poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 86.

     Jechaliśmy. Nikt nie wiedział gdzie. Po tym, jak Bella przekazała mi telefon, myślałam nad ucieczką. 
     Podczas, gdy mi nie przychodziło nic do głowy, jedna z dziewczyn źle się poczuła. Nie do końca wiedziałam, co jej dolega, ale wyglądała, jakby zaraz miała się udusić, jednocześnie skręcając się z bólu. 
     - Ej! Ty! Nie udawaj! - krzyknął ten, co nas pilnował. - Przestań, bo zaraz cię wyrzucę. - kontynuował, widząc, że dziewczyna się go nie słucha.
     - A może jednak zatrzymasz samochód i zobaczysz co jej jest? - powiedziałam do niego. Wiedziałam, ze żadna dziewczyna się nie odezwie. Wszystkie się bardzo bały.
     - A ty co? Chcesz bardziej dostać? spytał z sarkazmem, wiedząc, że wcześniej nieźle dostałam i nadal było widać choćby siniaki i strupy po zaschniętych ranach.
     - Może ty chcesz dostać w mordę od dziewczyny? - rzuciłam.
     - A co ktoś taki jak ty może mi zrobić? - spytał sarkastycznie, kierując się w moją stronę. Niewiele myśląc wstałam.  Stanęłam oko w oko z tamtym kolesiem. 
     Nie patyczkował się. Od razu uderzył mnie pięścią w brzuch. Myślał, że sprawę ze mną ma z głowy, z racji tego, że zwinęłam się z bólu, a przy okazji pokazał swoją, niby, męskość. Aby się odwrócił, ja jeszcze z bolącym brzuchem zamachnęłam się i uderzyłam go prawym łokciem w szyję. Był oszołomiony, więc skorzystałam z tego i uderzyłam go lewą pięścią w twarz, a następnie odkręciłam się, aby stać na przeciwko niego i uderzyłam kolanem w brzuch. On jednak też znalazł trochę sił i z całej siły uderzył z pięści, aż mnie odrzuciło. gdy w końcu postawiłam się do pionu, od razu musiałam się schylić robiąc w ten sposób unik. Wracając po raz kolejny do pionu, od razu uderzyłam go pięścią w twarz, ale gdy chciałam zrobić to samo drugą ręką, to on zrobił unik i mechanicznie uderzył w brzuch. Ja kopnęłam go w kostkę, licząc na to, że choć trochę odwróci jego uwagę, lecz nic z tego nie wyszło. Kopnęłam go drugi raz, a potem nadepnęłam jak najmocniej na jego stopę. Na szczęście trochę podziałało, miałam szansę go kopnąć jak zamierzałam i udało mi się to.
     Zabrałam skulonemu z bólu pistolet, a następnie strzeliłam do zamka zamkniętych drzwi samochodu, które od razu się otworzyły. Podeszłam bliżej, aby ocenić sytuacje, co dalej mogłabym zrobić. Samochód był całkiem dobrze rozpędzony, w końcu jechaliśmy po autostradzie. Nie mogłam skoczyć, przecież bym się zabiła. Za długo to ja nie pomyślałam, bo tamten pociągnął mnie za ubranie, bym przypadkiem nie zwiała. Pociągną mnie na tyle mocno, że znalazłam się na podłodze, a zarazem moja głowa była na jej krawędzi. Byłam oszołomiona, dlatego dostałam z jednej strony twarzy, następnie również z drugiej, cios z pięści. Następnie odepchnęłam go , mocno kopiąc w brzuch. Wstałam. Od razu dostałam tym razem ja w brzuch. Odwdzięczyłam się i uderzyłam go w mordę dwa razy. Ponowił uderzenie w brzuch. Kopnęłam go w nogę, a potem kolanem w brzuch. Nagle mocno mnie złapał, zaczęliśmy się szarpać, a że byliśmy coraz bliżej krawędzi otwartych drzwi, niespodziewanie wypadliśmy. Na moje szczęście to on miał bezpośredni kontakt z asfaltem, ja natomiast wylądowałam na jego ciele, co nie obyło się bez bólu. Pod wpływem szybkości samochodu, poturlaliśmy się parę razy, co skutkowało, że jeszcze bardziej odczuwałam ból. Mimo, że mnie zatkało, po chwili wstałam i biegłam desperacko wrzeszcząc jak w jakimś tanim dramacie. 
     - Wrócę po was!
     Wkrótce przestałam biec. Ból stał się bardziej wyraźny, narastał jeszcze bardziej, aż odkręciłam się w drugą stronę, kuląc się. Mignęły mi się dwie postacie. Nie zwracałam na nie uwagi. Przez ból nawet wzrok miałam nieostry, ale gdy chwile odczekałam, ujrzałam znajomą twarz policjanta, niejakiego Gerkhana, który wcześniej zakuł mnie w kajdanki, oraz jego wyższy i młodszy kolega. 
     - No kurwa... - powiedziałam do siebie, powoli wstając. Mogłam się spodziewać tego, że znowu mnie zakują w kajdanki i będę musiała siedzieć na posterunku. 

niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 85.

     Gdy otworzyłam oczy znajdowałam się w ciemnym obskurnym, gdzie była pleśń, czuć było stęchliznę i wilgoć, a gdzieniegdzie kapała i stała woda. Jeszcze szczurów i karaluchów brakowało. Chociaż, kto wie, może się gdzieś ukrywają. Dopiero po rozmyśleniach o tym pomieszczeniu i szczurach, ogarnęłam, że tym czymś, co imitowało jakiekolwiek pomieszczenie, były inne dziewczyny, również Bella. Moja przyjaciółka aby gdy zauważyła, że jestem przytomna od razu się przysunęła do mnie, bo była całkiem niedaleko. 
     - Jak to dobrze, że się ocknęłaś. - powiedziała moja przyjaciółka. - Byli niedawno tu ci, co nas porwali i mówili, że jak się ockniesz, to zaczną cie przesłuchiwać, czy coś. Chciałam ci to powiedzieć zanim przyjdą po ciebie.
     - Dobra. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Masz tu telefon. Jakby coś to się nie znamy. Przy najbliższej okazji znowu spróbuję uciec i wam wszystkim pomóc. Tylko nie tak jak ostatnio...
     No i przyszli po mnie.
    Zabrali do pomieszczenia, również obskurnego. Jedynie woda nie stała, było lepiej oświetlone, a na środku, na przeciwko drzwi, którymi mnie wprowadzono, stało biurko. Przy owym biurku siedział sobie facet w garniaku, mający założone nogi na krawędzi mebla. Jednak widząc, ze mnie wprowadzają, zdjął je. Jego pachołki pchnęły mnie w jego kierunku. 
     - Ooo, widzę, że się obudziłaś. Noo! To mamy do pogadania. Od dłuższego czasu deptałaś nam po piętach i ja chcę, ba! nawet muszę, wiedzieć dlaczego. - powiedział powoli, ciągiem. W trakcie wymawiania swoich słów, gestem ręki kazał swoim pachołkom posadzić mnie na krześle. oczywiście z mojej strony usłyszał jedynie ciszę. - Widzę, że mało rozmowna jesteś. Więc spytam jeszcze raz, dlaczego węszysz?! - po raz kolejny usłyszał z mojej strony ciszę. Zobaczył tylko moją groźną minę. Tamten zaś jakby zagotował się ze wściekłości. -  Gadaj! Dlaczego węszysz! I dla kogo! - nie usłyszał ode mnie odpowiedzi. Wstał, pokierował się do wyjścia, rzucając ostatnie słowa do swoich ludzi. - Wiecie co robić. Postarajcie się, by coś powiedziała. Musze wiedzieć, czy coś nie siedzi mi na ogonie.
     Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale szybko się przekonałam. Tamci dwaj wzięli mnie mocna za nadgarstki, że chyba aż krew mi nie dochodziła, zakuli w grube, szerokie kajdany i pociągnęli przyczepiony do nich łańcuch do góry tak, że praktycznie wisiałam. Ból przeszedł mi od nadgarstek aż po całej długości rąk. No i zaczęli swoje przesłuchanie. Gdy oni pytali, a ja im nie odpowiedziałam, dostawałam cios. Najpierw były lekkie, ale z czasem stawały się mocniejsze. Wkrótce na pięści założyli kastety, a ostatecznie pięści zmienili na kij baseballowy. Zmiany dokonywali, gdy nie odpowiadałam na pytanie, które cały czas się powtarzało. Z racji tego, że milczałam działo się to szybciej, co skutkowało ty, że byłam mocno poobijana i wynieśli mnie stamtąd bezwładną, półprzytomną, ciągnąc moje ciało po posadzce, jakbym była jakimś przedmiotem. Ostatecznie wróciłam do pomieszczenie w którym byłam na samym początku, po odzyskaniu świadomości i gdzie była Bella, którą zobaczyłam, a potem zamknęłam na dłużej oczy.
     Otworzyłam oczy. jakoś czułam się trochę lepiej niż ostatnim razem, kiedy byłam przytomna. Wszystko mnie bolało za każdym razem, gdy chciałam się poruszyć. nawet ruch jednego palca u dłoni wywoływał ogromy ból. Z czasem gdy się więcej poruszałam, jakoś ból mimo że był, nie przeszkadzał mi aż tak, starałam się go po prostu ignorować. Zauważyłam, że miałam zmienione ubrania, z brudnych i zakrwawionych, na odrobinę czystsze. Z moich zamyśleń wyrwała mnie moja przyjaciółka. 
     - Jak się czujesz? - spytała z przejęciem Bella.
   - Obolała. Coś ważnego mnie ominęło? - odpowiedziałam i od razu spytałam z chrypą i niemocą w głosie. 
     - Za dwa dni mają nas stąd wywieść. 
     - Co? Gdzie?
     - Nikt nic nie wie. Wiadomo tylko tyle, że dojdzie do jakiejś transakcji. Znaczy sprzedadzą któreś dziewczyny. 
     - Jezu, dobra, yyy, masz ten mój telefon?
     - Tak, spokojnie. Nikt się nie skapną, że się znamy i że mam ten telefon.
   - Dobra jak będziemy gdzieś tam jechać, to w zamieszaniu mi go dasz. Nie wiadomo, co jeszcze ze mną będą robić. 
     - Spokojnie z tego co słyszałam, to byłaś na tyle długo nieprzytomna, że teraz nie mają czasu na ciebie i spróbują sprzedać też i ciebie. Cały czas są myśli, że nawet jak się ockniesz, to nie będziesz miała krzty sił, żeby coś zrobić.
     - A to skurwysyny... jeszcze się zdziwią.
     - Co zamierzasz?
   - Muszę im jakoś zwiać, przynajmniej znowu spróbować i wyciągnąć ciebie i resztę tych biednych dziewczyn.

sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 84.

     Wszyscy mnie bacznie obserwowali. Ja zaś miałam ich daleko w dupie. Rozejrzałam się po biurku, mając nadzieję, że będzie tam coś przydatnego. Moje usta zamieniły się w uśmiech, gdy zobaczyłam spinacz do papieru. Mając z tyłu ręce stwierdziłam, że nie będzie tak łatwo rozpiąć kajdanki. Postanowiłam coś zrobić. Chociaż spróbować. Wiedziałam, że łatwo nie będzie. Z krzesła usiadłam na podłodze. Z trudem realizowałam swój plan. Próbowałam skute ręce jakoś przenieść pod pośladkami. Gdy to robiłam, czułam mocny ból w nadgarstkach, jakby kajdanki wbijały mi się w skórę i chciały je oderwać. Cholernie bolało. Ta chwila ciągnęła się w nieskończoność. W decydującym momencie najbardziej bolało, ale po chwili poczułam niesamowitą ulgę, gdy się udało. Szczęśliwie mogłam dotknąć miejsce pod kolanami. Głowę oparłam na kolanach i czekałam, aż ból w ranie i w nadgarstkach choć trochę minie. Po nie dłuższym czasie przełożyłam jedną nogę, a potem drugą przez skute ręce. Szczęście mnie ogarnęło, kiedy się udało. Znowu przeczekałam ból i w końcu mogłam wziąć się za otwieranie kajdanek odpowiednio zgiętym drucikiem, zrobionym ze spinacza do papieru.  Po chwili wyczucia, w końcu mi się udało. Rana krwawiła coraz bardziej. Zdjęłam kurtkę, potem bluzę, a ranę polałam wodą ze specjalnego automatu. Ostatecznie mocno zawiązałam kawałkiem bluzy, który urwałam, aby krwawienie ustąpiło. Przez pewien czas czułam wyraźne pulsowanie krwi. Mając rękę cały czas wyprostowaną, czekałam w napięciu, aż krwawienie przejdzie. Oparłam głowę o dłoń i odetchnęłam z ulgą. Krwawieniu ustało.
     Następne większość czasu siedziałam, siedziałam i ... siedziałam. nikt z łaski swojej nie raczył się zająć moją sprawą. nikt nawet po dłuższym czasie nie zareagował na to, że wcześniej rozmawiałam przez telefon i na to, że rozkułam sobie kajdanki. Nawet nikt nie wezwał lekarza, widząc moją ranę postrzałową. Żadnej reakcji od nikogo, choć wszyscy gapili się na mnie, łącznie z wysokim policjantem pracującym z tym, co mnie tutaj przywiózł. "Co za urocze miejsce i ludzie", pomyślałam, próbując zrozumieć dlaczego do tej pory mnie nie spisano. Więc siedziałam dalej. W szczególności, że gdybym chciała stąd tak po prostu wyjść, nagle znalazła by się osoba, która zakułaby mnie znowu w kajdanki, a jeżeli udałoby mi się uciec, wysłaliby wszystkie radziowozy.
     Łaziłam po całym pomieszczeniu, wyglądałam przez okna, zaglądałam do monitorów policjantów. Nic nierobienie mnie dobijało, a niski glina, który mnie tu ściągną, nawet nie raczył się zainteresować moją osobą. Z tą myślą postanowiłam zajrzeć do biura jego i jego wyższego kolegi. Zauważyłam, i się zdziwiłam, gdy zobaczyłam na ekranach znane twarze przestępców, których ja ścigałam, by ratować Bellę. Obaj stali i medytowali patrząc na to zdjęcie.
     - Ooo, widzę, że wy też ich szukacie. A może chcecie ich plany? - odezwałam się. Oni tylko lekko odkręcili głowy w moją stronę, popatrzyli kątem oka i odwrócili wzrok z powrotem na ekrany i do swojej rozmowy. - Nie to nie - rzuciłam tylko, a tamci nawet nie zwrócili uwagi. Popatrzyłam się na nich z przymrużonymi oczami, pokręciłam lekko głową i z powrotem usiadłam na miejsce, które zajmowałam od początku pobytu w tym miejscu.
     Nie wiedząc, ile godzin upłynęło, zadzwonił mój telefon. Ponownie dzwonił Richard. Znudzona odebrałam telefon. Kiedy usłyszałam, co mi powiedział, to zamarłam,, a jednocześnie wkurzyłam, krzyknęłam tylko na cały głos i cały posterunek jedno słowo: "co!?", gdy usłyszałam, że Eva, moja siostra cioteczna została porwana. Po bardzo krótkiej, zakończonej rozmowie z Moserem, chodziłam i nie mogłam stanąć w miejscu. Tak mnie nosiło, że nie było szans abym siadła. Szukałam w głowie jakiejś opcji, żeby pojechać jak najszybciej w miejsce zamieszkania Evy. Mało tego, gdy będę uciekać, policjanci nagle mogliby się mną zainteresować. Głowiłam się co zrobić. W pewnym momencie zauważyłam, jak do biurka gliniarza, który mnie aresztował, wchodzi policjant i zostawia kluczyki do auta. Pokręciłam się po posterunku, również po owym biurze, i w pewnym momencie zawinęłam te kluczyli. Oczywiście wcześniej dyskretnie sprawdziłam, czy nikt nie patrzy, wszyscy byli zajęci. Kontynuowałam swoje chodzenie, tak aby każdy myślał, że nadal łażę po posterunku. Przechodząc koło wyjścia, szybko wybiegłam. Jak na złość przed wejściem do budynku minęłam się z policjantem, który złapał mnie na autostradzie, oraz jego wysokiego kolegę. Dlatego przyśpieszyłam, a w trakcie biegu przycisnęłam guzik na kluczyku i skierowałam się w stronę migających świateł otwierającego się samochodu. Szybko wsiadłam, odpaliłam silnik i z piskiem opon ruszyłam srebrnym BMW. A w lusterku zobaczyłam tylko biegnących za mną nijakich tamtych dwóch policjantów. 
     Dojechawszy na miejsce, na przeciw drogi wjazdowej do domu Evy, na poboczu jezdni stał bus policyjny. Zaparkowałam nie swoim autem właśnie za nim. Wysiadłam z auta i skierowałam się do domu Evy. Usłyszałam za sobą szmery, a gdy się odwróciłam, całkiem duża grupa mężczyzn zaczęła mnie otaczać. Jeden z nich zaszedł mnie od tyłu, swoją ręką zaczął trzymać za gardło, a drugą rękę wplótł w moje i wygiął do tyłu. Inny zaś przyłożył mi do ust i nosa materiał nasączony jakąś substancją. Próbowałam się szamotać, poniekąd mi się to udawało, lecz to było niewystarczające i wkrótce straciłam przytomność.