niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 89.

     - Czekaj! Masz rację. Poza tym, chyba nie pójdziesz tam sama. - powiedział, będący już za moimi plecami Gerkhan. 
     - Dużo podobnych rzeczy robiłam sama. - burknęłam.
     - Tak inaczej, jestem policjantem. - rzekł. - Za biurkiem raczej nic nie załatwię.
     - Skoro ma pan zmienioną opinię, to chyba czas się pośpieszyć, bo nic z tego nie wyjdzie. - rzuciłam, wsiadając do Volkswagena. Nawet nie czekając, od razu ruszyłam.
     Jadąc, ogarniałam miejsce, gdzie mają następne spotkanie. Próbowałam przypomnieć sobie to, co było na zdjęciu ich planów. Sukcesywnie udało mi się nawet dogonić pojazdy handlarzy, było to prawie pod samym miejscem ich spotkania z kolejnym kupce. Była to kolejna jakaś opuszczona hala. 
    Zaparkowałam niedaleko, w bezpiecznej odległości. Po wyjściu z samochodu miałam kierować się do budynku, ale za sobą usłyszałam jadące auto, z którego wysiadł Gerkhan. Zastanawiałam się przez moment, jakim cudem on z takim lepszym samochodem był później ode mnie. Za chwilę pojawiło się kolejne auto, z którego wysiadł wysoki kolega Gerkhana. 
     - Chyba nie chcecie wejść tam bez broni. - rzekła, przekazując nam pistolety. Nie do końca wiedziałam, jakim cudem wiedział, że tutaj będzie Gerkhan, bo przecież nie miało być żadnej akcji i że nie mamy broni, ale tłumaczyłam sobie to tak, że jeden z drugim się skontaktowali. 
     - Dziękuję. - powiedziałam chyba najszczerzej w swoim życiu, gdy brałam dla siebie broń i dodatkową amunicję. On tylko się  na mnie popatrzył. - A teraz chodźmy, bo nam zwieją. 
     Weszliśmy po ciuchy do budynku. Musieliśmy wejść dziwnym wejściem, prowadzący do jakby balkonu tej hali. Postanowiłam nagrać jeszcze jeden film. Stwierdziłam, że lepiej dmuchać na zimno. Gdy podczas nagrywania filmu widziałam, jak oglądają moją przyjaciółkę jak "towar", myślałam, że moje nerwy przyjmą ludzką postać, staną obok i może nawet pójdą tamtych pozabijać. Skończyłam rejestrować, gdy tamci powoli zbierali się bo udanej transakcji. To był czas na działania. 
     Załadowałam broń. Zakradłam się, aby zejść z tego jakby balkonu, ukryłam się za paletą z jakimś czymś. Gdy chcieli załadować dziewczyny do transportowców, oddałam strzał. Byli zdezorientowani. Nie widzieli mnie, jeszcze, chowałam się. Oddałam kolejny strzał, tym razem raniąc jednego z nich. Pewna siebie, ostrożnie pobiegłam i schowałam się za inną paletą z jakimś ładunkiem, która była trochę dalej od poprzedniej. Chciałam zbliżyć się do tamtych. Za moimi plecami gwizdnęły naboje. Odetchnęłam z ulgą, że mnie nie trafił żaden z nich. Lekko się wychyliłam, strzał. Od razy schowałam się z powrotem. Znowu się wychyliłam, teraz to ja strzeliłam. Pojawiły się strzały z broni policjantów gdzieś za mną. Rozpoczęła się strzelanina. 
     Odważnie, chyba aż za bardzo odważnie, wychylałam się i strzelałam oraz biegłam i chowałam się za kolejnymi paletami, czy podobnymi rzeczami, które były ustawione tak jakby w niedbały krąg, gdzie po jego środku odbyło się spotkanie handlarzy z klientem. Za każdym razem, gdy przebiegałam, by potem schować się za czymś większym od siebie, oddawałam dwa strzały. takim sposobem coraz bliżej byłam tych bandziorów. W pewnym momencie zauważyłam, że to jeden z pachołków, który najprawdopodobniej odpowiedzialny był, aby wszystkie dziewczyny wróciły z powrotem do furgonetek, szarpał moją przyjaciółkę. Nie mogłam do końca stwierdzić, co się ze mną stało, ale opanowała mnie pewnego rodzaju furia. Nie patrząc na to, że wszędzie świstały kule, biegłam w stronę Belli i tego sukinsyna. Po drodze oddałam jakieś strzały. uderzyłam kolesia łokciem ze skoku prosto w potylicę. Zakręciło mi się trochę w głowie, więc olałam go pięściami po mordzie, a na koniec uderzając z całej siły kolanem w żuchwę. Upadał. 
     Zaatakował mnie inny, bez broni. myślał, że uda mi się mnie dusić, ale się mylił. Z całej siły uderzyłam go rękojeścią trzymanego przeze mnie pistoletu, w którym chyba brakowało już pocisków. Uwalniając się z uścisku tamtego, od razu go kopnęłam w brzuch, a potem zamachnęłam się i dostał w twarz. 
     Chyba nigdy nie było we mnie tyle agresji. Przeładowałam broń ostatnim magazynkiem. W tle coraz rzadziej słychać było strzały. Stałam chyba na środku, byłam łatwym celem. Puki co jednak to ja załatwiła, jeszcze ze dwóch. Szybko to się zmieniło. W końcu dostałam kulkę w ramię. 
     W pewnym momencie mając przeczucie, odwróciłam się. Stał tam szef handlarzy. trzymał pistolet przy głowie mojej przyjaciółki. Znalazł na mnie haczyk. Niezwłocznie wyciągnęłam w tamtą stronę broń. Nie wiedziałam co się ma wydarzyć. Cisza. Nawet strzały nie padały. Nikt nic nie mówił. Usłyszałam i kątem oka zobaczyłam dwóch policjantów, którzy przyszli z innej części hali i patrzyli się na rozwój wydarzeń. Ja trzymałam wzrok w stronę Belli i tego, co groził jej śmiercią. 
     Przez chwilę przeszła mi myśl, aby lekkim postrzałem ramienia mojej przyjaciółki, zabić tego skurwiela. Odrzuciłam ten pomysł. na chwilę. Przecież nie mogłam strzelić do własnej przyjaciółki. Zaś Bella, patrząc się na mnie, i między innymi też na to, że mierze właśnie w jej ramię za każdym razem, gdy ta myśl powracała, ona kiwała głową, chciała abym to zrobiła. Wiedziała, że jest na tyle niska od tego kolesia, że gdy bym ją lekko postrzeliła, tamten by bardziej ucierpiał. Myśli mi się kłębiły. Przecież jeden mały ruch nieuwagi i mogłabym ciężko ranić, a nawet zabić swoją jedyną, najlepszą przyjaciółkę. Bella nadal kiwała głową, bym to zrobiła, a wzrokiem wręcz nalegała. Wiedziałam, że jest silna, ale nie wiedziałam, jak przyjmie postrzał, czy to nie uszkodziłoby jej czegoś. Jej wzrok wręcz krzyczał "zrób to!". Gdy tamten zaczynał coraz bardziej przyciskać lufę pistoletu do głowy Belli, która lekko, na tyle ile mogła kiwała głową, dając mi znak. Strzeliłam. Ona tylko lekko krzyknęła z bólu, on upadł otrzymując poważniejszą ranę. 
     W pewnym momencie odbyły się dwa kolejne strzały. 
     Rozejrzałam się. Poczułam, że te dwa strzały skierowane były w moją stronę, raniąc brzuch i okolice serca. Upadłam na kolana, a następnie na betonową posadzkę. Powoli traciłam przytomność. gdzieś w szumie słyszałam krzyki, głos mojej przyjaciółki. Wkrótce oczy mi się zamknęły.
     Otworzyłam mocno zaciśnięte powieki. Nie wiedziałam, czy umarłam, czy nie, ale gdy zobaczyłam Bellę w drugiej karetce na przeciwko, zignorowałam wszystko, ból, podłończone jakieś kroplówki, które wyrwałam i zaczęłam iść jak najszybciej potrafiłam. Kulałam, a ranną rękę miałam obwiniętą w bandażu podobnie jakbym miała ją złamaną. Ona też zaczęła biec, rzecz jasna szybciej. Obie zamknęłyśmy się w uścisku. Wszyscy patrzyli, policjanci, lekarze, antyterroryści którzy przybyli. Byłam szczęśliwa, że jej się nic poważnego nie stało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz