czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział 83.

     Dotarliśmy na miejsce. Po dość długiej drodze w końcu byliśmy u celu. Policjant zaparkował, zgasił silnik, wysiadł i otworzył mi drzwi. Wysiadłam. Moim oczom ukazał się wielki napis na budynku, "Autobahn". Od czasu do czasu miski mężczyzna trzymał mnie za ramie, które akurat bolało, abym przypadkiem nie uciekła. Weszliśmy do budynku. Od razu po wejściu było jedno duże pomieszczenie. Po bokach były rozmieszczone biurka policjantów. a środek robił za korytarz. Prowadził do dalszej części posterunku. Zaś pod jego koniec, gdzie robiło się coraz ciemniej, były dwa odgrodzone, osobne pomieszczenia. Po lewej stronie, w większym, znajdowała się kobieta, która siedząc przy biurku bacznie obserwowała policjanta, który mnie prowadził. Ten wzrok był dla mnie podejrzany. W drugim, mniejszym, również siedział przy biurku mężczyzna, mogłam się założyć, że o wiele wyższy od tego, który mnie pilnował. Nieoczekiwanie gliniarz znowu dotknął mnie i lekko (chociaż może nie do końca) pchnął w obolałe ramie. Dopadł mnie taki ból, że aż mnie zaćmiło i w pewnym momencie straciłam równowagę i upadłam. Nie wiem, co tamta kobieta sobie myślała, ale wyszła ze swojego pomieszczenia jak oparzona i zaczęła krzyczeć na niskiego policjanta. 
           - Co pan sobie wyobraża? Nie może pan tak traktować ludzi, a ostatnio podobne rzeczy, jeszcze gorsze wręcz panu się zdarzają! Proponowałam panu urlop, aby pan odpoczął, uporał się z problemami małżeńskimi, ale pan odmówił. Mam coraz więcej powodów, aby pana zwolnić! Nie zrobiłam tego wcześniej, ponieważ jest pan dobrym policjantem, dałam panu szansę! Jeszcze raz wydarzy się taka sytuacja, a naprawdę to zrobię! Niechętnie, ale będę musiała, bo... - podczas tych bardzo szybkich, wręcz błyskawicznych słów, chwilę pobyłam na podłodze, żeby przeminąć ból. Byłam lekceważona jakby mnie tam nie było, choć po części byłam tematem rozmowy... monologu, więc wstałam, a następnie próbowałam się wypowiedzieć, co naprawdę zaszło, lecz z pistoletem maszynowym nie miałam szans i nie wygrałam. Jedynie co udało mi się wypowiedzieć, to pojedyncze litery słów, którymi chciałam zacząć co raz to inne zdanie. I tak nawet tego nikt nie słyszał. 
           - Mój rozwód nie ma nic wspólnego z pracą. - powiedział ze spokojem i z żalem policjant, który zakuł mnie w kajdanki.
      - To bardzo ciekawe. Patrząc na to, jak pan się zachowuję, jakoś w to nie wierzę. - kontynuowała kobieta. Nie znałam jej, ale wydawała się być niezłą zołzą. Swoją drogą nie wiedziałam dlaczego, ale twarz tego policjanta wydawała mi się znajoma. Z mojego pałacu myśli wyrwał mnie ponowny krzyk kobiety. 
           - Jeszcze raz pan kogoś potraktuje, a będzie musiał się pan pożegnać z pracą tutaj.
Chwila moment, Człowiek miałby stracić pracę, bo ma problemy w małżeństwie? Wychwyciłam taki moment rozmowy i kwestię, którą wypowiadała kobieta. Zbulwersowało mnie to.
         - No przepraszam bardzo! - tym razem to ja krzyknęłam i przy okazji doszłam w końcu do głosu. Aż cały komisariat się na mnie popatrzył. - To, że ktoś akurat ma trudny okres w życiu, to nie jest powód, aby tego kogoś zwalniać z roboty! - ponownie krzyknęłam na facetkę, a tamta popatrzyła się na mnie ostrym wzrokiem. - A ja przewróciłam się z innego powodu.
       - Nie obchodzi mnie co było przyczyną pani upadku, ale ten funkcjonariusz policji już dawno powinien tu nie pracować. - zołza wypowiedziała się i wróciła do swego biura. Natomiast tamten policjant mega wściekły poszedł do swojego biura, gdzie siedział też ten inny policjant.
     - No świetnie, a ja? - powiedziałam, aby widziałam zerkanie niektórych policjantów. Rozejrzałam się. Za mną było wolne krzesło. Postanowiłam na nim usiąść, poczekać, aż łaskawie się ktoś mną zajmie. Nie chciałam uciekać. Nie potrzebne były mi dodatkowe kłopoty.
Siedziałam tam od dłuższego czasu. Cholera mnie brała. Nikt nie raczył mi nawet zdjąć kajdanek. Każdy był zajęty, albo takiego udawał. Dodatkowo było nieprzyjemnie i niekomfortowo i w ogóle nie wygodnie mieć ręce do tyłu jeszcze z kajdankami. Zadzwonił mi telefon. Nawet nikt mi go nie zabrał. Wyciągnęłam go jakimś cudem z trampka (tak z trampka, bo w takiej sytuacji jak ta, kiedy bandyci mnie pojmali, mogli mnie przeszukać i zabrać ten telefon), uprawiając przy tym zaawansowaną gimnastykę.Finalnie odebrałam i odpowiadałam na pytania Richarda, bo to on akurat postanowił się ze mną skontaktować. 
    - Wszystko w porządku. Mam tu pewien problem, ale bądź spokojny.Pewnie dawno ogarnąłeś, że podprowadziłam ci pluskwy? No. To daj znać, jak na moim komputerze coś będzie. Dobra, jakby coś, to dzwoń.
       Zakończyłam rozmowę i położyłam telefon na blacie biurka, żeby następnym razem  mieć telefon bliżej siebie. W pewnym momencie poczułam coś dziwnego w mojej ranie i zauważyłam, że po dłoni spływają mi krople krwi.

Znalezione obrazy dla zapytania selena gomez angry gif

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 82.

     Kolesiowi który spał wyciągnęłam broń z pokrowca. Zrobiłam to szybko i gwałtownie, więc się obudził. Chciał mnie zaatakować, ale od razu kopnęłam go i uderzyłam z rękojeści pistoletu. Nie stracił przytomności, ale był oszołomiony. Strzeliłam w zamek drzwi samochodu dostawczego, a następnie je kopnęłam. Otworzyły się. Tamten chciał mnie załatwić, ja musiałam skoczyć. Jechaliśmy całkiem szybko, więc miałam stracha i obawy. Jednak kiedy tamten chciał mnie zaatakować, ja pod wpływem emocji, żeby mnie nie złapał i nie udupił, skoczyłam. Zrobiłam to akurat gdy kierowca skręcał na skrzyżowaniu. Pod wpływem szybkości, poturlałam się trochę, a przy okazji potłukłam. Chwilę leżałam na ulicy, lecz mimo częściowego bólu po upadku musiałam szybko wstać i uciekać, bo zaczęli do mnie strzelać. Gdy skoczyłam do rowu, by się ukryć przed kulami głównie, dostałam kulkę w ramię. Upadłszy poczułam mocny, bardzo znajomy ból. Zanim się pozbierałam, oni odjechali kawałek, za kolejny zakręt. Wstałam, ruszyłam w bieg. Przy drodze stało jakieś stare auto. Zajrzałam przez okno, były kluczyki. Wsiadłam, opaliłam i ruszyłam za nimi. Miałam nadzieję, że ich dogonię o wkrótce na szczęście tak się stało. Jadąc starałam się mieć ich na oku, ale utrzymując dystans i od czasu do czasu chowając się za innymi samochodami, częściej większymi od tego, którym jechałam. Wkrótce znajdowaliśmy się na autostradzie. Wcześniej, jeszcze w mieście, założyłam kurtkę, która była w ukradzionym przez mnie samochodzie, aby szybko się nie skąsali, że jadę za nimi. Przy okazji ta czarna, skórzana i męska kurtka chroniła mnie przed utratą ciepła. W tym gruchocie nie działało ogrzewanie, a noc nie była ciepła. Scheiße, przeklęłam w duchu. W bocznym lusterku zauważyłam samochód, który miał z przodu zamontowane tak zwane koguty policyjne. Świetnie, pomyślałam, jeszcze brakowało mi tu glin w cywilnym aucie. Przejeżdżając kawałek za samochodem dostawczym, zerkałam co jakiś czas w lusterko, by zobaczyć, czy nadal cywilny wóz policyjny jedzie za mną i czy przypadkiem nie chcę czegoś ode mnie. Przecież jechałam kradzionym autem.
     Gdzieś w międzyczasie poszłam w swoje myśli. Nie miałam żadnego planu. Robiłam wszystko spontanicznie. Pomyślałam, że jadąc za nimi uda mi się udowodnić, że to przestępcy. Tylko teraz nie miałam możliwości pomocy ze strony Richarda i jego kumpli. Byliśmy bardzo daleko od Berlina. I co teraz geniuszu?, spytałam sama siebie na głos, i co teraz zrobisz? Jesteś daleko od domu, od kogoś, kto mógłby ci pomóc i niby jak uratujesz swoją przyjaciółkę i resztę tamtych dziewczyn. No rzesz kurwa, zakończyłam swój monolog, gdy zobaczyłam jak gliniarz wymachuję mi, abym się zatrzymała. Od tego jednak "uratowały" mnie strzały. Bandziory, których śledziłam, zaczęli strzelać. Na początku tylko do wozu policyjnego, ale potem również i do mnie. Zapewne skumały, że za nimi jadę. Nosz cholera jasna!, krzyknęłam sama do siebie. Musiałam co jakiś czas jechać slalomem, żeby mnie nie trafili. Wóz policyjny też tak robił. To musiało nieźle wyglądać, bo jechaliśmy na zmianę, on w lewo ja w prawo, on w prawo ja w lewo. Nagle będąc po mojej lewej, walną swoim srebrnym BMW w moje biedne kombi od Volkswagena i finalnie skończyłam w rowie. Wysiadłam szybko z auta. Gdy zobaczyłam, że samochód dostawczy jest już daleko, ze zwątpieniem i wściekłością walnęłam pięścią w dach kombi, krzycząc przy tym na całe gardło "kurwa!" i innych przekleństw również po polsku. Oparłam łokcie o dach, a następnie schowałam głowę w ramionach, dotykając czołem metalowego dachu. Kompletnie zdołowana, nie wiedziałam co dalej. Z ponurych myśli, między innymi o tym, co tamci mogą zrobić Belli, wyciągnął mnie policjant, mówiąc coś do mnie, ale ja nawet tego nie usłyszałam. Podniosłam głowę, a niewysoki mężczyzna z całkiem długim, nie zadbanym i wyglądającym jak u bezdomnego zaroście, powili do mnie podchodził. 
  - Chyba mamy do pogadania. - rzekł, dłonią sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyciągnął policyjną legitymację. - Gerkhan, policji. - powiedział, a ja złapałam się za głowę. Ja jednak nie do końca obudziłam się ze swoich myśli.
   - I jak ja ją teraz kuźwa znajdę. - powiedziałam bardziej do siebie, ze zwątpieniem, patrząc się gdzieś w dal, przed siebie.
    - Kogo znaleźć? - spytał glina.
    - Teraz, to chyba już nie ważne. - powiedziałam, mając na uwadze to, że za nim ja się uporam z policją i za nim dojadę tam gdzie bandyci jechali, być może uda im się sprzedać Bellę jakiemuś pieprzonemu mafiozy.
     - Skoro tak, to ręce do tyłu. Jesteś aresztowana za kradzież auta.
   - No pięknie. - powiedziałam tylko, zrobiłam to co chciał, a następnie skierował mnie do służbowego auta. Musiałam go posłuchać, bo co? Miałabym uciec? Pogorszyłabym tylko swoją sytuację a i tak to teraz bez sensu. Poza tym i tak ten glina by mnie dogonił, a na autostradzie raczej nie ma jakiegokolwiek punktu zaczepienia, żeby się ukryć. Załamana sytuacją, siedząc na tylnym siedzeniu, wyprostowana i nadal patrząca w dal przed siebie w nieokreślony punkt.

piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 81.

  Była mega przestraszona. Gdyby w tym momencie przyszli porywacze pewnie by się rozpłakała. Popatrzyłam na nią, a ona na mnie i zaczęła mówić. Postanowiłam nagrać to na dyktafon.
     - Wtedy rozbolała mnie głowa i położyłam się, żeby się zdrzemnąć. Przebudziły mnie szmery i poczułam uderzenie i straciłam przytomność. Obudziłam się związana w jakimś dużym samochodzie. Słyszałam jak coś mówią, że jestem podobna do jakiejś dziewczyny i ci co chcą ją kupić nie połapią się, że to nie ona. Jeszcze jeden na drugiego wydarł się, że to przez niego to wszystko, bo się nie kontrolował i zabił tamtą dziewczynę. Dobra idź już, bo cię przyłapią.
     - Nie bój się, wrócę. Nie daj się im. Przyjdę z jakąś pomocą. - powiedziałam i schowałam się w jakiejś ciemnej szczelinie.
   Wróciłam do domu, bo gdy sprawdziłam gdzie co i jak miałam trochę czasu. Chciałam obmyślić jakiś plan. No i jak wtajemniczyć i wmieszać to Richarda razem z jego kumplami. Miałam nadzieję na ich pomoc, bo nie wiem czy sama był dała radę. Mosera nie było, więc siedziałam i myślałam. Postanowiłam pójść na spacer. Musiałam się przewietrzyć. Pomyślałam, że podczas tego spaceru wpadnie mi coś do głowy. Musiałam mieć dowody, że oni handlują tymi dziewczynami, żeby ich udupić. Będzie ciężko, pomyślałam zbliżając się do bramy wejściowej parku, do którego zawszę chodzę. Zanim usiadłam na swoim ulubionym miejscu, przeszłam się uliczkami parku. Siedząc już na ławce zauważyłam, że idą moje pseudo przyjaciółki, Carly, Evelyn i Kayla. Znowu adrenalina mi się podniosła. Miałam ochotę podejść do nich i powiedzieć, że Bella żyje i że to wszystko nie jest to bynajmniej moja wina, ale i tak by mi nie uwierzyły, więc po co niby miałabym szarpać sobie nerwy? Znienawidziłam ich jak najgorszego wroga. Odwróciłam wzrok, że niby ich nie widzę, choć widziały, że przez chwile patrzyłam w tamtą stronę. Wróciłam do swoich przemyśleń.
     Chciałam jak najszybciej wydostać Bellę z rąk tych szui. Z resztą jak wszystkie tamte biedne dziewczęta. Wiedziałam, że to nie będzie proste.
     Gdy postanowiłam wrócić do domu, był wieczór. A za nim doszłam do ulicy prowadzącego do domu było już ciemno. Spokojnie szłam. Na ulicy nikogo nie było. Nawet błąkającego się bezdomnego psa czy kota.  Skupiona byłam na całej tej sprawie z porwaniem Belli i upozorowaną jej śmiercią. Cholera, przeklęłam w myślach z powodu bezradności. Nagle poczułam mocne uderzenie, zrobiło mi się czarno przed oczami i straciłam przytomność. 
     Ocknęłam się z mocnym bólem potylicy i zdrętwiałym całym ciałem. Miałam związane ręce i nogi bardzo mocno. Obraz przed oczami rozmazany. Byłam otumaniona. Zorientowałam się, że jestem w jakimś wozie i właśnie gdzieś jedziemy. Gdy wzrok z czasem działał już tak jak powinien, zobaczyłam, iż jestem w jakimś dostawczaku. Po dwóch stronach jego długich ścian były ławki dorobione nie produkcyjnie, a na nich siedziały dziewczyny. Zaniedbane, brudne, niektóre pokaleczone, a wszystkie przygnębione, przybite i zdołowane. Byłam w kącie, a po mojej prawej stronie, za ścianą była osoba kierująca. Po stronie na przeciwko, na końcu ławki siedziała Bella. Patrzyła się na mnie. Chyba chciała coś powiedzieć, ale się bała. Utwierdziłam ją w tym, aby była cicho, gdy lekko pokręciłam przecząco głową. Ona zaś też to zrobiła, tylko na znak, że zrozumiała. Wolałam na razie, aby porywacze nie wiedzieli o tym, że znamy się z Bellą.
     W czasie gdy dochodziłam do siebie, ogarnęłam, że z tyłu mnie jest coś ostrego. Postanowiłam rozciąć węzły. Chociaż spróbować. W międzyczasie też, koleś, który siedział na przeciwko Belli i niby nas pilnował, usnął. Dziękowałam Bogu i dalej się modliłam, aby się nie obudził. Po jakimś czasie udało mi się jakoś przeciąć sznur. Wskazałam palcem na usta w kierunku dziewczyn, aby były cicho. Nie wiedziałam jak coś powiedzieć do Belli, tak aby zbiry nie połapały się o czym mówię, jeżeli coś słyszą. Pomyślałam, że w języku angielskim, lecz stwierdziłam, że oni mogą go znać. Po chwili dumania w wyobraźni walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Podniosłam aż brwi z nadzieją. Polski, język polski,k no oczywiście, że język polski, pomyślałam i powoli układałam w głowie zdanie po polsku. Z racji, że go dawno nie używałam, musiałam wejść w folder z językiem polskim w mojej głowie. Mam nadzieję, że go nie znają, znów pomyślałam i pozbierawszy myśli, zaczęłam mówić po polsku. 
     - Hej! Bella! - krzyknęłam w szepcie. - Rozumiesz co mówię? - kiwnęła głową, że tak. - Wiem może czego tu jestem?
    - Odkryli, że węszysz i do nich dotarłaś i poczuli zagrożenie. Postanowili cię porwać i sprzedać czy nawet zabić. Nie wiedzą dlaczego węszysz, ale wolą, żeby cie nie było.
     - Tak trochę nie wiedzą kogo porwali. - powiedziałam ironicznie, mając na myśli, że nie jestem jakąś dziennikarką czy coś, i że nie w takich opałach byłam i się wydostawałam. - Dobra, ja muszę uciec. Tutaj wam nie pomogę. Mam ich plany i te awaryjne też, więc z pomocą uda mi się was wydostać, a tamtych przymknąć. Jeżeli komunikujesz się z którąś, to jej powiedz, a ona niej poda dalej, jak rozumie resztę. Niech się nie martwią, postaram się coś wykombinować...


niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 80.

     - A! Prawie zapomniałbym. - przypomniał sobie Oliver. - Dane Rucka były na tym kawałku kurtki skórzanej. Idąc dalej, ta bransoleta, rzemyk czy co tam innego miał tylko ślady jakiegoś środka łatwopalnego.
     - No to już coś wiem.
     - O, tu masz pen-drive'a. Wszystko tam poprzenosiłem.
     - Wielkie dzięki. Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć.
     - Może kiedyś przyjdzie taki czas.
     - Dobra zmywam się, bo kłopoty nam przyniosę. Narka!
     - No, na razie. Do zobaczenia!
   Szłam tak szybko, że prawie biegnąc. Wyszłam z komisariatu. Wsiadłam do auta i jak najszybciej pojechałam do domu. Będąc już w nim zasiadłam po raz kolejny do laptopa Richarda. Że jeszcze mi go nie zabronił używać, pomyślałam i kontynuowałam działania w szukaniu niejakiego Ericha Rucka. Po godzinie miałam dość. Nigdzie nie było o nim informacji. Pewnie to ktoś ważny w świecie tych bandziorów, stwierdziłam w myślach. Cholera, pewnie nic o nim nie znajdę. Pojadę pod adres tego drugiego, może coś będzie.
      I jak pomyślałam, tak zrobiłam.
   Za nim jednak wyruszyłam w drogę wzięłam ze sobą swoje dwa pistolety i dodatkowe magazynki do nich. W końcu to miejscówka jakiegoś cholernego bandyty. Ogarnęłam jeszcze mniej więcej gdzie to jest i pojechałam tam. Będąc już tam pojechałam trochę dalej, aby mnie nie widział, jeżeli jest w domu i żeby w ogóle nie wzbudzać większych podejrzeń. Wzięłam jeden z pistoletów i wysiadłam z auta. W stronę domu szłam normalnie, ale potem skradałam się, mając przed sobą wyciągnięte ręce z bronią. Kurde, pomyślałam, idę jak typowy glina. Obeszłam cały dom, a potem do niego weszłam, jak już uporałam się z zamkniętym zamkiem jakimś drutem. Trochę mi to zajęło. Z początku jak weszłam nie było nic. Normalny dom, mogłoby się wydawać. Weszłam dalej, a tam w jednym z kątów pomieszczenia były porozwieszane jakieś papiery. Podeszłam bliżej i się przyjrzałam temu. Zdjęcia, opisy, mapa trasy, jakaś data i miejsce.
     - Cholera, to już niedługo. - powiedziałam do siebie. Przyglądając się dalej i przeczytając szybko, to co było napisane, przeraziłam się. - Ja pierdole... - przeklęłam, kontynuując swój monolog. - Przecież oni chcą wywieźć te kobiety i sprzedać jakimś zboczeńcom i nie wiadomo co jeszcze. - trochę naprawdę przerażona wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie temu wszystkiemu. Na oddzielnych fotografiach zamieściłam mapę, listę dat spotkań i wyznaczonych miejsc. No Bella, mam nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymasz, powiedziałam do siebie, gdy nagle ktoś wszedł do domu. Kurwa, tylko tyle przeszło mi na myśl. Schowałam się jakimś kantorku pod schodami. Przez szparę zobaczyłam, że jest to niejaki Dietrich Schwieb. Właśnie zadzwonił mu telefon.
    - No wiem, że miałem przyjechać. - powiedział do słuchawki. - Za niedługo tam będę i wszystko sprawdzę do naszego spotkania z kupcami. - przerwa, słuchał co ma do powiedzenia ten po drugiej stronie słuchawki. - Dobra. Nie ma o co cię martwić o to. Ale załatwię to dopiero jutro. A co z tą dziewczyną, co zastępuję Rebekę? To dobrze. Zajrzę do niej jak już będę. 
W tamtej chwili pomyślałam, iż chodziło mu o Bellę. Chciałam to sprawdzić, ale najpierw postanowiłam jechać za nim. Jechał tam. Miałam nadzieję, że Bella tam będzie.
Tymczasem tam, podłożyłam Schwieb'owi jeden z nadajników GPS, który miałam i naszykowałam gdzieś na początku działań związanych z odnalezieniem Belli. Stwierdziłam, iż to na pewno mi się przyda. Zintegrowałam pluskwy z telefonem. Jednak mają określony i ograniczony zasięg. Skradałam się po całym placu, za jakimiś kontenerami, panelami i innego tego typu rzeczami. Usłyszałam jakieś krzyki. Ostrożnie skierowałam się w tamtą stronę. Odkryłam dość nieprzyjemne miejsce, a tam kilka dziewczyn. Normalnie zamarłam. Zobaczyłam dobrze mi znaną twarz. Blond włosy, błękitne oczy. Wyglądała na wyczerpaną. Dodatkowo była brudna, niezadbana, z resztą jak wszystkie pozostałe dziewczyny. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Oczy mi się zaszkliły, jakbym miała płakać (a to do mnie w ogóle nie podobne) widząc w takim stanie swoją przyjaciółkę, Bellę. Podeszłam do niej. 
     - Jezu, jak dobrze, że żyjesz! - powiedziałam z euforią. Była zaskoczona moją obecnością, a ja od razu zaczęłam tłumaczyć. - Słuchaj, tera muszę iść, bo nie mam dowodów, na to, co robią. Ale nie martw się. Wrócę po ciebie. Wrócę po nie wszystkie. Nie wiem ile mam czasu, ale możesz, jeśli coś wiesz, szybko mi opowiedzieć o co chodzi z tym twoim porwaniem?