piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 77.

     Na spokojnie weszłam furtką na działkę, gdzie niegdyś stał piękny dom z ogrodem, a w nim mieszkała moja przyjaciółka i jej rodzice. Znowu wspomnienia wróciły...
     Powoli przechadzałam się po pogorzelisku, gdzie na większości miejsca zamiast ogrodu, były belki i blachy z dachu. Ciekawe, czy ja tu coś w ogóle znajdę, pomyślałam. W końcu natknęłam się na ślady po tym jakby ktoś wcześniej tu kogoś ciągnął. Zrobiłam temu zdjęcie. Poszłam za śladami. Finalnie znalazłam krople krwi. Najpierw pojedyncze, a potem zwiększała się ich ilość aż w końcu ujrzałam fragment jakiegoś ubrania, które przesiąkniętą zaschniętą już krwią. Wzięłam to przez jakąś folię. Wróciłam się i kontynuowałam swój "spacer".
     Postanowiłam wejść do domu. Albo przynajmniej do tego, co z niego zostało. Wszystko w środku pokryte było czernią, popiołem i sadzami. Były tylko pojedyncze ślady dawnych barw, drewnianych elementów, czy mebli. Stanęłam na środku niegdyś salonu. Rozejrzałam się. Wpatrywałam się w każdy fragment tego pomieszczenia, przy tym powoli stawiałam kroki. Jak do tej pory nie mogłam narzekać na brak śladów. Moim oczom ukazały się na resztkach ocalonego okna jakaś bransoleta i fragment kurtka ze skóry. Wyglądało to wszystko na rzeczy męskie. Zauważyłam, że ślady po ciągnięciu kogoś były zaraz za gruzem i innymi odpadami po pożarze z dachu. To znaczyło, że prowadziły do tego okna, które było balkonowe i przy którym stałam. Poszłam na piętro domu. Musiałam być ostrożna, bo resztki dachu, i nie tylko, mogły spaść mi na głowę. Skierowałam się do dawnego pokoju Belli. Myślałam, że wszystko będzie spalone, jak wszędzie. I tak było, ale część łóżka i kąt pokoju za nim, ocalały. Zbliżyłam się do mebla. Przyglądałam się częściowo spalonej kołdrze. Delikatnie złapałam za jej róg dwoma palcami i odchyliłam, a tam była krew. O cholera, , pomyślałam i zrobiłam tym śladom zdjęcie oraz pobrałam próbki.
     Wyszłam z domu, a potem z posesji. Na chodniku spotkałam jakąś starszą kobietę. Wyglądała na sympatyczną. Wzięłam wyciągnęłam telefon i wybrałam aplikację dyktafonu, zbliżając się do niej włączyłam go. 
     - Dzień dobry. - pierwsza się odezwała. Trochę mnie to dziwiło, ale starsze osoby chyba tak mają. 
     - Dzień dobry. - odpowiedziała, starając się być miłą. 
     - Pani też dziennikarka z gazety? - spytała uprzejmie.
   - Nie, mam do tego miejsca sentyment. W tym domu kiedyś mieszkała, jeszcze nie dawno mieszkała moja przyjaciółka. - powiedziałam, mówiąc nie do końca wszystko. 
     - Aa, Izabelli! - powiedziała z radością starsza pani. - Oj, szkoda jej, była jeszcze taka młoda. 
     - Oj, tak tak. Była. - powiedziałam lekkim lekceważącym głosem, mając na świadomości, że moja przyjaciółka jednak żyje. - Może pani coś więcej widziała, albo słyszała o tym wypadku. To trochę dziwne co stało się najspokojniejszej rodzinie jaką znam. 
   - Bardzo dziwne. Podobno to było podpalenie. Tak policja mówiła, jak przyszła mnie wypytywać. A od sąsiadów słyszałam, że przed pożarem ktoś kręcił się koło domu. I jeszcze ten ktoś dziwnie się zachowywał. 
     - A tak z ciekawości, to te kamery działają? 
     - Tak. Pan Schmidke też został przesłuchany przez policję. 
     - Shmidke?
     - No tak. Pan Hans Schmidke, ten co ma ten monitoring.
     - Aha. No dobrze. Wie pani, ja muszę już iść. Muszę załatwić coś ważnego.
     - Ach ci młodzi, wszędzie się śpieszą i zawsze nie mają czasu. To do widzenia i jedź ostrożnie młoda damo. - powiedziała miła staruszka, przy okazji widząc, jak powili wyciągam kluczyki do auta, przygotowując się również do jazdy. 
     Gdy doszłam do swojego BMW, starsza kobieta zdążyła się już oddalić. Ja natomiast szybkimi ruchami wsiadłam do auta, włożyłam kluczyki do stacyjki, odpaliłam maszynę i odjechałam z piskiem opon, zawracając ślizgając tylnymi kołami, kręcąc u połowie, tak zwanego bączka.
     Będąc już w domu po raz kolejny do rąk wzięłam laptopa Richarda. Weszłam w odpowiedni program i wyszukałam niejakiego Hansa Schmidke, a po jego nazwisku udało mi się znaleźć jego firmę zajmującą się monitoringiem. Dzięki umiejętnością jakie pokazał mi jeden z chłopakó, tańczący niegdyś w mojej grupie tanecznej i udało mi się ogarnąć filmy z monitoringu z tego feralnego dnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz