niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 90.

     Bardzo ciężko otworzyłam oczy. Mimo, że większość czasu spałam, odpoczywałam,  to i tak czułam się, jakbym z miesiąc nie spała. 
     Z tego, co pamiętam, z czasu, gdy miałam krótkie przerwy między spaniem, przychodziła do mnie Bella, Richard, a nawet tamci dwaj policjanci, Gerkhan i ten drugi. 
     Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. To było jak gdybym lunatykowała, albo raczej lekko przebudziła ze snu. Dlatego, że najprawdopodobniej w połowie wypowiadania własnego zdania zasypiałam, coraz rzadziej przychodził ktokolwiek. Jedynie moja przyjaciółka wpadała, nawet na chwilę.
     
•  •  •

     Myślałam, że zaraz oszaleje. Miałam dość szpitala. Ciągłe leżenie i oglądanie głupot w małym, starym szpitalnym telewizorze mnie dobijało. Na tamtą chwilę musiałam leżeć, co moje rany były na tyle poważne i świeże, że nie mogłam wstać nawet do okna. Poza tym, mój organizm był strasznie osłabiony.
     Trochę ożyłam, więc kiedy przyszła Bella, czy Richard, coś tam porozmawiałam. Moja przyjaciółka zadbała o to, żeby mieć ze mną kontakt i załatwiła mi telefon.
     Wkrótce przyniosła mi swojego laptopa. Moja przyjaciółka pomyślała, że może pooglądam jakieś filmy, seriale albo jakieś głupoty lub po prostu poprzeglądała internet. Niestety nawet to szybko się skończyło.


•  •  •

     W końcu mogłam chodzić na spacery po szpitalnym korytarzu. Szpital jednak był nieprzyjemnym miejscem. Dużo cierpiących ludzi, i tych starych, i tych młodych, nawet dzieci.
     Przechadzając się po kolejnych korytarzach, zauważyłam salę wypełnioną dziećmi. Nie wiem co, ale coś podpowiadało mi, abym tam podeszła. A tam, oczywiście, pełno chorych małych istot. Pewnie większość niestety nieuleczalnie chora. jak nigdy coś złapało mnie za serce. 
     Stojąc dyskretnie tak w progu, podszedł do mnie chłopczyk. Patrzył się na mnie wielkimi oczkami, popatrzył chwilę na mnie, na moje opatrunki.
     - Pobawisz się z nami? - spytał. - Żaden dorosły nie chce się z nami bawić. - dodał, nadal się patrząc. 
     - Mogę się z wami pobawić. - rzekłam, miłym głosem, lekko się uśmiechając. - A co robicie? - spytałam po krótkiej przerwie w mojej wypowiedzi.
     - Układamy klocki, rysujemy - opowiedziała chłopiec, biorąc mnie za rękę i lekko ciągnąc w stronę reszty. Ja tylko się na niego popatrzyłam. - uczymy się, wycinamy, dużo rzeczy robimy. - kontynuował. Gestem kazał mi usiąść przy okrągłym, małym stoliku z resztą dzieci. 
     - Teraz rysujemy, bo klocki niektórym się znudziły. - rzekła dziewczynka siedząca na przeciwko mnie, zupełnie lekceważąc, że byłam dla niej obcą osobą.
     - A co takiego rysujecie? - spytałam, ponownie próbując się uśmiechać i mówić głosem typowo dla dzieci.
     - Dzisiaj rysujemy ulubione pory roku. - powiedział ponownie tamten chłopczyk. 
     - Wiesz może jak narysować motyla? Bo mi nie wychodzi. - odezwała się inna dziewczynka, z długimi włosami.
     - Pokaż obrazek i miejsce, gdzie miałby mieć ten motyl. - powiedziałam, a ona za chwilę była koło mnie ze swoim rysunkiem.
     Wzięłam ołówek leżący niedaleko mnie na stoliku, spróbowałam wyobrazić sobie motyla i zaczęłam rysować po kartce. Wyszedł mało szczegółowy obrazek, żeby dziewczynka mogła sobie go dalej rysować samodzielnie.
     Przypomniały mi się czasy, kiedy rysowałam i chciałam, aby to moja przyszłość poszła w tamtą stronę. Jednak tak się nie stało. Przypomniały mi się również czasy, kiedy tańczyłam w swojej grupie tanecznej, czy jak grałam na gitarze w zespole. Jakoś dziwnie się poczułam, myśląc o przeszłości.
     Z moich myśli wyrwał mnie chłopczyk, który mnie tu przyprowadził. Chciał, żebym narysowała mu samochód. Zrobiłam to samo co poprzednim razem. Najpierw sobie wyobraziłam, a następnie narysowałam kontury. Pomogłam jeszcze paru innym dzieciom. Narysowałam coś lub pokazałam jak mniej więcej to zrobić. Musiałam jednak wrócić na swoją salę, gdyż poczułam pewnego rodzaju zmęczenie. Ale wiedziała, co będę robić przez najbliższy czas. 

niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 89.

     - Czekaj! Masz rację. Poza tym, chyba nie pójdziesz tam sama. - powiedział, będący już za moimi plecami Gerkhan. 
     - Dużo podobnych rzeczy robiłam sama. - burknęłam.
     - Tak inaczej, jestem policjantem. - rzekł. - Za biurkiem raczej nic nie załatwię.
     - Skoro ma pan zmienioną opinię, to chyba czas się pośpieszyć, bo nic z tego nie wyjdzie. - rzuciłam, wsiadając do Volkswagena. Nawet nie czekając, od razu ruszyłam.
     Jadąc, ogarniałam miejsce, gdzie mają następne spotkanie. Próbowałam przypomnieć sobie to, co było na zdjęciu ich planów. Sukcesywnie udało mi się nawet dogonić pojazdy handlarzy, było to prawie pod samym miejscem ich spotkania z kolejnym kupce. Była to kolejna jakaś opuszczona hala. 
    Zaparkowałam niedaleko, w bezpiecznej odległości. Po wyjściu z samochodu miałam kierować się do budynku, ale za sobą usłyszałam jadące auto, z którego wysiadł Gerkhan. Zastanawiałam się przez moment, jakim cudem on z takim lepszym samochodem był później ode mnie. Za chwilę pojawiło się kolejne auto, z którego wysiadł wysoki kolega Gerkhana. 
     - Chyba nie chcecie wejść tam bez broni. - rzekła, przekazując nam pistolety. Nie do końca wiedziałam, jakim cudem wiedział, że tutaj będzie Gerkhan, bo przecież nie miało być żadnej akcji i że nie mamy broni, ale tłumaczyłam sobie to tak, że jeden z drugim się skontaktowali. 
     - Dziękuję. - powiedziałam chyba najszczerzej w swoim życiu, gdy brałam dla siebie broń i dodatkową amunicję. On tylko się  na mnie popatrzył. - A teraz chodźmy, bo nam zwieją. 
     Weszliśmy po ciuchy do budynku. Musieliśmy wejść dziwnym wejściem, prowadzący do jakby balkonu tej hali. Postanowiłam nagrać jeszcze jeden film. Stwierdziłam, że lepiej dmuchać na zimno. Gdy podczas nagrywania filmu widziałam, jak oglądają moją przyjaciółkę jak "towar", myślałam, że moje nerwy przyjmą ludzką postać, staną obok i może nawet pójdą tamtych pozabijać. Skończyłam rejestrować, gdy tamci powoli zbierali się bo udanej transakcji. To był czas na działania. 
     Załadowałam broń. Zakradłam się, aby zejść z tego jakby balkonu, ukryłam się za paletą z jakimś czymś. Gdy chcieli załadować dziewczyny do transportowców, oddałam strzał. Byli zdezorientowani. Nie widzieli mnie, jeszcze, chowałam się. Oddałam kolejny strzał, tym razem raniąc jednego z nich. Pewna siebie, ostrożnie pobiegłam i schowałam się za inną paletą z jakimś ładunkiem, która była trochę dalej od poprzedniej. Chciałam zbliżyć się do tamtych. Za moimi plecami gwizdnęły naboje. Odetchnęłam z ulgą, że mnie nie trafił żaden z nich. Lekko się wychyliłam, strzał. Od razy schowałam się z powrotem. Znowu się wychyliłam, teraz to ja strzeliłam. Pojawiły się strzały z broni policjantów gdzieś za mną. Rozpoczęła się strzelanina. 
     Odważnie, chyba aż za bardzo odważnie, wychylałam się i strzelałam oraz biegłam i chowałam się za kolejnymi paletami, czy podobnymi rzeczami, które były ustawione tak jakby w niedbały krąg, gdzie po jego środku odbyło się spotkanie handlarzy z klientem. Za każdym razem, gdy przebiegałam, by potem schować się za czymś większym od siebie, oddawałam dwa strzały. takim sposobem coraz bliżej byłam tych bandziorów. W pewnym momencie zauważyłam, że to jeden z pachołków, który najprawdopodobniej odpowiedzialny był, aby wszystkie dziewczyny wróciły z powrotem do furgonetek, szarpał moją przyjaciółkę. Nie mogłam do końca stwierdzić, co się ze mną stało, ale opanowała mnie pewnego rodzaju furia. Nie patrząc na to, że wszędzie świstały kule, biegłam w stronę Belli i tego sukinsyna. Po drodze oddałam jakieś strzały. uderzyłam kolesia łokciem ze skoku prosto w potylicę. Zakręciło mi się trochę w głowie, więc olałam go pięściami po mordzie, a na koniec uderzając z całej siły kolanem w żuchwę. Upadał. 
     Zaatakował mnie inny, bez broni. myślał, że uda mi się mnie dusić, ale się mylił. Z całej siły uderzyłam go rękojeścią trzymanego przeze mnie pistoletu, w którym chyba brakowało już pocisków. Uwalniając się z uścisku tamtego, od razu go kopnęłam w brzuch, a potem zamachnęłam się i dostał w twarz. 
     Chyba nigdy nie było we mnie tyle agresji. Przeładowałam broń ostatnim magazynkiem. W tle coraz rzadziej słychać było strzały. Stałam chyba na środku, byłam łatwym celem. Puki co jednak to ja załatwiła, jeszcze ze dwóch. Szybko to się zmieniło. W końcu dostałam kulkę w ramię. 
     W pewnym momencie mając przeczucie, odwróciłam się. Stał tam szef handlarzy. trzymał pistolet przy głowie mojej przyjaciółki. Znalazł na mnie haczyk. Niezwłocznie wyciągnęłam w tamtą stronę broń. Nie wiedziałam co się ma wydarzyć. Cisza. Nawet strzały nie padały. Nikt nic nie mówił. Usłyszałam i kątem oka zobaczyłam dwóch policjantów, którzy przyszli z innej części hali i patrzyli się na rozwój wydarzeń. Ja trzymałam wzrok w stronę Belli i tego, co groził jej śmiercią. 
     Przez chwilę przeszła mi myśl, aby lekkim postrzałem ramienia mojej przyjaciółki, zabić tego skurwiela. Odrzuciłam ten pomysł. na chwilę. Przecież nie mogłam strzelić do własnej przyjaciółki. Zaś Bella, patrząc się na mnie, i między innymi też na to, że mierze właśnie w jej ramię za każdym razem, gdy ta myśl powracała, ona kiwała głową, chciała abym to zrobiła. Wiedziała, że jest na tyle niska od tego kolesia, że gdy bym ją lekko postrzeliła, tamten by bardziej ucierpiał. Myśli mi się kłębiły. Przecież jeden mały ruch nieuwagi i mogłabym ciężko ranić, a nawet zabić swoją jedyną, najlepszą przyjaciółkę. Bella nadal kiwała głową, bym to zrobiła, a wzrokiem wręcz nalegała. Wiedziałam, że jest silna, ale nie wiedziałam, jak przyjmie postrzał, czy to nie uszkodziłoby jej czegoś. Jej wzrok wręcz krzyczał "zrób to!". Gdy tamten zaczynał coraz bardziej przyciskać lufę pistoletu do głowy Belli, która lekko, na tyle ile mogła kiwała głową, dając mi znak. Strzeliłam. Ona tylko lekko krzyknęła z bólu, on upadł otrzymując poważniejszą ranę. 
     W pewnym momencie odbyły się dwa kolejne strzały. 
     Rozejrzałam się. Poczułam, że te dwa strzały skierowane były w moją stronę, raniąc brzuch i okolice serca. Upadłam na kolana, a następnie na betonową posadzkę. Powoli traciłam przytomność. gdzieś w szumie słyszałam krzyki, głos mojej przyjaciółki. Wkrótce oczy mi się zamknęły.
     Otworzyłam mocno zaciśnięte powieki. Nie wiedziałam, czy umarłam, czy nie, ale gdy zobaczyłam Bellę w drugiej karetce na przeciwko, zignorowałam wszystko, ból, podłończone jakieś kroplówki, które wyrwałam i zaczęłam iść jak najszybciej potrafiłam. Kulałam, a ranną rękę miałam obwiniętą w bandażu podobnie jakbym miała ją złamaną. Ona też zaczęła biec, rzecz jasna szybciej. Obie zamknęłyśmy się w uścisku. Wszyscy patrzyli, policjanci, lekarze, antyterroryści którzy przybyli. Byłam szczęśliwa, że jej się nic poważnego nie stało.


niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział 88.

     Czekałam z niecierpliwością na dwóch policjantów. Chciałam już wiedzieć, czy mają pozwolenie na akcje, czy nie. Siedziałam jak na szpilkach. W pewnym momencie wstałam i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Pewnie dużo osób wkurzałam i rozpraszałam w pracy, ale mało mnie to obchodziło. W końcu przyszli. Stanęłam w miejscu i wbiłam w nich swój wzrok.
     - Nie ma pozwolenia na akcję, za mało dowodów. - powiedział od razu Gerkhan, jakby ze zrezygnowaniem.
     Ogarnęłam mnie wściekłość. Podążyłam wzrokiem za idącymi do swojego biura policjantami, z szokowaną miną. Kontynuowałam swoje chodzenie z nerwów. Byłam tak zdenerwowana, że nawet zapomniałam o swoich wcześniejszych postanowieniach. Wyszłam z budynku, zaczerpnąć powietrza. Rozejrzałam się. Po mojej prawej stronie były zaparkowane auta policyjne i radiowozy. Patrząc w tamtą stronę przez chwilę, wpadłam na pomysł. oczywiście myśl, że muszę tam pojechać, powróciła. 
     Ruszyłam w swój nerwowy spacer. Oczywiście tym razem trochę udawany. Dyskretnie patrzyłam, czy jakiś nieuważny policjant nie zostawił kluczyków w aucie albo otworzonych drzwi. Zastanawiałam się, czy ja mam takie szczęście i los mi sprzyja, czy może policjanci tutaj są jacyś nieogarnięcie, gdy zobaczyłam, że w jednym z aut, na szczęście nie był to radiowóz, pozostawione były kluczyki. Szybko do niego wsiadłam, zapaliłam i ruszyłam. Może nie był to ani BMW, ani Mercedes, ani tym bardziej Porsche, tylko zwykły Volkswagen i to do tego nie za nowy, ale jeździł całkiem dobrze. Przed odjazdem widziałam, że za oknem posterunku nastało zamieszanie i Gerkhan ze swoim kolegą chcieli mnie zatrzymać, a przez otwarte okno krzyknął, żebym nie robiła głupstw, ale zignorowałam to. 
     Pędziłam na pełnych obrotach. W duchu miałam nadzieję, że nic się nie rozleci w tym aucie, nie wiedziałam przecież w jakim jest stanie technicznym. Robiło mi się coraz mniej czasu. Aby zdążyć cokolwiek zarejestrować jako ten zasrany dowód, nie mogłam zwolnić.
     Ostatecznie trafiłam na miejsce. Piaszczyste miejsce budowy, gdzie ktoś jakby zaczął coś robić przy tej opuszczonej fabryce. Sama fabryka nie była za duża, bo jakby część wyburzono. Została duża hala, gdzie właśnie odbywało się spotkanie handlarzy ze swoimi kupcami. Zaparkowałam w bezpiecznej odległości, z a krzakami, po cichu zakradłam się do dużego wybitego okna hali. Wyjęłam telefon i zaczęłam nagrywać film. Wszystko pięknie się filmowało. Jak "kupcy" wybierają "towar" w postaci dziewczyn, jak przekazują fałszywe paszporty, jak jeden drugiemu pokazuje walizkę z pieniędzmi. 
     Niespodziewanie ktoś zaszedł mnie od tyłu. Myślałam, że to oni mnie nakryli, ale jak się okazało, ku mojemu zaskoczeniu, był to niejaki policjant o nazwisku Gerkhan.
     - Co ty tu robisz? - spytał się mnie z nadzwyczajną furią. Stwierdziłam, że to przez rozwód, o którym niegdyś usłyszałam będąc na posterunku.
     - Załatwiam te wasze dowody. - syknęłam.
     - Przez to, że uciekłaś, dostałem opieprz od szefowej i w dodatku mnie zawiesiła. - rzucił, jakbym ja była winna, że pewnie się zdenerwował na swoją szefową o powiedział parę słów za dużo.
     - To chyba nie moja wina, że nie umie pan trzymać nerwów na wodzy. I co? Miałabym pozwolić, tak po prostu dać im za wygraną? Przed chwilą o mały włos nie sprzedali mojej przyjaciółki!
     - Od tego jest policja!
     Mężczyzna nadal był aż za bardzo wściekły.
     - Właśnie widzę. - powiedziałam, patrząc się na niego. 
     Popatrzył się na mnie krzywym wzrokiem.
     - Przez takie zachowanie mogłaś wystraszyć tych handlarzy. Oni pozmienialiby siedziby, numery, tablice rejestracyjne i w ogóle nie znaleźlibyśmy ich potem! - powiedział z takim wyrzutem, jakbym któregoś z tamtych zabiła. 
     - Taa, siedząc na posterunku, na pewno znajdą się dowody. Mam wrażenie, że wyżywa się pan na mnie, ze względu na sprawy osobiste, chociaż pan o tym nie wie... - wyrzuciłam, widząc dalsze nadzwyczajne i dziwne oskarżenia, padające z ust policjanta. 
     - Co? Mojego życia prywatnego już prawie nie ma!
     - I właśnie dlatego jest pan aż za nadto poddenerwowany. W takiej sytuacji bierze się nawet krótki urlop, żeby na przykład nie zostać zawieszonym. 
     - Wcale nie potrzebuję urlopu...
     - Czyżby?
     - Tak.
     - Nie powiedziałabym...
     Powiedziałam, a w tym czasie handlarze pośpiesznie opuszczali swoje miejsce pobytu, praktycznie za plecami Gerkhana.
     - Dobra nie ma co. Zaraz mi zwieją, ale panu radziłabym wziąć się w końcu w garść.Wygląda pan nie ciekawie. Skoro rozwód tak pana rozwala, to ja bym nie chciała widzieć pana w stanie, gdy ktoś by zmarł. Chyba trzeba wziąć się w garść.
     Przy ostatnich słowach pośpiesznie zaczęłam kierować się w stronę samochodu, którym tu przyjechałam.

niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 87.

     Idąc korytarzem posterunku z którego niedawno uciekłam, tym razem nie mając założonych kajdanek na nadgarstki. Myliłam się co do tego, że znowu będą chcieli mnie w nie zakuć. Z tego powodu inni policjanci dziwnie się na mnie patrzyli.
     Okazało się również, że tamci dwaj policjanci ścigają tych samych przestępców, co porwali Bellę i przypomnieli sobie, że ja niegdyś wspominałam, że wiem gdzie są i że mam ich plany.
     Jadnak najpierw popytali mnie, dlaczego ja tak w ogóle ścigam tych handlarzy ludzi, którymi byli tamci. Wyjaśniłam im więc, całą sytuację, że próbuję ratować przyjaciółkę (co za bardzo mi nie wychodzi). Po minie tego niskiego, który najprawdopodobniej nosił nazwisko Gerkhan, wywnioskowałam, że chyba było mu trochę głupio, bo mimo, że nie należę do policji, to jednak przeszkodził mi w tym, co robię. W końcu chcieli by pokazać im plany. Zrobiłam to, mając nadzieję, że w końcu będziemy mogli sobie pomóc. 
     Niestety, myliłam się, na tamtą chwilę.
     -No, to pod najbliższą datą mają zjawić się w starej fabryce, nawet całkiem niedaleko stąd. Trzeba będzie tam pojechać. - powiedziałam patrząc się na duży ekran z wyświetlonym zdjęciem planów przestępców, w zamyśleniu. Zaczęłam myśleć nad swoim planem. 
     - Zobaczymy. Musimy mieć zezwolenie na akcję, ale na to trzeba dowodów, których praktycznie nie mamy. - odezwał się wysoki policjant. 
     - To musicie to załatwić, macie dwa dni. - powiedziałam, ledwo trzymając nerwy na wodzy. 
     - I tak zrobimy, ale bez pozwolenia nie będziemy mogli tam pojechać. - rzekł tym razem niejaki Gerkhan. 
     - Zawsze można powiedzieć, że ta akcja będzie żeby uzyskać dowody. - powiedziałam jeszcze w miarę spokojnym tonem. 
     - Dobry pomysł, ale jak nie będziemy mieć pozwolenia nawet na to, to nici z jakiejkolwiek akcji. - znów odezwał się Gerkhan, jakby zrezygnowanym tonem. 
     Policjanci wyszli z pomieszczenia, a ja nadal patrzyłam się na plany bandziorów. Chciałam je zapamiętać w razie czego. Próbowałam również wymyślić plan, gdy nie będzie pozwolenie na akcję policyjną. Miałam nadzieję, że jednak będzie akcja policyjna i w końcu uda mi się wyciągnąć z tego gówna moją przyjaciółkę.
     Postanowiłam, że gdy nadejdzie dzień spotkania najprawdopodobniej klientami tych, co ścigam, z pozwoleniem i policją czy bez i tak tam pojadę. Chociażby nazbierać dowodów, których tak bardzo potrzebują.
     Stwierdziłam, że potrzebny jest mi odpoczynek. Miałam trochę czasu, przecież na razie nie mogłam nic zrobić w sprawie Belli. W pomieszczeniu w którym byłam, była mała kanapa. Położyłam się na nią. Nie do końca pomieściła moje nogi, dlatego pod kolanami miałam podłokietnik. Po głębokich zamyśleniach, usnęłam.
     Obudziłam się obolała. Wcześniejsze bicie podczas "przesłuchania", gdy tamci mnie zgarnęli, a dokładnie sińce i obolałe ciało, dało się we znaki. Wcześniej dużo się ruszałam, więc mniej odczuwałam ból. Ledwie co usiadłam z pozycji leżącej. W pomieszczeniu było duszno. Wyszłam z niego. Nie było większej zmiany. Była pora letnia, więc musiała prawo być duszno. Usiadłam na krześle, na tym samym, co wcześniej, kiedy trafiłam tu za pierwszym razem.
     Wkrótce było mi tak gorąco, że postanowiłam w końcu zdjęć bluzę. Nie chciałam tego robić. Po co niby mieli patrzeć się na moje obsiniaczone ciało? Ciężko było mi zdjąć ubranie, bo za każdym ruchem ręki, wszystkie połączone z nią mięśnie odzywały się bólem. Powoli i delikatnie zsunęłam jeden rękaw z trudem, a następnie drugi. I miałam rację co do tego, że będą się na mnie gapić. Patrzyli się na mnie, jakby trupa czy coś zobaczyli. Kątem oka zobaczyłam, że nawet wysoki policjant, partner Gerkhana, który niedawno zjawił się na posterunku, też za bardzo się zapatrzył. Jakby nie widział pobitej kobiety...
     Chciałam, aby nadszedł już ten dzień. Chciałam, żeby Bella już nie była w rękach tych skurwysynów, a oni żeby zapłacili za swoje siedząc w pierdle. Chociaż jak dla mnie to i tak za niska kara, jak na ludzi, którzy bawią się w Boga i niby panują panować nad ludzkim życiem.
     Czekanie i nic nie robienie było katurgą...