piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 81.

  Była mega przestraszona. Gdyby w tym momencie przyszli porywacze pewnie by się rozpłakała. Popatrzyłam na nią, a ona na mnie i zaczęła mówić. Postanowiłam nagrać to na dyktafon.
     - Wtedy rozbolała mnie głowa i położyłam się, żeby się zdrzemnąć. Przebudziły mnie szmery i poczułam uderzenie i straciłam przytomność. Obudziłam się związana w jakimś dużym samochodzie. Słyszałam jak coś mówią, że jestem podobna do jakiejś dziewczyny i ci co chcą ją kupić nie połapią się, że to nie ona. Jeszcze jeden na drugiego wydarł się, że to przez niego to wszystko, bo się nie kontrolował i zabił tamtą dziewczynę. Dobra idź już, bo cię przyłapią.
     - Nie bój się, wrócę. Nie daj się im. Przyjdę z jakąś pomocą. - powiedziałam i schowałam się w jakiejś ciemnej szczelinie.
   Wróciłam do domu, bo gdy sprawdziłam gdzie co i jak miałam trochę czasu. Chciałam obmyślić jakiś plan. No i jak wtajemniczyć i wmieszać to Richarda razem z jego kumplami. Miałam nadzieję na ich pomoc, bo nie wiem czy sama był dała radę. Mosera nie było, więc siedziałam i myślałam. Postanowiłam pójść na spacer. Musiałam się przewietrzyć. Pomyślałam, że podczas tego spaceru wpadnie mi coś do głowy. Musiałam mieć dowody, że oni handlują tymi dziewczynami, żeby ich udupić. Będzie ciężko, pomyślałam zbliżając się do bramy wejściowej parku, do którego zawszę chodzę. Zanim usiadłam na swoim ulubionym miejscu, przeszłam się uliczkami parku. Siedząc już na ławce zauważyłam, że idą moje pseudo przyjaciółki, Carly, Evelyn i Kayla. Znowu adrenalina mi się podniosła. Miałam ochotę podejść do nich i powiedzieć, że Bella żyje i że to wszystko nie jest to bynajmniej moja wina, ale i tak by mi nie uwierzyły, więc po co niby miałabym szarpać sobie nerwy? Znienawidziłam ich jak najgorszego wroga. Odwróciłam wzrok, że niby ich nie widzę, choć widziały, że przez chwile patrzyłam w tamtą stronę. Wróciłam do swoich przemyśleń.
     Chciałam jak najszybciej wydostać Bellę z rąk tych szui. Z resztą jak wszystkie tamte biedne dziewczęta. Wiedziałam, że to nie będzie proste.
     Gdy postanowiłam wrócić do domu, był wieczór. A za nim doszłam do ulicy prowadzącego do domu było już ciemno. Spokojnie szłam. Na ulicy nikogo nie było. Nawet błąkającego się bezdomnego psa czy kota.  Skupiona byłam na całej tej sprawie z porwaniem Belli i upozorowaną jej śmiercią. Cholera, przeklęłam w myślach z powodu bezradności. Nagle poczułam mocne uderzenie, zrobiło mi się czarno przed oczami i straciłam przytomność. 
     Ocknęłam się z mocnym bólem potylicy i zdrętwiałym całym ciałem. Miałam związane ręce i nogi bardzo mocno. Obraz przed oczami rozmazany. Byłam otumaniona. Zorientowałam się, że jestem w jakimś wozie i właśnie gdzieś jedziemy. Gdy wzrok z czasem działał już tak jak powinien, zobaczyłam, iż jestem w jakimś dostawczaku. Po dwóch stronach jego długich ścian były ławki dorobione nie produkcyjnie, a na nich siedziały dziewczyny. Zaniedbane, brudne, niektóre pokaleczone, a wszystkie przygnębione, przybite i zdołowane. Byłam w kącie, a po mojej prawej stronie, za ścianą była osoba kierująca. Po stronie na przeciwko, na końcu ławki siedziała Bella. Patrzyła się na mnie. Chyba chciała coś powiedzieć, ale się bała. Utwierdziłam ją w tym, aby była cicho, gdy lekko pokręciłam przecząco głową. Ona zaś też to zrobiła, tylko na znak, że zrozumiała. Wolałam na razie, aby porywacze nie wiedzieli o tym, że znamy się z Bellą.
     W czasie gdy dochodziłam do siebie, ogarnęłam, że z tyłu mnie jest coś ostrego. Postanowiłam rozciąć węzły. Chociaż spróbować. W międzyczasie też, koleś, który siedział na przeciwko Belli i niby nas pilnował, usnął. Dziękowałam Bogu i dalej się modliłam, aby się nie obudził. Po jakimś czasie udało mi się jakoś przeciąć sznur. Wskazałam palcem na usta w kierunku dziewczyn, aby były cicho. Nie wiedziałam jak coś powiedzieć do Belli, tak aby zbiry nie połapały się o czym mówię, jeżeli coś słyszą. Pomyślałam, że w języku angielskim, lecz stwierdziłam, że oni mogą go znać. Po chwili dumania w wyobraźni walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Podniosłam aż brwi z nadzieją. Polski, język polski,k no oczywiście, że język polski, pomyślałam i powoli układałam w głowie zdanie po polsku. Z racji, że go dawno nie używałam, musiałam wejść w folder z językiem polskim w mojej głowie. Mam nadzieję, że go nie znają, znów pomyślałam i pozbierawszy myśli, zaczęłam mówić po polsku. 
     - Hej! Bella! - krzyknęłam w szepcie. - Rozumiesz co mówię? - kiwnęła głową, że tak. - Wiem może czego tu jestem?
    - Odkryli, że węszysz i do nich dotarłaś i poczuli zagrożenie. Postanowili cię porwać i sprzedać czy nawet zabić. Nie wiedzą dlaczego węszysz, ale wolą, żeby cie nie było.
     - Tak trochę nie wiedzą kogo porwali. - powiedziałam ironicznie, mając na myśli, że nie jestem jakąś dziennikarką czy coś, i że nie w takich opałach byłam i się wydostawałam. - Dobra, ja muszę uciec. Tutaj wam nie pomogę. Mam ich plany i te awaryjne też, więc z pomocą uda mi się was wydostać, a tamtych przymknąć. Jeżeli komunikujesz się z którąś, to jej powiedz, a ona niej poda dalej, jak rozumie resztę. Niech się nie martwią, postaram się coś wykombinować...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz