Siedziałyśmy w ciszy. Nóż schowałam pod udem. Nie chciałam na razie się uwalniać, bo nie dość, że było tyle porażek, gdy chciałam uciec, to jeszcze jakoś dziwnie było mi w głowie, jakbym piła alkohol przez tydzień. Nie mogłam pojmać, jakim cudem nie udało mi się jeszcze z tego miejsca uciec. Przecież nie z takich tarapatów udało mi się wychodzić, a z jakąś blondyną nie mogę sobie poradzić. Stwierdziłam, że zanim się ogarnę i będzie pewniejsza pozycja do ucieczki, to głupio będzie tak siedzieć w ciszy, kiedy jest nas dwie.
- Ile tu siedzisz? - w końcu zadałam, dość głupie jak dla mnie pytanie, bo niby jakim cudem miałaby wiedzieć, gdy siedzi tu związana tyle czasu nawet bez zegarka.
- Gdzieś z półtora miesiąca. Może więcej, może mniej. - jednak odpowiedziała. - Pewnie mnie nie poznajesz? - spytała.
- Kojarzę cię, ale karta pamięci z twoim niewielkim wątkiem w moim życiu ma amnezję, mimo, że i tak jakoś dużo razy cię widziałam.
- Też ciebie dużo razy widziałam. na przykład jak chodziłam na spacery do parku... z Samem.
- A widzisz! Już ogarniam. Najpierw widziałam Sama z tą blondyną, a potem z tobą. I zawsze dziwiło mnie jakim cudem byliśmy w tym samym miejscu, w tym samym czasie. I nie opuszczało mnie wrażenie, jakoby Sam mnie śledził...
- Możliwe, że tak rzeczywiście było. Sam zabierał mnie w różne miejsca. Ale zawsze miałam wrażenie, jakby chodził tam z jakiegoś powodu, jakby chodził ścieżkami wspomnień. Też odnosiłam wrażenie, że chodziliśmy tam, gdzie on chciał spotkać ciebie.
- Ciekawe tylko dlaczego. - powiedziałam lekceważącym tonem.
- Wiesz, czasami wydawało mi się też, że próbował znaleźć kogoś innego we mnie. Często zdarzało mu się traktować mnie jak kompletnie inną osobę.
- Pewnie ci to trochę przeszkadzało.
- Nie zawsze. W szczególności na początku, gdy byłam mocno zauroczona nim. Dopiero przed tym jak Shelby porwała mnie, bardziej to zauważałam.
- Shelby?
- To ta blondynka tak ma na imię.
- Aha. Jej imię pasuję do jej charakteru. A ty? Jak masz na imię?
- Elizabeth Boldman. A ty?
- Agnes. Agnes Smith. Podałabym ci dłoń, ale w tej sytuacji, będzie musiało to poczekać.
Po tych słowach była chwila ciszy. Natomiast Elizabeth powtarzała moje imię, ja tylko popatrzyłam na nią z przymrużonymi oczami na zamyśloną dziewczynę. W tym momencie przyszła niejaka Shelby. Obie wzięłyśmy głęboki oddech i popatrzyłyśmy na siebie. Znowu gadała niby do nas, ale jakby do siedzie. Nie udało się nie słuchać, więc udało mi się wychwycić, iż następnego dnia wieczorem wychodzi na całą noc, albo jak dla mnie, większość tego czasu. Planowałam sobie w końcu użyć tego noża co schowałam, i siedziałam spięta, aby ta cała Shelby go nie odkryła. Gdy sobie poszła, odetchnęłam z ulgą.
Kolejnego dnia, gdy obudziłam się z niespokojnego snu, chciałam, żeby w końcu był wieczór. Zaś blondynka przychodziła i co jakiś czas wkurzała mnie. Pierdzieliła coś, że Sam tym razem ją zauważy i spędzą ze sobą cały wieczór i tego typu, rzeczy. "Ale ona mnie wkurwia" - powiedziałam, a Elizabeth tylko mi przytaknęła. Gdy przyszła Shelby i po raz milionowy mnie wkurzył, nie wytrzymałam i gdy wyszła nie wytrzymałam.
- Kurwa! Czy ona nie powinna być teraz w psychiatryku, odziana w kaftan bezpieczeństwa !?
- Spokojnie, szkoda na nią siły. - powiedziała Elizabeth.
- W sumie masz rację. Tylko nie wiem, jakim cudem Sam związał się z nią i z nią wytrzymał.
- Przecież nie wytrzymał. - powiedziała Elizabeth z lekkim sarkazmem. - A potem związał się ze mną. Ale wiesz co> - popatrzyłam na nią z większą uwagą. - Mimo, że Sam był ze mną i z Shelby, tak naprawdę próbował stłumić swoje uczucia. Myślę... w sumie już dawno tak uważałam. Myślę, że on... że on nadal cię kocha... - jej słowa zaskoczyły i zaniepokoiły mnie, szczególnie, kiedy ja nie znam swoich własnych uczuć w kierunku kogokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz