyszłam na spacer, oczywiście do parku i oczywiście był tam Sam. Uhh... Chodząc sobie wśród uliczek rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. To była Cassie.
- Możemy się spotkać? - spytała, mówiąc do słuchawki.
- Jasne. Gdzie?
- Na ulicy WallStraße, za piętnaście minut.
- Ok, już idę. - i ruszyłam w tamtą stronę. Długo nie szłam. Byłam pierwsza, bo Cassie jeszcze nie było.trochę poczekałam, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach karku, po chwili straciłam przytomność.
Obudziłam się ... No właśnie sama nie wiem gdzie. Leżę na jakimś łóżku. Ono było stare, ale to był piękny mebel, tylko nie zadbany. Ręce miałam skute w kajdany, przymocowane do oparcia łóżka. Musiałam tam leżeć długi czas, bo miałam już otarcia na nadgarstkach. Nie wiedziałam o co chodzi, temu co mnie porwał. Ale przypomniało mi się, że miałam spotkać się z Cassie, a ta ostrzegałam mnie przed jej facetem. Pomyślałam, że to właśnie on. Okazało się, ze dobrze się domyślałam. To Peter za tym stał. Przyszedł do pokoju opuszczonego domu, gdzie byłam ja.
- Oo, nasza Matka Teresa, obrończyni uciśnionych. Niestety, ciebie już nikt nie uratuje. Dzisiaj jedziemy w pewne miejsce. Ale reszta będzie nieprzyjemna - powiedział wrednie, a ja popatrzyłam się na niego złowrogim wzrokiem, a kiedy wychodził, popatrzyłam się tym samym wzrokiem, kiedy odwrócił głowę w moją stronę.
Następnego dnia przyszli do mnie zawiązali oczy jakąś szmatą odkuli od łóżka, ale i tak ponownie skuli moje ręce. zaprowadzili mnie do jakiegoś auta, ruszyliśmy. Podczas drogi gadali po rusku, więc mało co zrozumiałam. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaprowadzili mnie do jakiejś celi, zrobionej ze zwykłej siatki ogrodniczej. rozkuli i rzucili jak psa, w wyniku czego uderzyłam całkiem mocno o mur. Trochę mnie "zatkało", przez jakiś czas nie mogłam wziąć oddechu, osunęłam się i po chwili siedziałam na ziemi. Tak na ziemi, bo to były jakieś podziemia, bez wylanej posadzki. W końcu mogłam wziąć oddech, ale było mi ciężko go wziąć i był powolny. Za jakiś czas dopiero normalnie oddychałam. I dopiero w tamtym momencie zobaczyłam, że ktoś w sąsiedniej celi jest.
No i jest. W końcu !!!
Wiem, wiem. Ostatni był wieki temu, jeju chyba gdzieś w marcu...
Czekam na opinie i jeżeli nie możecie ogarnąć co dzieję się w rozdziale, doradzam, aby przeczytać poprzedni rozdział ;)
Zapraszam jeszcze na dwa moje blogi :
http://the-catalyst-lift-me-up-let-me-go.blogspot.com/
http://fani-linkin-park-i-nie-tylko.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Agnes
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz