Czekałam z niecierpliwością na dwóch policjantów. Chciałam już wiedzieć, czy mają pozwolenie na akcje, czy nie. Siedziałam jak na szpilkach. W pewnym momencie wstałam i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Pewnie dużo osób wkurzałam i rozpraszałam w pracy, ale mało mnie to obchodziło. W końcu przyszli. Stanęłam w miejscu i wbiłam w nich swój wzrok.
- Nie ma pozwolenia na akcję, za mało dowodów. - powiedział od razu Gerkhan, jakby ze zrezygnowaniem.
Ogarnęłam mnie wściekłość. Podążyłam wzrokiem za idącymi do swojego biura policjantami, z szokowaną miną. Kontynuowałam swoje chodzenie z nerwów. Byłam tak zdenerwowana, że nawet zapomniałam o swoich wcześniejszych postanowieniach. Wyszłam z budynku, zaczerpnąć powietrza. Rozejrzałam się. Po mojej prawej stronie były zaparkowane auta policyjne i radiowozy. Patrząc w tamtą stronę przez chwilę, wpadłam na pomysł. oczywiście myśl, że muszę tam pojechać, powróciła.
Ruszyłam w swój nerwowy spacer. Oczywiście tym razem trochę udawany. Dyskretnie patrzyłam, czy jakiś nieuważny policjant nie zostawił kluczyków w aucie albo otworzonych drzwi. Zastanawiałam się, czy ja mam takie szczęście i los mi sprzyja, czy może policjanci tutaj są jacyś nieogarnięcie, gdy zobaczyłam, że w jednym z aut, na szczęście nie był to radiowóz, pozostawione były kluczyki. Szybko do niego wsiadłam, zapaliłam i ruszyłam. Może nie był to ani BMW, ani Mercedes, ani tym bardziej Porsche, tylko zwykły Volkswagen i to do tego nie za nowy, ale jeździł całkiem dobrze. Przed odjazdem widziałam, że za oknem posterunku nastało zamieszanie i Gerkhan ze swoim kolegą chcieli mnie zatrzymać, a przez otwarte okno krzyknął, żebym nie robiła głupstw, ale zignorowałam to.
Pędziłam na pełnych obrotach. W duchu miałam nadzieję, że nic się nie rozleci w tym aucie, nie wiedziałam przecież w jakim jest stanie technicznym. Robiło mi się coraz mniej czasu. Aby zdążyć cokolwiek zarejestrować jako ten zasrany dowód, nie mogłam zwolnić.
Ostatecznie trafiłam na miejsce. Piaszczyste miejsce budowy, gdzie ktoś jakby zaczął coś robić przy tej opuszczonej fabryce. Sama fabryka nie była za duża, bo jakby część wyburzono. Została duża hala, gdzie właśnie odbywało się spotkanie handlarzy ze swoimi kupcami. Zaparkowałam w bezpiecznej odległości, z a krzakami, po cichu zakradłam się do dużego wybitego okna hali. Wyjęłam telefon i zaczęłam nagrywać film. Wszystko pięknie się filmowało. Jak "kupcy" wybierają "towar" w postaci dziewczyn, jak przekazują fałszywe paszporty, jak jeden drugiemu pokazuje walizkę z pieniędzmi.
Niespodziewanie ktoś zaszedł mnie od tyłu. Myślałam, że to oni mnie nakryli, ale jak się okazało, ku mojemu zaskoczeniu, był to niejaki policjant o nazwisku Gerkhan.
- Co ty tu robisz? - spytał się mnie z nadzwyczajną furią. Stwierdziłam, że to przez rozwód, o którym niegdyś usłyszałam będąc na posterunku.
- Załatwiam te wasze dowody. - syknęłam.
- Przez to, że uciekłaś, dostałem opieprz od szefowej i w dodatku mnie zawiesiła. - rzucił, jakbym ja była winna, że pewnie się zdenerwował na swoją szefową o powiedział parę słów za dużo.
- To chyba nie moja wina, że nie umie pan trzymać nerwów na wodzy. I co? Miałabym pozwolić, tak po prostu dać im za wygraną? Przed chwilą o mały włos nie sprzedali mojej przyjaciółki!
- Od tego jest policja!
Mężczyzna nadal był aż za bardzo wściekły.
- Właśnie widzę. - powiedziałam, patrząc się na niego.
Popatrzył się na mnie krzywym wzrokiem.
- Przez takie zachowanie mogłaś wystraszyć tych handlarzy. Oni pozmienialiby siedziby, numery, tablice rejestracyjne i w ogóle nie znaleźlibyśmy ich potem! - powiedział z takim wyrzutem, jakbym któregoś z tamtych zabiła.
- Taa, siedząc na posterunku, na pewno znajdą się dowody. Mam wrażenie, że wyżywa się pan na mnie, ze względu na sprawy osobiste, chociaż pan o tym nie wie... - wyrzuciłam, widząc dalsze nadzwyczajne i dziwne oskarżenia, padające z ust policjanta.
- Co? Mojego życia prywatnego już prawie nie ma!
- I właśnie dlatego jest pan aż za nadto poddenerwowany. W takiej sytuacji bierze się nawet krótki urlop, żeby na przykład nie zostać zawieszonym.
- Wcale nie potrzebuję urlopu...
- Czyżby?
- Tak.
- Nie powiedziałabym...
Powiedziałam, a w tym czasie handlarze pośpiesznie opuszczali swoje miejsce pobytu, praktycznie za plecami Gerkhana.
- Dobra nie ma co. Zaraz mi zwieją, ale panu radziłabym wziąć się w końcu w garść.Wygląda pan nie ciekawie. Skoro rozwód tak pana rozwala, to ja bym nie chciała widzieć pana w stanie, gdy ktoś by zmarł. Chyba trzeba wziąć się w garść.
Przy ostatnich słowach pośpiesznie zaczęłam kierować się w stronę samochodu, którym tu przyjechałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz