Stanęłam jak wryta. Na przeciwko mnie stał pan Han, ale nie patrzyliśmy na siebie. Jakbyśmy byli w innych światach. Przewróciłam oczami, popatrzyłam wpodłogę, przenosząc cały ciężar ciała na lewą nogę, a drugą wygiełam. Trzeba było się jakoś z tam tąd jakoś wydostać. Pan Han pidniósł głowę, a twarz mówiła "olśniło mnie".
- Wiem jak się z tąd wydostać - powiedział cicho - na razie chodźmy w kółko i patrzyjmy na siebie tak jakbyśmy mieli na siebie rzucić - nadal mówił cichym głosem. - Tam stoi dwóch, a za nimi jest krótki korytarz i ta winda. Musimy udawać, że walczymy...
- A potem ich załatwić - dopowiedziałam, domyślając się, o co mu chodzi.
- Tak.
- Ta, tylko ze mnie jezt marny aktorzyna.
- No ze mnie też... Ale trzeba spróbować.
I tak było, spróbowaliśmy. Parę razy on dostał ode mnie, a ja od niego. Ale w pewnym momencie, gdy już byliśmy na przeciwko tych dwóch kolesi, załatwiliśmy ich z mocnego kopniaka. Od razu byli na glebie i nie mogli złapac oddechu, a nam udało się dobiec do windy nim wstali. Pojechaliśmy tak jakby na piętro niżej i uciekaliśmy jakimś tunelem. Dotarliśmy do tak jakby starego magazynu. Tam tylko stanęliśmy oboje w tym samym czasie jak słup soli. Tam byli zakładnicy których wziął Peter i zaraz on sam wyszedł z cienia i patrzył na nas z pogardą.
- Ty skurwysynu ! - krzyknęłam, chciałam biec w jego stronę, ale powstrzymał mnie stojący obok pan Han, mimo to ja nadal się szarpałam.
- Nie tak szybko. Na końcu tej zabawy staniesz ze mną w pojedynku - popatrzyłam na niego z przymróżonymi oczami - na początek musicie się z tąd wydostać i znaleźć bąbę, którą ukryłem w tym mieście - to powiedziawszy nagle zniknął w cieniu. Podbiegłam do dużych drzwi. Zamknięte. Wracając ponownie doznałam szoku. Akurat teraz padło światło tajemniczego mężczyznę, którego nie mogłam wcześniej rozpoznać. Niedowiary, to był Sam. Nie wiedziałam co o tym myśleć, ale próbowałam bardziej skoncentrować się nad tym, jak z tam tąd spieprzyć. Biegnąc jeszcze z powrotem, rozejżałam się. Były tylo okna. Małe, ale człowiek by się przecisnął, ale były wysoko. W owym magazynie były jeszcze stare rusztowania. Zaraz mój wzork powędrował na pana Hana. Siedział zrezygnowany, jakby się poddał.
- O co chodzi? - spytałam.
- O nic.
- Przecież widzę.
- Nie wiem... Czy to ma sens.
- Wyszystko jakiś sens musi mieć.
- No nie wiem.
- Niech pan wyżuci to co pana trapi.
- Ech... Znowu zawiodłem rodzinę. Najpierw zajmowałem sie tylko pracą na komisarjacie. Następnie jak nie miałem do kogo wracać, zostałem marnym dozorcą, a teraż to...
- Jak... to...
- Ten bandyta porwał moją żonę i córkę, a nie wiem co mam robić - wtedy popatrzyłam na twarz czerwoną od płaczy dziewczynki, obok niej była zapewne jej matka, potem koło niej Cassis i Sam. Jedno nie dawało mi spokoju, " pracy na komisatjacie", dowiedziałam się zaraz, że pan Han był policjantem, założył rodzinę, która od niego odeszła, bo za bardzo zajmował się pracą.
- Proszę wstać - powiedziałam nagle. - Nie pozwolę na to, żeby pan mi się tu załamywał i stracił wszystko. Ja bym nie chciała, żeby prze ze mnie zginął człowiek, nawet którego nie nawidzę. Tak poza tym, to musimy się z tąd wynosić, a potem znajść bombę.
- No ale jednak najpierw trzeba sie z tąd wydostać - powiedział, wstając z miemsca i staną koło mnie.
- Ta ake jak.
- Chyba wiem... - powiedział i ruszył w stronę rusztwania - wejdę, wybiję okno i zobaczę, jak można z gąd się wydostać! - krzykną, bo był kilka kroków przede mną.
- Okay. Ale potem będę musiała się wspiąć, a moja równowaga nie jest zbyt dobra na dachach.
- Pukk co, nie musisz jej nadużywać - powiedział z uśmiechem pan Han i zwinnie wspiął sie po tym rusztowaniu. Wybił szybę, wyszedł. Za kilka minut pojawił si w oknie i powiedział, że można sid z tąd wydostać. Trzeba było pójść na dach, ktory jest nisko i zeskoczyć. " No to teraz muszę naruszyć tą swoją równowagę" - powiedziałam na głos i ruszyłam w spinaczkę po rusztowaniu.
No i jest. Jeżeli są błędy, to przepraszam, pisałam na tablecie.
Mam nadzieję, że się podobało i czekam na wasze opinie :-) .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz