sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 73.

Dzień był słoneczny i ciepły. Powiewał cieplutki lekki wiaterek przytulający moje ramiona. Siedziałam sobie na masce swojego samochodu i cieszyłam się idealną jak dla mnie pogodą. Uwielbiałam wiosnę, czas budzenia się wszystkiego do życia, a zaawansowała wiosna to w ogóle mogłaby trwać wiecznie. Nie wiem, może to głupota zachwycać się pogodą. Z pozycji siedzącej przeszłam do pozycji leżącej. Popatrzyłam sobie na pojedyncze obłoki płynące po niebie swoim tempem. Odpływałam tak zazwyczaj, gdy nie miałam nic do roboty i gdy naprawdę się nudziłam. A tych dwóch ostatnio mi nie brakowało. Richard nie pozwalał mi ni nic robić, nawet obiadu. Bella też tak uważała. Z obojgiem się kompletnie nie zgadzałam. Jakbym była kaleką. Przecież nie raz dostałam kulkę i nie raz zostałam czymś dźgnięta. Po za tym minęło już trochę od tego wydarzenia i tylko od czasu do czasu czuję nie wielki ból tych ran. Z zamyśleń wyrwał mnie Rex. Został w domu z powodu złego samopoczucia spowodowanego jakimś zatruciem, albo po prostu Richard zostawił go, abym nie była sama. Skoczył na maskę auta.
- Hej! Bo porysujesz mi lakier tymi pazurami! -  powiedziałam do zwierzęcia, natomiast on głośno szczeknął. Następnie jeszcze kilka razy się powtórzył , więc domyśliłam się, że chce coś zjeść. Poszłam do domu, nasypałam trochę suchej karmy i nalałam wody do drugiej miski. Zbudził mnie z transu podziwiania przyrody i potem przez dłuższy czas krzątałam się po domu i ogrodzie. Przez pewien czas towarzyszył mi Rex. W pewnym momencie będąc w salonie stanęłam na środku. Rozejrzałam się. 
- Rex ! Jedziemy do pana ! - krzyknęłam, a pies tylko donośnie i radośnie zaszczekał, Po zamknięciu na klucz drzwi, wsiadłam do swojego BMW, wpuszczając przed tem Rex'a. Podróż minęła mi spokojnie i szybko. Będąc już w budynku posterunku, witałam się co najmniej z co drugą osobą, z którą poznałam się przy jakiejś sprawie, którą pomagałam rozwiązać Richardowi i jego ekipie. Po drodze do biura Mosera, słyszałam "Oo, cześć, dawno cię nie było!", "Miło cię znowu widzieć!". Nawet słyszałam pytania czy moje auto to moje auto. Patrzyłam  się na nich dziwnym wzrokiem, a oni jeszcze dziwniejszym, gdy potwierdzałam iż samochód jest mój. Mając na horyzoncie mój cel, widziałam jak trzej mężczyźni wyglądają przez okno pod którym mniej więcej stało moje BMW. Usłyszałam w echu iż rozmawiają o aucie, i to moim. Któryś skumał, że się zbliżam i szybko wrócili na swoje miejsca przy burkach. Mi się tylko śmiać z nich chciało. Weszłam do pomieszczenia, a oni udawali, że pracują. Uśmiechnęłam się szeroko i pokrywałam tylko głową.
- Co ty tutaj robisz? - spytał na powitanie Richard.
- Jestem. Nudziło nam się z Rex'em, więc przyjechaliśmy. - odparłam, a Rex przytakną głośnym i radosnym szczekaniem. - No a wy macie coś ciekawego?
- W ciągu tego miesiąca co jakiś czas zginęły trzy osoby. I to żeby były jakieś zwykłe zgony. Nie wiadomo jak zginęły, nie ma żadnych śladów pobicia, postrzału czy czegoś takiego. Wszystkie trzy ofiary nie miały nic ze sobą wspólnego, były kompletnie z innych sfer. Ciała zawsze były w miejscach z którymi nie mieli nic wspólnego. - powiedział Richard z zwątpieniem w głosie patrząc na monitor komputera. 
- Pewnie ogarnęliście gdzie ofiary były przed ich znalezieniem, to drogą idąc zgarnęliście nagrania z monitoringów i zeznania jakiś świadków. - odezwałam się, zbliżając się do biurka Mosera, po drodze krzyżując ręce na piersiach. - Możesz pokazać mi coś o pierwszym zgonie?
- W folderze mamy wszystko. - tym razem powiedział Alexander Brandtner. - Wyświetlmy je na tym nowym ekranie, co niedawno nam zamontowali. - dodał po chwili. Na ścianie wiszący ekran, podobny do zwykłego telewizora rozświetlił się i ukazał folder dotyczący pierwszego znalezionego ciała. Zaczęłam przeglądać dokumenty ciesząc się, że mam coś do roboty.

hd hammer bmw

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 72.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał raz jeszcze. Już chciałam wstać i otworzyć, ale Richard mnie w tym uprzedził, jednak zamiast otworzyć, wrócił. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby ktoś zginą. Po chwili zrobił taką dziwną minę zbitego psa i zapytał:
- To Sam... Wpuścić go? - jego słowa mnie zaskoczyły. Nie wiedziałam co robić. Chwilowo spanikowałam. Stwierdziłam, że skoro przyszedł, to musiał nabrać nieźle odwagi i przezwyciężyć wszystkie obawy i przeciwności, jakie udało mu się znaleźć. Podczas moich zamyśleń zdążył zadzwonić jeszcze kilka razy.
- Wpuść go. - powiedziałam w końcu. Przecież niedawno sama doszłam do wniosku, że musimy pogadać. Skoro przyszedł nie mogłam przepuścić okazji rozmowy. Po za tym stchórzyłabym, za każdym razem, gdybym to ja chciała porozmawiać, albo gdy on przyszedłby w innej sytuacji. Teraz jestem słaba, po lekach i nie za bardzo mogłabym wymyślić jakieś wymówki, aby nie rozmówić się z nim. Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Sama, podczas gdy Richard pokierował się od razu do swojej sypialni.
- Cześć. - przywitał się niepewnie i niepewnie wchodząc.
- Cześć. - również przywitałam się, starając się być miłą.
- Słyszałem o twoim wyjściu ze szpitala, pomyślałem, że wpadnę i zobaczę jak się czujesz. - powiedział na wstępie nadal nie będąc pewien. W powietrzu wyczuwalna była sztuczna atmosfera.
- Wiesz, poobijana i słaba, czyli prawie jak zawsze. - próbowałam rozluźnić atmosferę. - A tak na  poważniej, to co raz lepie.
- To dobrze, jak co raz lepiej.
Podczas rozmowy, było słychać wyraźną jej sztywność. Oboje byliśmy zestresowani. Nie wiedziałam jak zacząć tę właściwą część rozmowy. Nie byłam pewna czy w ogóle do tego dojdzie.
- No wiesz, mogło być gorzej. - kontynuowałam dialog, a on siadł na kanapie, niedaleko mnie.
- Ej, nie mów tak. Zostałaś nieźle ranna. I nie ukrywam... po części się za to obwiniam.
- Teraz ty nie opowiadaj głupot. Niby skąd miałeś wiedzieć, że Shelby nadaje się do psychiatryka.
- No niby tak, ale...
- Nie ma żadnego 'ale'. Stało się co się stało. Nie obwiniaj siebie, bo to nie twoja wina.
- Ale jakbym się z nią nie związał... Z resztą przez nią nasz związek zakończył się.
- Muszę się coś ciebie spytać. Czy wy... razem z Shelby...
- Nie, nie, nie. Jeśli chodzi ci o to, czy spotykałem się z nią będąc w związku z tobą, to kategoryczne nie.
W tamtym momencie zrobiło mi się lepiej. Chociaż teraz nie będę żyć w kłamstwie jak dotychczas. Z drugiej strony ogarnęłam, iż byłam na niego zła tyle czasu, można powiedzieć bez powodu.
Jeszcze trochę pogadaliśmy i nawet atmosfera się z rozluźniła, ale oczywiście ja po lekach i w ogóle z powodu tych raz powoli zachciewało mi się spać. Z uprzejmości Sam postanowił opuścić mój dom, więc ja go odprowadziłam do drzwi, następnie pokierowałam się do swojego pomieszczenia. Na szczęście czułam się lepiej psychicznie w przeciwieństwie do fizycznego.
Kolejnego dnia postanowiłam wybrać się na spacer. Richard protestował, ale powiedziałam mu, że świeże powietrze mnie chyba nie zabije.. Mało tego nie uśmiechało mi się siedzieć samemu w domu. Oczywiście spacerowałam po parku. Fascynowałam się świeżym powietrzem, gdzie nie gdzie kwiatów i śpiewem ptaków, jak nigdy zachwycałam się tym. Usiadłam na ławce. Obserwowałam różnych ludzi. Dzieci, dorosłych, starsze osoby, pary. Pomyślałam sobie, jak to by było, gdybym ja miała takie życie. Doszłam do wniosku, że brakowało by mi czegoś. Teraz momentami brakuje mi czegoś takiego jak rodzina, ale gdybym była z fałszywymi ludźmi, to chyba jednak wolę w ogóle jej nie mieć. Patrząc  na rodziców z dziećmi w tym parku, oceniłam iż moi rodzice nigdy nie byli tacy w stosunku do mnie i nie ma czego żałować.
Z moich filozoficznych przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Bella poinformowała mnie o swojej wizycie przy okazji zabierając ze sobą Carly, Evelyn i Kaylę. Wtedy spędziłyśmy świetnie czas.

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 71.

Powoli czułam, że się budziłam. leniwie otworzyłam jedno oko, następnie drugie. Na moim łóżku szpitalnym po dwóch stronach w połowie leżały dwie osoby. Z jednej strony moja przyjaciółka, Bella, z drugiej zaś Richard. Przewróciłam oczami. Załamałam się. Może i byłam w pół umarnięta, ale jest ze mną coraz lepiej. Uważałam, że nie trzeba było być ze mną dzień i noc. Z resztą większość jednego i drugiego przesypiałam. Delikatnie się ruszyłam, wszystko mi zdrętwiało. Miałam ograniczony zakres ruchów, głównie przez obrażenia jakie poniosłam, ale nawet mała zmiana w leżeniu, to zawsze coś. Bella i Richard dzięki temu się obudzili i zmienili swoje pozycje na siedzącą. Popatrzyłam chwilę na jedno potem na drugie. Pokręciłam głową, a ich wyrazy twarzy mówiły mi, że nie wiedzą o co chodzi.
- Przesadzacie. - powiedziałam, a oni mieli wyrazy twarzy w znaku zapytania. - Siedzicie tu dzień i noc nie wiadomo po co. Hello! Ja żyję! Bez urazy, ale nianiek nie potrzebuję. Od tego są te biedne pielęgniarki co tutaj pracują i latają koło mnie. 
- Nie no zostałaś tylko dźgnięta nożem i postrzelona w brzuch. - powiedział z lekkim oburzeniem zmieszanym z sarkazmem Richard.
- Dobra, ja wiem, że się martwicie i tak dalej, ale leże tu tak długi czas i do tej pory nic się nie dzieję, więc nie ma co się bać. - wypowiedziałam po raz kolejny swoje zdanie.
- Fakt, może i jesteśmy przewrażliwieni, no ale sama powiedziałaś, martwimy się. - tym razem zabrała głos Bella. 
- Okay. Głupio czuję się, jak te pielęgniarki muszą chodzić koło mnie, jeszcze głupiej mi jest, kiedy wy zarywacie noce i marnujecie swój dzień, siedząc tu. A i tak ja śpię i jak dochodzi do rozmowy, to góra do dwudziestu minut.
- No niby wiem jak się czujesz i wiem jak to jest. - zaczął Richard. - Byłem w podobnej sytuacji. I też nie było mi to na rękę , że latali wszyscy koło mnie. W twojej sytuacji, to ledwie napić się sama możesz.
- Yhh. Może i trochę sza rację, ale bez przesady. Jeszcze ze dwa tygodnie i stąd wyjdę. - zapewniłam. - Mam taką nadzieję. - dopowiedziałam.
- Dobra ja lecę, za piętnaście minut powinienem być na posterunku. - oznajmił Richard i po chwili opuścił salę, żegnając się.
- Hej, ty też idź. Pewnie zaraz zasnę. - poinformowałam przyjaciółkę.
- Nie no zostanę chwilę. - odparła Bella.
- No dobra. To może wiesz co z tą drugą dziewczyną? Zawsze zapominam zapytać, kiedy już się obudzę.
- Elizabeth? Chodzi ci o Elizabeth?
- Tak, tak. Wiesz co z nią?
- Udało mi się z nią trochę poznać. Poleżała trochę i ją wypuścili. Leżała nawet w tej samej sali co ty, dlatego udało mi się trochę z nią pogadać jak przychodziłam do ciebie. Odwiedzała cię, ale ty spałaś. Nie mogła cię złapać, gdy się już przebudzałaś. Odwiedzały cię jeszcze Kayla, Evelyn, Carly i ...
- I kto?
- Sam. Przychodził, sprawdzał co z tobą, wchodził na chwilę i wychodził. Bał się, że się obudzisz w jego obecności. Pewnie nie miał ochoty rozmawiać. Kiedy dowiadywał się, że odzyskujesz przytomność, przestał przychodzić. Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że go wpuszczaliśmy i mówiliśmy o twoim stanie?
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Coś mówił może?
- Nie wiele. Uważa to co się stało tobie i Elizabeth to jego wina. 
- Niee. Skąd miał niby wiedzieć, że Shelby to tylko do psychiatryka się nadaję. A właśnie, co z nią?
- No właśnie po oględzinach policji i lekarzy, z wyrokiem sądu trafiła do szpitala psychiatrycznego. Podobno była niepoczytalna czy coś.
- Ooo, a jednak. W końcu...
- Wiesz, mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale trochę wypytałam Elizabeth i powiedziała mi to i owo . Dlatego nasuwa mi się pytanie, co zrobisz w sprawie związanej z Samem?
- Ooo, trudne pytanie zadałaś. - powiedziałam satyrycznym tonem. - No będzie trzeba z nim porozmawiać, tylko pewnie nie tylko ja boję się tej rozmowy.


Trochę później.

Stałam oburzona przy furtce, za którą były schody do domu. Richard w tym czasie rozładowywał moje rzeczy które miałam w szpitalu. Nie pozwolił mi nawet wziąć torby z laptopem. On natomiast mówił mi, że dźwigać nie mogę. Jakbym była pierwszy raz w takiej sytuacji. Wieczorem siedziałam sobie w fotelu przed telewizorem, opatulona w ciepły, puszysty koc. W telewizji leciały jakieś głupie seriale. Na szczęście udało mi się znaleźć jakiś dobry serial kryminalny. I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.


środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 70.

Oceniłyśmy z Elizabeth, że starczy paliwa do parku. Postanowiłam tam pojechać, stwierdziłam, że będzie tam dużo ludzi i może ktoś nam pomoże chociażby dając zadzwonić z telefonu komórkowego. Gdy byłyśmy prawie na miejscu, zdziwiło mnie zniknięcie auta Shelby jak i policji. Auto spowodowane brakiem paliwa, zatrzymało się tuż przed wejściem do parku. Od razu opuściłyśmy terenówkę. Pokierowałyśmy się do wejścia do niejakiego parku. Będąc parę kroków w środku, nadjechał pickup Shelby. Kazałam Elizabeth zadzwonić po policję, a ja zajmę się blondynką. Jej stan był gorszy od mojego, więc byłam pewna, że poradzę sobie lepiej w biciu się z jedną kuśtykającą nogą, w przeciwieństwie do niej, co miała ranne dwie kostki. W dodatku, nie miałam pewności, czy w ogóle umiała się bić w jakiś sposób.
Podczas gdy Elizabeth ciągnęła raz jedną, raz drugą nogę za sobą, ja specjalnie zwolniłam. Widząc Shelby na cieniu, oraz w odbici lampy, przygotowałam się na cios. Gdy to chciała wykonać cios, zrobiłam unik i walnęłam ją łokciem w brzuch. Była zaskoczona. Wykonałam ten sam ruch, ale tym razem walnęłam ją w nos. Poleciały jej podłużne krople krwi z nosa, które podążały ścieżką zaschniętej już wcześniej krwi, która była skutkiem wcześniejszego walnięcia w nos. Wyjęła nuż. Zdziwiłam się, dlaczego nie pistolet, ale w sumie było to na moją korzyść. Zaczęła nim wymachiwać, no a ja jak zwykle próbowałam unikać ciosów, choć nie bardzo moje uniki działały, kilka razy poczułam, jak delikatnie nóż przecina moją skórę, robiąc głębsze lub mniej skaleczenia. Chciała mnie dźgnąć w ramię, na szczęście nie musiałam narzekać na refleks i złapałam ją w ostatniej chwili za nadgarstek. Siłowałyśmy się. Raz nóż był bliżej mnie, raz dalej. Udało jej się lekko mnie zranić, ale to było tylko głębokie skaleczenie. Za to ja kopnęłam ją w brzuch. Trochę nieudolnie, bo wykonałam czynność chorą nogą. Dzięki temu odebrałam jej nóż. Powymachiwałam nim, tak jak ona to robiła, tylko umiejętniej i zrobiłam kilka porządnych nacięć. Chcąc ją dźgnąć w brzuch, one nadepnęła mnie na ranną stopę. Zdekoncentrowała mnie. A kiedy wymierzyłam w nią nożem, poczułam na czole zimną lufę pistoletu. Puściłam nuż. Wypuściłam powietrze ustami, na których pojawiła się kreska. Przełknęłam ślinę. Trzeba było coś wymyślić. Gwałtownie złapałam za broń. Zaczęłyśmy się szarpać. W końcu ta wariatka pchnęła mnie, a ja wywróciłam się i uderzyłam tyłem głowy o ławkę. Zaćmiło mnie trochę. Wzrok miałam nie ostry i jakby chwilowo mnie sparaliżowało. Ale na szczęście gdzieś to minęła i w ostatniej chwili skosiłam tę psycholkę. Shelby wywróciła się, a ja szybko zabrałam spluwę, którą wypuściła po przez upadek, a którą przed momentem wymierzała we mnie. Wstałam głównie podskakując na jednej nodze, aby nie urazić się w nogę tą ranną, jeszcze zdążę się w nią urazić. Nie obejrzałam się, a Shelby wstała, w prawdzie stała jak pijana, ale jednak, i rzuciła się na mnie, chcąc odzyskać broń. Podczas tej szarpaniny i momentami bijatyki, bo raz ja jej przywaliłam, raz ona mi, zauważyłam, iż byłyśmy w alejce, gdzie zwykle przesiadywałam, a Elizabeth była dopiero w połowie tej alejki i nie zanosiło się, żeby był ktoś, kto mógłby dać zadzwonić, czy coś. Cały czas szarpałam się z tą wariatką. Gdzieś w międzyczasie zauważyłam kątem oka, jak do parku wchodzi nie kto inny jak Sam ze swoimi kumplami. Można by rzec, że odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie i miejscu. Za niewielką grupką w niedługim czasie pojawili się dwaj policjanci. Zdawało mi się, że gdzieś ich widziałam. Trochę dziwiłam się, bo przecież Elizabeth nie zdążyła ich zawiadomić. Dopuszczałam jeszcze do siebie myśl, iż to są po prostu gliniarze, którzy nas jeszcze niedawno ścigali. Nie wiem czego, ale Shelby była zaskoczona ich widokiem.
W końcu znudziła mi się ta szarpanina, więc udało mi się ułożyć ręce tak, aby łokciem przyłożyć ponownie w jej żuchwę. I to kilka razy. Udało mi się ją ode mnie odczepić. Ona za to uderzyła mnie w ranną kostkę po raz drugi. Natychmiast ból mnie sparaliżował i przez co wylądowałam na glebie. Pociągnęłam za sobą Shelby. Niestety miała przewagę. Usiadła na mnie i znowu skądś wyciągnęła nóż. Chciała wbić mi go w serce. Nie udało jej się. Natomiast po dłuższym kolejnym siłowaniu się wbiła mi go w ramię. Zawrzeszczałam z bólu, że było mnie słychać na drugim końcu miasta. Po chwili sama Shelby mnie podniosła. Ja ledwo co ogarniałam, ale nie dało się nie zauważyć, ze przejęła pistolet. Uderzyłam ją głową o jej głowę. Parę razy ją uderzyłam jakimiś słabymi ciosami i tym razem to ja próbowałam odebrać jej broń, którą kierowałam w jej stronę, w razie czego, to ją trafi kula. W kolejnej już szarpaninie odbył się strzał. Miałam jednak w dłoni broń i strzeliłam w kierunku biegnącej w stronę Elizabeth blondynki, która za pewne myślała, że już po mnie. Po chwili Upadłam tracąc przytomność. 

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 69.

Siedziałam chwilę zamurowana, bez słowa. Przeleciało mi prze głowę wiele myśli. Zdałam sobie sprawę, że wtedy Sama widziałam jak tylko całował się z Shelby, a to mogło być spowodowane różnymi sytuacjami, na przykład ona się czepiła jego, a on w końcu jej uległ. A z racji tego, że niedługo potem nagle zniknęłam, porwali mnie, to nie mieliśmy okazji porozmawiać, wyjaśnić to zdarzenie. Tak się zamyśliłam i wyłączyłam jak robot, że z chwili zrobiło się kilka godzin i był już wieczór. Można było łatwo się domyśleć, bo Shelby przyszła. Dumna z siebie, z wrednym uśmieszkiem na twarzy i w krótkiej, obcisłej, z głębokim dekoltem, chyba do samego pępka sukience, nie przyglądałam się, bowiem starałam się ani na nią nie patrzeć, ani jej nie słuchać. Poględziła trochę i w końcu poszła, zdaje się, że od razu do samochodu, bo słychać było kłapnięcie drzwiami i dźwięk zapalonego silnika.
Gdzieś mniej więcej po godzinie zdecydowałam się w końcu stamtąd wydostać. Miałam nadzieję, że tym razem nie skończy się na nieudanej próbie. Ukrytym nożem przecięłam swoje więzły, a potem Elizabeth zrobiła to samo, z niewielką moją pomocą. Gdy jakoś wstałam, bo kostka dawała się we znaki i bolała, pomogłam tą samą czynność wykonać Elizabeth, bo one była w gorszej sytuacji niż ja, bolały dwie kostki, mało tego były jeszcze rozcięte. Ledwie co stała. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś wchodzi do pomieszczenia, otwarły się drzwi.
- No rzesz kurwa, nie wierzę... - powiedziałam, gdy ujrzałam blondynkę. Na jej twarzy pojawiła się wściekłość i od razu zeszła. Chciała mnie zaatakować, no i jej się udało. Dostałam prosto w nos, a potem jeszcze dwa razy. "Ooo nie, nie tym razem" - mruknęłam, tak, aby ona to słyszała. Popatrzyłam na nią złowrogim wzrokiem, zacisnęłam zęby i w końcu przylałam jej najpierw z prawej, potem z lewej i potem prosto w brzuch.
- Idź znajdź jakieś auto! - krzyknęłam do Elizabeth, która od razu ruszyła, w prawdzie powoli, bo przecież była ranna, ale stwierdziłam, iż ja lepiej sobie poradzę w bronieniu się przed pięściami tej wariatki, niż ona. Z racji tego, że Shelby poleciała na jakieś graty i w wyniku uderzenia trochę się potłukła, dopiero teraz udało jej się jakoś stanąć na nogi. Dobrze, że Elizabeth udało się uciec. Byłam zdezorientowana, a blondyna chciała mnie uderzyć, ale zrobiłam unik, chciała mnie skosić, podskoczyłam. Za to ja uderzyłam ją w żuchwę, trochę się zdekoncentrowała, więc złapałam ją za kark, pochylając do przodu i uderzałam ją kolanem, gdzie się udawało. Raz w brzuch, raz w głowę. Kidy się opamiętałam, rzuciłam ją ledwie przytomną o regały. Regał pod jej ciężarem się rozpierdzielił, więc pospadało na nią wszystko, łącznie z roztrzaskanym drewnem. Od razu rzuciłam się do wyjścia.
Pokierowałam się niezwłocznie do lekko uchylonych drzwi jakiegoś budynku. To była chyba stodoła, czy coś w tym rodzaju. Biegnąc głownie na jednej, tej zdrowej nodze, nie obyło się bez wywrócenia się i przywitania z glebą. W końcu to bardziej wyglądało na skakanie na jednej nodze niż bieg. Gdy dotarłam w końcu to tego budynku, okazało się, iż był tam samochód terenowy. Od razy dostałam informację od Elizabeth, że nigdzie tutaj nie ma kluczyków, a auto było zamknięte. Jeszcze raz rozejrzałam się, czy przypadkiem Elizabeth nie umknęły gdzieś te kluczyki. Nigdzie ich nie było, więc wzięłam łoma i wybiłam szybę, następnie wpuściłam do środka Elizabeth i próbowałam odpalić auto z kabelków. Kilkadziesiąt razy próbowałam, bez skutku. Gdy Shelby pojawiła się w drzwiach, co raz szybciej pocierałam te kabelki o siebie. Udało mi się w ostatniej chwili, bo ta wariatka nie wiem skąd miała pistolet, którym wycelowała gdzieś w moją stronę i kiedy aby ruszyłam, prawię ją potrąciłam, a ona oddała cztery strzały. Na szczęście nie narobiło to żadnych szkód. Jechałam całkiem szybko, dlatego nie było to zdziwieniem, że policja się zainteresowała i jechała za nami na sygnale. Do tego Shelby nie bała się policji i nas doścignęła. "Oh shit" - powiedziałam do siebie. Pojechałam jeszcze kawałek i dopiero teraz zauważyłam na wskaźnikach, ze paliwa robi się co raz mniej.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 68.

Siedziałyśmy w ciszy. Nóż schowałam pod udem. Nie chciałam na razie się uwalniać, bo nie dość, że było tyle porażek, gdy chciałam uciec, to jeszcze jakoś dziwnie było mi w głowie, jakbym piła alkohol przez tydzień. Nie mogłam pojmać, jakim cudem nie udało mi się jeszcze z tego miejsca uciec. Przecież nie z takich tarapatów udało mi się wychodzić, a z jakąś blondyną nie mogę sobie poradzić. Stwierdziłam, że zanim się ogarnę i będzie pewniejsza pozycja do ucieczki, to głupio będzie tak siedzieć w ciszy, kiedy jest nas dwie.
- Ile tu siedzisz? - w końcu zadałam, dość głupie jak dla mnie pytanie, bo niby jakim cudem miałaby wiedzieć, gdy siedzi tu związana tyle czasu nawet bez zegarka.
- Gdzieś z półtora miesiąca. Może więcej, może mniej. - jednak odpowiedziała. - Pewnie mnie nie poznajesz? -  spytała.
- Kojarzę cię, ale karta pamięci z twoim niewielkim wątkiem w moim życiu ma amnezję, mimo, że i tak jakoś dużo razy cię widziałam.
- Też ciebie dużo razy widziałam. na przykład jak chodziłam na spacery do parku... z Samem.
- A widzisz! Już ogarniam. Najpierw widziałam Sama z tą blondyną, a potem z tobą. I zawsze dziwiło mnie jakim cudem byliśmy w tym samym miejscu, w tym samym czasie. I nie opuszczało mnie wrażenie, jakoby Sam mnie śledził... 
- Możliwe, że tak rzeczywiście było. Sam zabierał mnie w różne miejsca. Ale zawsze miałam wrażenie, jakby chodził tam z jakiegoś powodu, jakby chodził ścieżkami wspomnień. Też odnosiłam wrażenie, że chodziliśmy tam, gdzie on chciał spotkać ciebie.
- Ciekawe tylko dlaczego. - powiedziałam lekceważącym tonem.
- Wiesz, czasami wydawało mi się też, że próbował znaleźć kogoś innego we mnie. Często zdarzało mu się traktować mnie jak kompletnie inną osobę.
- Pewnie ci to trochę przeszkadzało.
- Nie zawsze. W szczególności na początku, gdy byłam mocno zauroczona nim. Dopiero przed tym jak Shelby porwała mnie, bardziej to zauważałam.
- Shelby?
- To ta blondynka tak ma na imię.
- Aha. Jej imię pasuję do jej charakteru. A ty? Jak masz na imię?
- Elizabeth Boldman. A ty?
- Agnes. Agnes Smith. Podałabym ci dłoń, ale w tej sytuacji, będzie musiało to poczekać.
Po tych słowach była chwila ciszy. Natomiast Elizabeth  powtarzała moje imię, ja tylko popatrzyłam na nią z przymrużonymi oczami na zamyśloną dziewczynę. W tym momencie przyszła niejaka Shelby. Obie wzięłyśmy głęboki oddech i popatrzyłyśmy na siebie. Znowu gadała niby do nas, ale jakby do siedzie. Nie udało się nie słuchać, więc udało mi się wychwycić, iż następnego dnia wieczorem wychodzi na całą noc, albo jak dla mnie, większość tego czasu. Planowałam sobie w końcu użyć tego noża co schowałam, i siedziałam spięta, aby ta cała Shelby go nie odkryła. Gdy sobie poszła, odetchnęłam z ulgą.
Kolejnego dnia, gdy obudziłam się z niespokojnego snu, chciałam, żeby w końcu był wieczór. Zaś blondynka przychodziła i co jakiś czas wkurzała mnie. Pierdzieliła coś, że Sam tym razem ją zauważy i spędzą ze sobą cały wieczór i tego typu, rzeczy. "Ale ona mnie wkurwia" - powiedziałam, a Elizabeth tylko mi przytaknęła. Gdy przyszła Shelby i po raz milionowy mnie wkurzył, nie wytrzymałam i gdy wyszła nie wytrzymałam.
- Kurwa! Czy ona nie powinna być teraz w psychiatryku, odziana w kaftan bezpieczeństwa !?
- Spokojnie, szkoda na nią siły. - powiedziała Elizabeth.
- W sumie masz rację. Tylko nie wiem, jakim cudem Sam związał się z nią i z nią wytrzymał.
- Przecież nie wytrzymał. - powiedziała Elizabeth z lekkim sarkazmem. - A potem związał się ze mną. Ale wiesz co> - popatrzyłam na nią z większą uwagą. - Mimo, że Sam był ze mną i z Shelby, tak naprawdę próbował stłumić swoje uczucia. Myślę... w sumie już dawno tak uważałam. Myślę, że on... że on nadal cię kocha... - jej słowa zaskoczyły i zaniepokoiły mnie, szczególnie, kiedy ja nie znam swoich własnych uczuć w kierunku kogokolwiek.