czwartek, 24 sierpnia 2017

Rozdział 95.

     - Dobra ! - krzyknęłam tak, aby wszyscy w pomieszczeniu mnie usłyszeli, zwrócili uwagę i słuchali. Z tego co udało mi się dowiedzieć, to ta Camilla była spokojną, miłą osobą. No, dopóki rodzinka jej nie załatwiła. Wszystko zaczęło się od tego, że jej siostra zaczęła napierdzielać na nią do ich rodziców, że Camilla spotyka się w jakimś podejrzanym towarzystwie, że bierze narkotyki, puszcza się. To wszystko były kłamstwa. Według opinii ludzi Julia, znaczy ta siostra, była samolubna, i czerpała korzyści ze wszystkiego, z czego mogła. Można więc przypuszczać, że miała w tym swój cel. Z najnowszych wpisów wynika, że Julia znowu doniosła, że Camilla codziennie sypia z innym facetem dla kasy i narkotyków. Ojciec był na nią najbardziej cięty, więc zwyzywał ją od najgorszych, matka się przyłączyła, a Julia śmiała się i cieszyła, że będzie mogła wykorzystywać swoich rodziców. Camilla wiedziała, że jej siostra jest pazerna na kasę, samolubna i w ogóle zadufana w sobie. Wtedy ogółem Camilla nie wytrzymała i rzuciła się na swojego ojce. Z racji tego, że dwie pozostałe osoby to widziały, zamachnęła się i na matkę, a na końcu, wręcz z uśmiechem na ustach, załatwiła siostrę, która była zaskoczona, przerażona, ze łzami w oczach. A mnie zaskoczyło to, że Camilla opisała to wszystko na stronie, gdzie pojawiało się coraz więcej osób.
     - Jeezuu. Skąd udało ci się znaleźć tyle informacji? Przecież my tyle szukaliśmy i nic nie znaleźliśmy. A ty posiedziałaś parę godzin i masz tyle informacje. - odezwał się jeden z kolegów Richarda, Alexander Brandtner.
     - Widzisz, bo ja żyję w erze internetu, telefonów i innego gówna, a wy już jesteście starzy. - powiedziałam z sarkazmem.
     - Może i tak. - rzekł również z sarkazmem Alexander.
     - Mniejsza z tym. Teraz trzeba ogarnąć, kogo teraz Camilla będzie chciała kropnąć Teraz nie wiadomo co siedzi tej dziewczynie w głowie.
     Policjanci kontynuowali rozmowę między sobą, a ja powróciłam do swojego pałacu myśli. Moim zamysłem było poszukać jeszcze jakiejś osoby, która naraziłaby się Camilli.
     - Przeczytałam jeszcze raz niektóre posty umieszczone na jej blogu. Wcześniej zapisałam sobie na kartce te z najważniejszymi treściami. Udało mi się doczytać, że pisze jeszcze o jakiejś osobie. Nie pisze kto to, ale ta osoba była dla niej ważna, jednak coś poszło nie tak i ta osoba zraniła Camillę. Postanowiłam poszperać w jej znajomych na Facebook'u. Szukałam kogoś o wyglądzie opisanym na blogu. Niestety moje poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Przyszło mi na myśl, żeby z tego opisu spróbować narysować twarz tego kogoś, przeskanować i puścić przez policyjną wyszukiwarkę, z nadzieją, że coś wyjdzie.
     Z moim rysowaniem nie poszło tak szybko. Po kilku próbach w końcu mi się udało. Policyjna wyszukiwarka znalazła chłopaka o imieniu Timo. W policyjnych dokumentach widniał jako drobny złodziej, który zakłóca ciszę nocną. Jeżeli Camilla się z nim zadawała, to mógł jej coś zrobić, jako młodociany przestępca. 
     - Mam coś! - znowu nagle krzyknęłam, a jeden z policjantów nawet lekko się przestraszył. - Camilla zadawała się z jakimś kolesiem, który nazywał się Timo. To drobny złodziejaszek, ale skoro już ma problemy z prawem, to i mógł coś zrobić dziewczynie. Niekoniecznie pobić, czy coś, tylko jakoś zranić, powiedzmy psychicznie. 
     - Czyli... To jego może będzie chciała zabić. - rzekł Richard w lekkim zamyśleniu. - Daj jego adres, trzeba szybko tam jechać, zanim będzie za późno.
     Dałam przyjacielowi karteczkę z adresem, a tam zabrał swoich dwóch kolegów i pojechali. Ja postanowiłam zostać, bo to raczej nie była spektakularna akcja, czy coś.
     Ostatecznie Camillę złapano, przesłuchano w obecności psychologa, a następnie trafiła do szpitala psychiatrycznego, bo jak pani psycholog stwierdziła, dziewczyna doznała urazu psychicznego przez własną rodzinę.
     Był wieczór, więc po podziękowaniach (niepotrzebnych z resztą), Richarda, wróciłam do domu. 


Podobny obraz

Mój pierwszy blog - Agnes Blog
Mój Instagram - agnes.1998
Mój Facebook - Agnes Art

To jest ostatni z trzech rozdziałów, które przygotowałam, ale już planuje następne, i mam nadzieje, że coś niedługo znowu opublikuje ☺.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Rozdział 94.

    Siedziałam leżąc na jednym z foteli w biurze Richarda. Czytałam wszystko to, co dotyczyło Camilli. Ostatnimi czasy była bardzo dużo razy u swojego psychologa. Według sprawozdań była naładowana złymi emocjami tuż przed popełnieniem zabójstw. Nawet ze swoim lekarzem rozmawiała, poniekąd, o zabijaniu. Lekarz odebrał to jako majaczenie lub coś podobnego. Nie brał jej słów na poważnie. 
     Tyle czasu wytrzymała żyjąc w pogardzie ze strony rodziny i dlatego zachodziłam w zamysły co takiego musiało się stać, że dopuściła zbrodni. Musiało się coś wydarzyć, coś, co ją do tego popchnęło. Ktoś przekroczył granice, a Camilla nie wytrzymała. Postanowiłam przejrzeć bardziej dokładnie jej życiorys i i zobaczyć życiorysy jej bliskich.
     Na tablicy korkowej rozwiesiłam zdjęcia twarzy Camilli i jej nieżyjącej matki, siostry i ojca. Przypięłam zdjęcia tych osób od najstarszej do najmłodszej. Pod każdym zdjęciem umieszczałam informacje o danej osobie, które pisałam na kartkach w skrócie i przypinałam pod zdjęciem.
     Ojciec, Franz Scharf, ceniony i wpływowy adwokat. Według opinii ludzi z nim pracujących, był to spokojny człowiek, dla rodziny była najlepszym ojcem i mężem, a pracę wykonywał w stuprocentowej skuteczności. Każdy, kogo bronił, nie wszedł za kratki.
     Matka, Ingrid Scharf, wykształcona na najwyższym uniwersytecie w mieście. Zeznania po zabójstwie mówią, że była to osoba pełna miłości dla swojej rodziny, miała szacunek do innych ludzi. Dobrze wykonywała swoją pracę.
     Siostra, Julia Scharf, uczennica najlepszego liceum. Młodsza od Camilli. Oczko w głowie rodziców. Dużo osób stwierdziło podczas śledztwa, że była rozpieszczona i samolubna. Nie miała przyjaciół, tylko grupkę nic nieznaczących znajomych. Nie lubiła siostry. 
     Przez chwilę stałam i patrzyłam się na po części zapełnioną tablicę. Teraz chciałam przypisać im jakieś ważne wydarzenie. Skupiłam się. Nawet nie zauważyłam kiedy wrócili Richard ze swoimi kumplami. W sumie, to nie wiedziałam, kiedy wyszli.
     - Ty tutaj? - zapytał, wyrywając mnie z myśli, któryś z mężczyzn.
     - Taa, a co? - odpowiedziałam, nadal myśląc o sprawie.
     - Masz coś? - tym razem zza ściany moich myśli usłyszałam Richarda. 
     - Nie, na razie tylko zbieram fakty. Przeanalizuje to wszystko co macie, a potem najwyżej poszukam w internecie. 
     Nadal bardziej skoncentrowałam się nad tym, co robię, więc nie słyszałam czy coś powiedział jeszcze do mnie. Odwrócił się do swoich zajęć, wiedząc, że zemną raczej nie pogada. 
     Bardziej interesowały mnie sprawy rodzinne. Przecież to była rodzina. Coś musiał się między nimi stać, że Camilla postanowiła zrobić taki krok i wszystkich zabić. Miałam problem, bo rodzina Scharf była wzorowa. Żadnych interwencji ze strony opieki społecznej, czy coś takiego. Musiałam wejść na internet. Postanowiłam przejżeć znajomych Camilli. Miałam nadzieję, ze coś znajdę. Tradycyjnie, jak każdy, miała Facebook'a. jej znajomymi byli głównie osoby z klasy. Miała ich, bo miała, ale żadnych konkretnych kontaktów. W toku bezskutecznych poszukiwań w końcu udało mi się trafić na coś pożytecznego. Odkryłam, że Camilla prowadziła blog. No to miałam lekturę. Miałam też i szczęście. Dziewczyna napisała tam wszystko, co było potrzebne. Na początku pisała zwykłe teksty, że była tu, widziała tamto. Z czasem zaczęła coraz częściej narzekać na to, co działo się w jej domu. Najpierw została poniżona, potem nękana psychicznie, dochodziło też do rękoczynów i groźniejszych pobić. Skoro były pobicia, musiały być dokumenty ze szpitala. Zamierzałam to potem sprawdzić. Gdy doszłam do  najnowszych wpisów to nieźle się zdziwiłam. 

Lost In Thought GIF - Memories Daydream Thinking GIFs

środa, 2 sierpnia 2017

Rozdział 93.

     Siedziałam sobie na kanapie w piżamie, w której skład wchodziły stare, czarne, zakończone gumką w nogawce dresy i stara koszulka na grubych ramiączkach. Nic mi się nie chciało, więc spokojnie piłam kawę i skakałam po kanałach w telewizorze. Ostatnimi czasy niektóre dni właśnie tak wyglądały. Spowodowane to było tym, że te cholerne rany postrzałowe się odzywały, mimo, że już dawno się zabliźniły. Lekarz owszem, poinformował mnie o tym, iż mogę odczuwać ból, nawet lekki, po zagojeniu się, bo rany były na tyle głębokie, że mimo ich zabliźnienia, w środku mogą być nie do końca pozbierane.
     Zostawiłam na kanale, gdzie były wiadomości. Posłuchałam parę politycznych pierdoł i nie wiedząc kiedy zasnęłam. Przebudziło mnie mocne i głośne wejście Richarda do domu. Nawet Rex się go przestraszył idąc za nim. Poszedł znerwowanym krokiem do kuchni, ja tylko powędrowałam za nim wzrokiem. Wziął z lodówki sok, nalał do szklanki i jakby mnie nie widząc pił i intensywnie nad czymś myślał. Popatrzyłam chwilę na niego, a on nadal był w swoich myślach i mnie nie widział. 
     - Jeeejuu, co się stało? - spytałam po dłuższej przerwie. Popatrzyłam się na niego, a ten zareagował po jakimś czasie, jakby wyrwany z hipnozy.
     - Co ? - spytał zdezorientowany. - A mamy teraz taką sprawę, że mnie do tej pory nosi. Powiedz, jak można zabić całą swoją rodzinę, policjanta, grozić jego rodzinie i nadal być na wolności? 
     - Hę? Jest ktoś taki? Nieźle musi mieć zrytą psychę. 
     - No widzisz, jest. I ta szuja jeszcze chodzi na wolności. Nawet bezczelnie pojawia się w miejscach, gdzie są kamery i tam gdzie obserwujemy, Tylko szmata zawsze znika. Jak duch!
     Mój przyjaciel był tak wkurzony, że gadał słowa, które mu ślina przyniosła. Aż nie byłam pewna, czy bezpiecznie mogę się odezwać, ale jednak zaryzykowałam. 
     - W takim razie pewnie to kobieta. Zabiła rodzinę, bo pewnie ich za coś winiła, a policjanta, za co?
     - Policjanta dlatego, że wykonywał swoją pracę. Włamała się do jego domu, zabiła i jeszcze groziła jego rodzinie, że jak powiedzą, kto to zrobił, to ich czeka ten sam los. 
     - Serio ma zrytą psychę.I teraz pewnie znowu planuje coś grubego. 
     - Tak. Nie wiemy co, i to mnie denerwuje.
     - Spokojnie, trzeba pomyśleć.
     - Wiesz ile my już myśleliśmy? Ta cholera może w każdej chwili kogoś załatwić. 
     - Ale ja jeszcze nie myślałam. Będziesz jeszcze jechał do biura dzisiaj?
     - Tak, dalej będziemy główkować.
     - No, to pojadę z tobą. Zrobię coś pożytecznego w końcu.
     - Nie wiem, czy powinnaś. Jeszcze się zdenerwujesz tak jak ja i ci się rany odezwą. 
     - One odzywają się kiedy chcą, więc no.
     Wkrótce pojechaliśmy, mimo, że Richard krzywo na to patrzył. 
     Będąc na miejscu, zaczęłam ogarniać sprawę tej kobiety.
     Była młoda, miała dwadzieścia trzy lata. Po studiach medycyny. W gruncie rzeczy powinna być lekarzem, ale ktoś jej nie dopuścił na egzaminach. Doczytałam się również, że potajemnie przed rodzicami, uczestniczyła w sesjach u psychologa. Została tam wysłana przez szkolną pedagog, która odkryła, że była źle traktowana w domu. Z racji tego, że Camilla, bo tak miała na imię dwudziesto trzy latka, nie miała oparcia w rodzinie i nie zgodziłaby się na wszystko, co jest z nią wspólnego, zgodziła się pójść do psychologa z inicjatywy pedagog szkolnej, w której miała oparcie. Miała czternaście lat. Niedawno zabiła swoją matkę, ojca i siostrę, którzy, jak pisano w aktach, znęcali się psychicznie, a nawet fizycznie na Camilli, która nie miała pojęcia dlaczego. Dodatkowo zabiła policjanta pod wpływem impulsu. Była poszukiwana po potrójnym zabójstwie i chciała nie wpaść w ręce policji. Jak każdy zabójca. Tylko chciała mordować dalej. Ale dlaczego? Tego chciałam się dowiedzieć, by pomóc przyjacielowi rozwiązać tę sprawę i złapać Camillę. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam!
W końcu powracam z czymś nowym na tym blogu, znowu po bardzo długim czasie. Mam napisane już trzy rozdziały połączone ze sobą tematem, a ten powyższy już dawno, a dokładnie w czerwcu chciałam opublikować, ale nie chciałam tego robić, wpierw chciałam, żeby wszystkie trzy były gotowe, i opublikować w jakiś umiarkowanych odstępach czasu. No ale zanim ja się za coś wezmę, to no...
Mam nadzieje, że rozdział ten się w miarę podobał, może nawet zaciekawił, a tymczasem zapraszam na mojego PIERWSZEGO bloga, oraz na INSTAGRAMA 😉

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział 92.

     Źle się czułam. Mimo, że wyszłam ze szpitala, bo przecież już było wszystko w porządku, to jednak rany po postrzałach dawały się we znaki. Lekarz zaznaczył, gdy opuszczałam szpital, że może tak być, ponieważ nie było to zwykłe draśnięcie. Dlatego nie tylko tego dnia źle się czułam, lecz zdarzało się to parę razy. Ból czasami potrafił dokuczać mi nawet codziennie. Z czasem, to nawet się przyzwyczaiłam i nie zwracałam na niego uwagi, chyba że był bardzo mocny. 
     Nie mogłam znaleźć sonie miejsca. Każdy zabraniał mi się ruszać, cokolwiek robić. Nawet Bella powiedziała abym oszczędzała się, gdy idę na zwykły spacer. Chodziłam po domu w tą i z powrotem. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Poza tym siedzenie zaczęło mnie denerwować. Wystarczający i wysiedziałam się i wyleżałam w szpitalu.
     Po południu wybrałam się z przyjaciółką na spacer, gdzie chodziłyśmy. Długo nie spacerowałyśmy, bo przecież nie pozwalała mi za długo chodzić, ale mimo to, kiedy mieliśmy wychodzić, jakoś źle się poczułam, tak jakby słabo. Nigdy takie coś mi się nie wydarzyło. Gdyby nie Bella, byłabym na ziemi. Pomogła mi stać, dopóki nie zrobiło mi się lepiej. Wtedy obie zauważyłyśmy moje dawne przyjaciółki, Kaylę, Evelyn i Carly. Naszą przyjaźń uważałam za zakończoną w momencie, kiedy to mnie oskarżyły o to, co stało się Belli, mimo, że nie było wiadomo o co chodzi dokładnie. Moja przyjaciółka wiedząc o zaistniałej sytuacji, popatrzyła się na mnie, czy może do nich podejść. Oczywiście ja nic nie mogłam jej zabronić, więc podeszła do dziewczyn. Nadal trochę źle się czułam, ale według mnie to nie było ważne. Bella opowiedziała im pokrótce, co się wydarzyło z jej udziałem, i w ogóle o co chodziło, bowiem było to ich pierwsze spotkanie po tej całej akcji z handlarzami. Jak się od niej dowiedziałam, było im głupio za ich zachowanie wobec mnie, oraz to, że nie miały odwagi ze mną porozmawiać, przeprosić. Ogólnie nigdy więcej nie miałam z nimi kontaktu. Nawet nie chciałam.

•  •  •

     Czasami łapały mnie jakieś bóle nie bóle, ale na szczęście od jakiegoś czasu przestały mi już dokuczać. Spokojnie, pewna siebie, mogłam robić to co chce, chociaż nadal mi mówiono i powtarzano, bym się oszczędzała.
     Postanowiłam się wybrać do Richarda na posterunek, tak po prostu. Może mają coś ciekawego do roboty? Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby nie oszaleć z nudów. Nawet nie miałam czego rysować.
     w zamierzone miejsce trafiłam całkiem szybko. Na korytarzach posterunku raz po raz witałam się z jakimś policjantem, którego znałam, czy kiedyś miałam do czynienia. Wchodząc do pomieszczenia, w którym pracował mój przyjaciel ze swoimi kumplami. Zauważyłam zdziwienie w minie Richarda, gdy tylko zobaczył mnie w progu. 
     - Ty tutaj? - spytał zdziwiony. - Nie powinnaś być w domu i odpoczywać?
     - Proszę cię, chcesz żebym tam umarła? Z nudów? - odpowiedziałam, a dopóki nie dopowiedziałam drugiej części swojej wypowiedzi w minie Richarda zawitał niepokój. 
     - Ja nie wiem, jak ty w przyszłości będziesz wytrzymywać, siedząc w domu, gdy będziesz już stara. - powiedział już mniej poważnym tonem Moser. 
     - Hah, o ile dożyję tej starości. - zażartowałam, a ten popatrzył się na mnie wzrokiem typu "Are you fucking kidding me?". Pokręciłam głową i skierowałam się do legowiska Rex'a, gdzie miałam zwyczaj siadać,a  przy okazji głaskać psa, któremu i jedna i druga wykonywana przeze mnie czynność nie przeszkadzała. 

niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 91.

     Przychodziłam do tamtych dzieci, aby tylko mogłam. Mimo, że miałam dużo wolnego czasu, lekarz nie pozwalał mi za dużo chodzić i dłużej być poza salę w której leżałam. 
     Z dzieciakami, które były znośna, jak dla mnie, co nie przepadam za dziećmi, rysowaliśmy, tańczyliśmy, układaliśmy klocki w duże budowle, czy nawet graliśmy na dziecięcych instrumentach.
     Ten czas, w którym przesiadywałam w swojej sali, próbowałam zabić w różne sposoby. Coś obejrzałam w telewizji czy na laptopie, gdzie również przeglądałam różne strony. Ku mojemu zaskoczeniu był tam nawet artykuł o mnie i o tej całej sprawie z handlarzami. Nie czytałam go jednak, bo stwierdziłam, że jak napisali coś niezgodnego z prawdą, to wolę się nie denerwować. Ale, gdy nie było co patrzeć w sprzęcie elektronicznym, postanowiłam wrócić do dawnej pasji. Patrząc na to, co rysowałam dla tych dzieci, stwierdziłam, że warto spróbować do tego wrócić.
     
•  •  •

     - Przyniosłaś to o co prosiłam? - spytałam Belli, która przyszła do mnie w odwiedziny.
     - Tak, tak. Spokojnie. - powiedziała moja przyjaciółka, podając mi niewielką reklamówkę. 
     - Jeejuu, dziękuję. W końcu porobię coś pożytecznego. - rzekłam, widząc czyste kartki papieru i ołówki.
     - Widzę, że wróciła dawna Agnes. - rzuciła uśmiechnięta na mój widok Bella.
     - To znaczy? - spytałam, nie do końca wiedziałam o co jej chodzi.
     - No o to, że kiedyś, jak zobaczyłaś, czy miałaś kartkę papieru i chociażby jeden ołówek, to się cieszyłaś jak dziecko. - zaczęła wspominać. 
     - Aha, o to. W gruncie rzeczy, byłam dzieckiem. Miałam może z osiem lat, jak zaczęłam rysować.
     - Hmm, może i tak, ale powoli zaczynałaś to traktować poważnie, to już dzieckiem nie byłaś.
     - Aa, może i tak. Nie pamiętam już, niestety. Ale się pozmieniało, nie?
     - Noo. Ale gdyby nie te zmiany, to byś nie wyciągnęła mnie z rąk tych handlarzy.
     - Nie, no bez przesady. Może jednak bym ci jakoś pomogła.
     - Nie, wiem, ale mimo wszystko, cieszę się, kim teraz jesteś. Mimo, ze brakuje mi czasami tej miłej, wrażliwej Agnes.
     - To ja byłam kiedyś wrażliwa. Aż tak się zmieniłam?
     - Nie skądże. Byłaś twarda babka, a teraz jesteś tak odrobinę twardsza.
     - A. Okay.


•  •  •

     Próbowałam rysować rzeczy codziennego użytku, tak na początek, dla przypomnienia. Za jakiś czas rysowałam swoją salę z różnych perspektyw. Potem zaczęłam rysować twarze dzieci, gdy byłam u nich i te co udało mi się zapamiętać. Mój pobyt w szpitalu był na tyle długi, że narysowałam również widoki z okna, z różnych perspektyw.
     Będąc u dzieci i rysując jedno z nich, rodzice jednej dziewczynki zobaczyli co robię i poprosili mnie o portret swojej córki. Zgodziłam się. Gdy skończyłam, spodobał się. inni to zauważyli i też chcieli portrety swoich dzieci. Również się zgodziłam. Przecież niektóre dzieci były bardzo chore. Większości zostało raczej niewiele czasu. Warto, aby rodzice mieli coś takiego, aby o nim pamiętać.


•  •  •

     W końcu stamtąd wychodziłam. Byłam szczęśliwa. pożegnałam dzieci, lekarzy i pielęgniarki, które musiały się ze mną użerać. W końcu mogłam jechać do domu.
     - Pierwszą rzeczą którą zrobiłam po powrocie, była kawa. W szpitali oczywiście zabraniali mi ją pić, bo jakiś tam lek działałby nieprawidłowo. A z racji tego, że lubię kawę i bardzo dawno jej nie piłam, właśnie ją zrobiłam po powrocie. Szczęśliwa wzięłam pierwszy łyk. Po wypiciu całej, postanowiłam wybrać się na spacer, aby nawdychać się normalnego, nie szpitalnego powietrza, a przy okazji może coś narysować.



Podobny obraz

niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 90.

     Bardzo ciężko otworzyłam oczy. Mimo, że większość czasu spałam, odpoczywałam,  to i tak czułam się, jakbym z miesiąc nie spała. 
     Z tego, co pamiętam, z czasu, gdy miałam krótkie przerwy między spaniem, przychodziła do mnie Bella, Richard, a nawet tamci dwaj policjanci, Gerkhan i ten drugi. 
     Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. To było jak gdybym lunatykowała, albo raczej lekko przebudziła ze snu. Dlatego, że najprawdopodobniej w połowie wypowiadania własnego zdania zasypiałam, coraz rzadziej przychodził ktokolwiek. Jedynie moja przyjaciółka wpadała, nawet na chwilę.
     
•  •  •

     Myślałam, że zaraz oszaleje. Miałam dość szpitala. Ciągłe leżenie i oglądanie głupot w małym, starym szpitalnym telewizorze mnie dobijało. Na tamtą chwilę musiałam leżeć, co moje rany były na tyle poważne i świeże, że nie mogłam wstać nawet do okna. Poza tym, mój organizm był strasznie osłabiony.
     Trochę ożyłam, więc kiedy przyszła Bella, czy Richard, coś tam porozmawiałam. Moja przyjaciółka zadbała o to, żeby mieć ze mną kontakt i załatwiła mi telefon.
     Wkrótce przyniosła mi swojego laptopa. Moja przyjaciółka pomyślała, że może pooglądam jakieś filmy, seriale albo jakieś głupoty lub po prostu poprzeglądała internet. Niestety nawet to szybko się skończyło.


•  •  •

     W końcu mogłam chodzić na spacery po szpitalnym korytarzu. Szpital jednak był nieprzyjemnym miejscem. Dużo cierpiących ludzi, i tych starych, i tych młodych, nawet dzieci.
     Przechadzając się po kolejnych korytarzach, zauważyłam salę wypełnioną dziećmi. Nie wiem co, ale coś podpowiadało mi, abym tam podeszła. A tam, oczywiście, pełno chorych małych istot. Pewnie większość niestety nieuleczalnie chora. jak nigdy coś złapało mnie za serce. 
     Stojąc dyskretnie tak w progu, podszedł do mnie chłopczyk. Patrzył się na mnie wielkimi oczkami, popatrzył chwilę na mnie, na moje opatrunki.
     - Pobawisz się z nami? - spytał. - Żaden dorosły nie chce się z nami bawić. - dodał, nadal się patrząc. 
     - Mogę się z wami pobawić. - rzekłam, miłym głosem, lekko się uśmiechając. - A co robicie? - spytałam po krótkiej przerwie w mojej wypowiedzi.
     - Układamy klocki, rysujemy - opowiedziała chłopiec, biorąc mnie za rękę i lekko ciągnąc w stronę reszty. Ja tylko się na niego popatrzyłam. - uczymy się, wycinamy, dużo rzeczy robimy. - kontynuował. Gestem kazał mi usiąść przy okrągłym, małym stoliku z resztą dzieci. 
     - Teraz rysujemy, bo klocki niektórym się znudziły. - rzekła dziewczynka siedząca na przeciwko mnie, zupełnie lekceważąc, że byłam dla niej obcą osobą.
     - A co takiego rysujecie? - spytałam, ponownie próbując się uśmiechać i mówić głosem typowo dla dzieci.
     - Dzisiaj rysujemy ulubione pory roku. - powiedział ponownie tamten chłopczyk. 
     - Wiesz może jak narysować motyla? Bo mi nie wychodzi. - odezwała się inna dziewczynka, z długimi włosami.
     - Pokaż obrazek i miejsce, gdzie miałby mieć ten motyl. - powiedziałam, a ona za chwilę była koło mnie ze swoim rysunkiem.
     Wzięłam ołówek leżący niedaleko mnie na stoliku, spróbowałam wyobrazić sobie motyla i zaczęłam rysować po kartce. Wyszedł mało szczegółowy obrazek, żeby dziewczynka mogła sobie go dalej rysować samodzielnie.
     Przypomniały mi się czasy, kiedy rysowałam i chciałam, aby to moja przyszłość poszła w tamtą stronę. Jednak tak się nie stało. Przypomniały mi się również czasy, kiedy tańczyłam w swojej grupie tanecznej, czy jak grałam na gitarze w zespole. Jakoś dziwnie się poczułam, myśląc o przeszłości.
     Z moich myśli wyrwał mnie chłopczyk, który mnie tu przyprowadził. Chciał, żebym narysowała mu samochód. Zrobiłam to samo co poprzednim razem. Najpierw sobie wyobraziłam, a następnie narysowałam kontury. Pomogłam jeszcze paru innym dzieciom. Narysowałam coś lub pokazałam jak mniej więcej to zrobić. Musiałam jednak wrócić na swoją salę, gdyż poczułam pewnego rodzaju zmęczenie. Ale wiedziała, co będę robić przez najbliższy czas. 

niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 89.

     - Czekaj! Masz rację. Poza tym, chyba nie pójdziesz tam sama. - powiedział, będący już za moimi plecami Gerkhan. 
     - Dużo podobnych rzeczy robiłam sama. - burknęłam.
     - Tak inaczej, jestem policjantem. - rzekł. - Za biurkiem raczej nic nie załatwię.
     - Skoro ma pan zmienioną opinię, to chyba czas się pośpieszyć, bo nic z tego nie wyjdzie. - rzuciłam, wsiadając do Volkswagena. Nawet nie czekając, od razu ruszyłam.
     Jadąc, ogarniałam miejsce, gdzie mają następne spotkanie. Próbowałam przypomnieć sobie to, co było na zdjęciu ich planów. Sukcesywnie udało mi się nawet dogonić pojazdy handlarzy, było to prawie pod samym miejscem ich spotkania z kolejnym kupce. Była to kolejna jakaś opuszczona hala. 
    Zaparkowałam niedaleko, w bezpiecznej odległości. Po wyjściu z samochodu miałam kierować się do budynku, ale za sobą usłyszałam jadące auto, z którego wysiadł Gerkhan. Zastanawiałam się przez moment, jakim cudem on z takim lepszym samochodem był później ode mnie. Za chwilę pojawiło się kolejne auto, z którego wysiadł wysoki kolega Gerkhana. 
     - Chyba nie chcecie wejść tam bez broni. - rzekła, przekazując nam pistolety. Nie do końca wiedziałam, jakim cudem wiedział, że tutaj będzie Gerkhan, bo przecież nie miało być żadnej akcji i że nie mamy broni, ale tłumaczyłam sobie to tak, że jeden z drugim się skontaktowali. 
     - Dziękuję. - powiedziałam chyba najszczerzej w swoim życiu, gdy brałam dla siebie broń i dodatkową amunicję. On tylko się  na mnie popatrzył. - A teraz chodźmy, bo nam zwieją. 
     Weszliśmy po ciuchy do budynku. Musieliśmy wejść dziwnym wejściem, prowadzący do jakby balkonu tej hali. Postanowiłam nagrać jeszcze jeden film. Stwierdziłam, że lepiej dmuchać na zimno. Gdy podczas nagrywania filmu widziałam, jak oglądają moją przyjaciółkę jak "towar", myślałam, że moje nerwy przyjmą ludzką postać, staną obok i może nawet pójdą tamtych pozabijać. Skończyłam rejestrować, gdy tamci powoli zbierali się bo udanej transakcji. To był czas na działania. 
     Załadowałam broń. Zakradłam się, aby zejść z tego jakby balkonu, ukryłam się za paletą z jakimś czymś. Gdy chcieli załadować dziewczyny do transportowców, oddałam strzał. Byli zdezorientowani. Nie widzieli mnie, jeszcze, chowałam się. Oddałam kolejny strzał, tym razem raniąc jednego z nich. Pewna siebie, ostrożnie pobiegłam i schowałam się za inną paletą z jakimś ładunkiem, która była trochę dalej od poprzedniej. Chciałam zbliżyć się do tamtych. Za moimi plecami gwizdnęły naboje. Odetchnęłam z ulgą, że mnie nie trafił żaden z nich. Lekko się wychyliłam, strzał. Od razy schowałam się z powrotem. Znowu się wychyliłam, teraz to ja strzeliłam. Pojawiły się strzały z broni policjantów gdzieś za mną. Rozpoczęła się strzelanina. 
     Odważnie, chyba aż za bardzo odważnie, wychylałam się i strzelałam oraz biegłam i chowałam się za kolejnymi paletami, czy podobnymi rzeczami, które były ustawione tak jakby w niedbały krąg, gdzie po jego środku odbyło się spotkanie handlarzy z klientem. Za każdym razem, gdy przebiegałam, by potem schować się za czymś większym od siebie, oddawałam dwa strzały. takim sposobem coraz bliżej byłam tych bandziorów. W pewnym momencie zauważyłam, że to jeden z pachołków, który najprawdopodobniej odpowiedzialny był, aby wszystkie dziewczyny wróciły z powrotem do furgonetek, szarpał moją przyjaciółkę. Nie mogłam do końca stwierdzić, co się ze mną stało, ale opanowała mnie pewnego rodzaju furia. Nie patrząc na to, że wszędzie świstały kule, biegłam w stronę Belli i tego sukinsyna. Po drodze oddałam jakieś strzały. uderzyłam kolesia łokciem ze skoku prosto w potylicę. Zakręciło mi się trochę w głowie, więc olałam go pięściami po mordzie, a na koniec uderzając z całej siły kolanem w żuchwę. Upadał. 
     Zaatakował mnie inny, bez broni. myślał, że uda mi się mnie dusić, ale się mylił. Z całej siły uderzyłam go rękojeścią trzymanego przeze mnie pistoletu, w którym chyba brakowało już pocisków. Uwalniając się z uścisku tamtego, od razu go kopnęłam w brzuch, a potem zamachnęłam się i dostał w twarz. 
     Chyba nigdy nie było we mnie tyle agresji. Przeładowałam broń ostatnim magazynkiem. W tle coraz rzadziej słychać było strzały. Stałam chyba na środku, byłam łatwym celem. Puki co jednak to ja załatwiła, jeszcze ze dwóch. Szybko to się zmieniło. W końcu dostałam kulkę w ramię. 
     W pewnym momencie mając przeczucie, odwróciłam się. Stał tam szef handlarzy. trzymał pistolet przy głowie mojej przyjaciółki. Znalazł na mnie haczyk. Niezwłocznie wyciągnęłam w tamtą stronę broń. Nie wiedziałam co się ma wydarzyć. Cisza. Nawet strzały nie padały. Nikt nic nie mówił. Usłyszałam i kątem oka zobaczyłam dwóch policjantów, którzy przyszli z innej części hali i patrzyli się na rozwój wydarzeń. Ja trzymałam wzrok w stronę Belli i tego, co groził jej śmiercią. 
     Przez chwilę przeszła mi myśl, aby lekkim postrzałem ramienia mojej przyjaciółki, zabić tego skurwiela. Odrzuciłam ten pomysł. na chwilę. Przecież nie mogłam strzelić do własnej przyjaciółki. Zaś Bella, patrząc się na mnie, i między innymi też na to, że mierze właśnie w jej ramię za każdym razem, gdy ta myśl powracała, ona kiwała głową, chciała abym to zrobiła. Wiedziała, że jest na tyle niska od tego kolesia, że gdy bym ją lekko postrzeliła, tamten by bardziej ucierpiał. Myśli mi się kłębiły. Przecież jeden mały ruch nieuwagi i mogłabym ciężko ranić, a nawet zabić swoją jedyną, najlepszą przyjaciółkę. Bella nadal kiwała głową, bym to zrobiła, a wzrokiem wręcz nalegała. Wiedziałam, że jest silna, ale nie wiedziałam, jak przyjmie postrzał, czy to nie uszkodziłoby jej czegoś. Jej wzrok wręcz krzyczał "zrób to!". Gdy tamten zaczynał coraz bardziej przyciskać lufę pistoletu do głowy Belli, która lekko, na tyle ile mogła kiwała głową, dając mi znak. Strzeliłam. Ona tylko lekko krzyknęła z bólu, on upadł otrzymując poważniejszą ranę. 
     W pewnym momencie odbyły się dwa kolejne strzały. 
     Rozejrzałam się. Poczułam, że te dwa strzały skierowane były w moją stronę, raniąc brzuch i okolice serca. Upadłam na kolana, a następnie na betonową posadzkę. Powoli traciłam przytomność. gdzieś w szumie słyszałam krzyki, głos mojej przyjaciółki. Wkrótce oczy mi się zamknęły.
     Otworzyłam mocno zaciśnięte powieki. Nie wiedziałam, czy umarłam, czy nie, ale gdy zobaczyłam Bellę w drugiej karetce na przeciwko, zignorowałam wszystko, ból, podłończone jakieś kroplówki, które wyrwałam i zaczęłam iść jak najszybciej potrafiłam. Kulałam, a ranną rękę miałam obwiniętą w bandażu podobnie jakbym miała ją złamaną. Ona też zaczęła biec, rzecz jasna szybciej. Obie zamknęłyśmy się w uścisku. Wszyscy patrzyli, policjanci, lekarze, antyterroryści którzy przybyli. Byłam szczęśliwa, że jej się nic poważnego nie stało.


niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział 88.

     Czekałam z niecierpliwością na dwóch policjantów. Chciałam już wiedzieć, czy mają pozwolenie na akcje, czy nie. Siedziałam jak na szpilkach. W pewnym momencie wstałam i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Pewnie dużo osób wkurzałam i rozpraszałam w pracy, ale mało mnie to obchodziło. W końcu przyszli. Stanęłam w miejscu i wbiłam w nich swój wzrok.
     - Nie ma pozwolenia na akcję, za mało dowodów. - powiedział od razu Gerkhan, jakby ze zrezygnowaniem.
     Ogarnęłam mnie wściekłość. Podążyłam wzrokiem za idącymi do swojego biura policjantami, z szokowaną miną. Kontynuowałam swoje chodzenie z nerwów. Byłam tak zdenerwowana, że nawet zapomniałam o swoich wcześniejszych postanowieniach. Wyszłam z budynku, zaczerpnąć powietrza. Rozejrzałam się. Po mojej prawej stronie były zaparkowane auta policyjne i radiowozy. Patrząc w tamtą stronę przez chwilę, wpadłam na pomysł. oczywiście myśl, że muszę tam pojechać, powróciła. 
     Ruszyłam w swój nerwowy spacer. Oczywiście tym razem trochę udawany. Dyskretnie patrzyłam, czy jakiś nieuważny policjant nie zostawił kluczyków w aucie albo otworzonych drzwi. Zastanawiałam się, czy ja mam takie szczęście i los mi sprzyja, czy może policjanci tutaj są jacyś nieogarnięcie, gdy zobaczyłam, że w jednym z aut, na szczęście nie był to radiowóz, pozostawione były kluczyki. Szybko do niego wsiadłam, zapaliłam i ruszyłam. Może nie był to ani BMW, ani Mercedes, ani tym bardziej Porsche, tylko zwykły Volkswagen i to do tego nie za nowy, ale jeździł całkiem dobrze. Przed odjazdem widziałam, że za oknem posterunku nastało zamieszanie i Gerkhan ze swoim kolegą chcieli mnie zatrzymać, a przez otwarte okno krzyknął, żebym nie robiła głupstw, ale zignorowałam to. 
     Pędziłam na pełnych obrotach. W duchu miałam nadzieję, że nic się nie rozleci w tym aucie, nie wiedziałam przecież w jakim jest stanie technicznym. Robiło mi się coraz mniej czasu. Aby zdążyć cokolwiek zarejestrować jako ten zasrany dowód, nie mogłam zwolnić.
     Ostatecznie trafiłam na miejsce. Piaszczyste miejsce budowy, gdzie ktoś jakby zaczął coś robić przy tej opuszczonej fabryce. Sama fabryka nie była za duża, bo jakby część wyburzono. Została duża hala, gdzie właśnie odbywało się spotkanie handlarzy ze swoimi kupcami. Zaparkowałam w bezpiecznej odległości, z a krzakami, po cichu zakradłam się do dużego wybitego okna hali. Wyjęłam telefon i zaczęłam nagrywać film. Wszystko pięknie się filmowało. Jak "kupcy" wybierają "towar" w postaci dziewczyn, jak przekazują fałszywe paszporty, jak jeden drugiemu pokazuje walizkę z pieniędzmi. 
     Niespodziewanie ktoś zaszedł mnie od tyłu. Myślałam, że to oni mnie nakryli, ale jak się okazało, ku mojemu zaskoczeniu, był to niejaki policjant o nazwisku Gerkhan.
     - Co ty tu robisz? - spytał się mnie z nadzwyczajną furią. Stwierdziłam, że to przez rozwód, o którym niegdyś usłyszałam będąc na posterunku.
     - Załatwiam te wasze dowody. - syknęłam.
     - Przez to, że uciekłaś, dostałem opieprz od szefowej i w dodatku mnie zawiesiła. - rzucił, jakbym ja była winna, że pewnie się zdenerwował na swoją szefową o powiedział parę słów za dużo.
     - To chyba nie moja wina, że nie umie pan trzymać nerwów na wodzy. I co? Miałabym pozwolić, tak po prostu dać im za wygraną? Przed chwilą o mały włos nie sprzedali mojej przyjaciółki!
     - Od tego jest policja!
     Mężczyzna nadal był aż za bardzo wściekły.
     - Właśnie widzę. - powiedziałam, patrząc się na niego. 
     Popatrzył się na mnie krzywym wzrokiem.
     - Przez takie zachowanie mogłaś wystraszyć tych handlarzy. Oni pozmienialiby siedziby, numery, tablice rejestracyjne i w ogóle nie znaleźlibyśmy ich potem! - powiedział z takim wyrzutem, jakbym któregoś z tamtych zabiła. 
     - Taa, siedząc na posterunku, na pewno znajdą się dowody. Mam wrażenie, że wyżywa się pan na mnie, ze względu na sprawy osobiste, chociaż pan o tym nie wie... - wyrzuciłam, widząc dalsze nadzwyczajne i dziwne oskarżenia, padające z ust policjanta. 
     - Co? Mojego życia prywatnego już prawie nie ma!
     - I właśnie dlatego jest pan aż za nadto poddenerwowany. W takiej sytuacji bierze się nawet krótki urlop, żeby na przykład nie zostać zawieszonym. 
     - Wcale nie potrzebuję urlopu...
     - Czyżby?
     - Tak.
     - Nie powiedziałabym...
     Powiedziałam, a w tym czasie handlarze pośpiesznie opuszczali swoje miejsce pobytu, praktycznie za plecami Gerkhana.
     - Dobra nie ma co. Zaraz mi zwieją, ale panu radziłabym wziąć się w końcu w garść.Wygląda pan nie ciekawie. Skoro rozwód tak pana rozwala, to ja bym nie chciała widzieć pana w stanie, gdy ktoś by zmarł. Chyba trzeba wziąć się w garść.
     Przy ostatnich słowach pośpiesznie zaczęłam kierować się w stronę samochodu, którym tu przyjechałam.

niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 87.

     Idąc korytarzem posterunku z którego niedawno uciekłam, tym razem nie mając założonych kajdanek na nadgarstki. Myliłam się co do tego, że znowu będą chcieli mnie w nie zakuć. Z tego powodu inni policjanci dziwnie się na mnie patrzyli.
     Okazało się również, że tamci dwaj policjanci ścigają tych samych przestępców, co porwali Bellę i przypomnieli sobie, że ja niegdyś wspominałam, że wiem gdzie są i że mam ich plany.
     Jadnak najpierw popytali mnie, dlaczego ja tak w ogóle ścigam tych handlarzy ludzi, którymi byli tamci. Wyjaśniłam im więc, całą sytuację, że próbuję ratować przyjaciółkę (co za bardzo mi nie wychodzi). Po minie tego niskiego, który najprawdopodobniej nosił nazwisko Gerkhan, wywnioskowałam, że chyba było mu trochę głupio, bo mimo, że nie należę do policji, to jednak przeszkodził mi w tym, co robię. W końcu chcieli by pokazać im plany. Zrobiłam to, mając nadzieję, że w końcu będziemy mogli sobie pomóc. 
     Niestety, myliłam się, na tamtą chwilę.
     -No, to pod najbliższą datą mają zjawić się w starej fabryce, nawet całkiem niedaleko stąd. Trzeba będzie tam pojechać. - powiedziałam patrząc się na duży ekran z wyświetlonym zdjęciem planów przestępców, w zamyśleniu. Zaczęłam myśleć nad swoim planem. 
     - Zobaczymy. Musimy mieć zezwolenie na akcję, ale na to trzeba dowodów, których praktycznie nie mamy. - odezwał się wysoki policjant. 
     - To musicie to załatwić, macie dwa dni. - powiedziałam, ledwo trzymając nerwy na wodzy. 
     - I tak zrobimy, ale bez pozwolenia nie będziemy mogli tam pojechać. - rzekł tym razem niejaki Gerkhan. 
     - Zawsze można powiedzieć, że ta akcja będzie żeby uzyskać dowody. - powiedziałam jeszcze w miarę spokojnym tonem. 
     - Dobry pomysł, ale jak nie będziemy mieć pozwolenia nawet na to, to nici z jakiejkolwiek akcji. - znów odezwał się Gerkhan, jakby zrezygnowanym tonem. 
     Policjanci wyszli z pomieszczenia, a ja nadal patrzyłam się na plany bandziorów. Chciałam je zapamiętać w razie czego. Próbowałam również wymyślić plan, gdy nie będzie pozwolenie na akcję policyjną. Miałam nadzieję, że jednak będzie akcja policyjna i w końcu uda mi się wyciągnąć z tego gówna moją przyjaciółkę.
     Postanowiłam, że gdy nadejdzie dzień spotkania najprawdopodobniej klientami tych, co ścigam, z pozwoleniem i policją czy bez i tak tam pojadę. Chociażby nazbierać dowodów, których tak bardzo potrzebują.
     Stwierdziłam, że potrzebny jest mi odpoczynek. Miałam trochę czasu, przecież na razie nie mogłam nic zrobić w sprawie Belli. W pomieszczeniu w którym byłam, była mała kanapa. Położyłam się na nią. Nie do końca pomieściła moje nogi, dlatego pod kolanami miałam podłokietnik. Po głębokich zamyśleniach, usnęłam.
     Obudziłam się obolała. Wcześniejsze bicie podczas "przesłuchania", gdy tamci mnie zgarnęli, a dokładnie sińce i obolałe ciało, dało się we znaki. Wcześniej dużo się ruszałam, więc mniej odczuwałam ból. Ledwie co usiadłam z pozycji leżącej. W pomieszczeniu było duszno. Wyszłam z niego. Nie było większej zmiany. Była pora letnia, więc musiała prawo być duszno. Usiadłam na krześle, na tym samym, co wcześniej, kiedy trafiłam tu za pierwszym razem.
     Wkrótce było mi tak gorąco, że postanowiłam w końcu zdjęć bluzę. Nie chciałam tego robić. Po co niby mieli patrzeć się na moje obsiniaczone ciało? Ciężko było mi zdjąć ubranie, bo za każdym ruchem ręki, wszystkie połączone z nią mięśnie odzywały się bólem. Powoli i delikatnie zsunęłam jeden rękaw z trudem, a następnie drugi. I miałam rację co do tego, że będą się na mnie gapić. Patrzyli się na mnie, jakby trupa czy coś zobaczyli. Kątem oka zobaczyłam, że nawet wysoki policjant, partner Gerkhana, który niedawno zjawił się na posterunku, też za bardzo się zapatrzył. Jakby nie widział pobitej kobiety...
     Chciałam, aby nadszedł już ten dzień. Chciałam, żeby Bella już nie była w rękach tych skurwysynów, a oni żeby zapłacili za swoje siedząc w pierdle. Chociaż jak dla mnie to i tak za niska kara, jak na ludzi, którzy bawią się w Boga i niby panują panować nad ludzkim życiem.
     Czekanie i nic nie robienie było katurgą...

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 86.

     Jechaliśmy. Nikt nie wiedział gdzie. Po tym, jak Bella przekazała mi telefon, myślałam nad ucieczką. 
     Podczas, gdy mi nie przychodziło nic do głowy, jedna z dziewczyn źle się poczuła. Nie do końca wiedziałam, co jej dolega, ale wyglądała, jakby zaraz miała się udusić, jednocześnie skręcając się z bólu. 
     - Ej! Ty! Nie udawaj! - krzyknął ten, co nas pilnował. - Przestań, bo zaraz cię wyrzucę. - kontynuował, widząc, że dziewczyna się go nie słucha.
     - A może jednak zatrzymasz samochód i zobaczysz co jej jest? - powiedziałam do niego. Wiedziałam, ze żadna dziewczyna się nie odezwie. Wszystkie się bardzo bały.
     - A ty co? Chcesz bardziej dostać? spytał z sarkazmem, wiedząc, że wcześniej nieźle dostałam i nadal było widać choćby siniaki i strupy po zaschniętych ranach.
     - Może ty chcesz dostać w mordę od dziewczyny? - rzuciłam.
     - A co ktoś taki jak ty może mi zrobić? - spytał sarkastycznie, kierując się w moją stronę. Niewiele myśląc wstałam.  Stanęłam oko w oko z tamtym kolesiem. 
     Nie patyczkował się. Od razu uderzył mnie pięścią w brzuch. Myślał, że sprawę ze mną ma z głowy, z racji tego, że zwinęłam się z bólu, a przy okazji pokazał swoją, niby, męskość. Aby się odwrócił, ja jeszcze z bolącym brzuchem zamachnęłam się i uderzyłam go prawym łokciem w szyję. Był oszołomiony, więc skorzystałam z tego i uderzyłam go lewą pięścią w twarz, a następnie odkręciłam się, aby stać na przeciwko niego i uderzyłam kolanem w brzuch. On jednak też znalazł trochę sił i z całej siły uderzył z pięści, aż mnie odrzuciło. gdy w końcu postawiłam się do pionu, od razu musiałam się schylić robiąc w ten sposób unik. Wracając po raz kolejny do pionu, od razu uderzyłam go pięścią w twarz, ale gdy chciałam zrobić to samo drugą ręką, to on zrobił unik i mechanicznie uderzył w brzuch. Ja kopnęłam go w kostkę, licząc na to, że choć trochę odwróci jego uwagę, lecz nic z tego nie wyszło. Kopnęłam go drugi raz, a potem nadepnęłam jak najmocniej na jego stopę. Na szczęście trochę podziałało, miałam szansę go kopnąć jak zamierzałam i udało mi się to.
     Zabrałam skulonemu z bólu pistolet, a następnie strzeliłam do zamka zamkniętych drzwi samochodu, które od razu się otworzyły. Podeszłam bliżej, aby ocenić sytuacje, co dalej mogłabym zrobić. Samochód był całkiem dobrze rozpędzony, w końcu jechaliśmy po autostradzie. Nie mogłam skoczyć, przecież bym się zabiła. Za długo to ja nie pomyślałam, bo tamten pociągnął mnie za ubranie, bym przypadkiem nie zwiała. Pociągną mnie na tyle mocno, że znalazłam się na podłodze, a zarazem moja głowa była na jej krawędzi. Byłam oszołomiona, dlatego dostałam z jednej strony twarzy, następnie również z drugiej, cios z pięści. Następnie odepchnęłam go , mocno kopiąc w brzuch. Wstałam. Od razu dostałam tym razem ja w brzuch. Odwdzięczyłam się i uderzyłam go w mordę dwa razy. Ponowił uderzenie w brzuch. Kopnęłam go w nogę, a potem kolanem w brzuch. Nagle mocno mnie złapał, zaczęliśmy się szarpać, a że byliśmy coraz bliżej krawędzi otwartych drzwi, niespodziewanie wypadliśmy. Na moje szczęście to on miał bezpośredni kontakt z asfaltem, ja natomiast wylądowałam na jego ciele, co nie obyło się bez bólu. Pod wpływem szybkości samochodu, poturlaliśmy się parę razy, co skutkowało, że jeszcze bardziej odczuwałam ból. Mimo, że mnie zatkało, po chwili wstałam i biegłam desperacko wrzeszcząc jak w jakimś tanim dramacie. 
     - Wrócę po was!
     Wkrótce przestałam biec. Ból stał się bardziej wyraźny, narastał jeszcze bardziej, aż odkręciłam się w drugą stronę, kuląc się. Mignęły mi się dwie postacie. Nie zwracałam na nie uwagi. Przez ból nawet wzrok miałam nieostry, ale gdy chwile odczekałam, ujrzałam znajomą twarz policjanta, niejakiego Gerkhana, który wcześniej zakuł mnie w kajdanki, oraz jego wyższy i młodszy kolega. 
     - No kurwa... - powiedziałam do siebie, powoli wstając. Mogłam się spodziewać tego, że znowu mnie zakują w kajdanki i będę musiała siedzieć na posterunku. 

niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 85.

     Gdy otworzyłam oczy znajdowałam się w ciemnym obskurnym, gdzie była pleśń, czuć było stęchliznę i wilgoć, a gdzieniegdzie kapała i stała woda. Jeszcze szczurów i karaluchów brakowało. Chociaż, kto wie, może się gdzieś ukrywają. Dopiero po rozmyśleniach o tym pomieszczeniu i szczurach, ogarnęłam, że tym czymś, co imitowało jakiekolwiek pomieszczenie, były inne dziewczyny, również Bella. Moja przyjaciółka aby gdy zauważyła, że jestem przytomna od razu się przysunęła do mnie, bo była całkiem niedaleko. 
     - Jak to dobrze, że się ocknęłaś. - powiedziała moja przyjaciółka. - Byli niedawno tu ci, co nas porwali i mówili, że jak się ockniesz, to zaczną cie przesłuchiwać, czy coś. Chciałam ci to powiedzieć zanim przyjdą po ciebie.
     - Dobra. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Masz tu telefon. Jakby coś to się nie znamy. Przy najbliższej okazji znowu spróbuję uciec i wam wszystkim pomóc. Tylko nie tak jak ostatnio...
     No i przyszli po mnie.
    Zabrali do pomieszczenia, również obskurnego. Jedynie woda nie stała, było lepiej oświetlone, a na środku, na przeciwko drzwi, którymi mnie wprowadzono, stało biurko. Przy owym biurku siedział sobie facet w garniaku, mający założone nogi na krawędzi mebla. Jednak widząc, ze mnie wprowadzają, zdjął je. Jego pachołki pchnęły mnie w jego kierunku. 
     - Ooo, widzę, że się obudziłaś. Noo! To mamy do pogadania. Od dłuższego czasu deptałaś nam po piętach i ja chcę, ba! nawet muszę, wiedzieć dlaczego. - powiedział powoli, ciągiem. W trakcie wymawiania swoich słów, gestem ręki kazał swoim pachołkom posadzić mnie na krześle. oczywiście z mojej strony usłyszał jedynie ciszę. - Widzę, że mało rozmowna jesteś. Więc spytam jeszcze raz, dlaczego węszysz?! - po raz kolejny usłyszał z mojej strony ciszę. Zobaczył tylko moją groźną minę. Tamten zaś jakby zagotował się ze wściekłości. -  Gadaj! Dlaczego węszysz! I dla kogo! - nie usłyszał ode mnie odpowiedzi. Wstał, pokierował się do wyjścia, rzucając ostatnie słowa do swoich ludzi. - Wiecie co robić. Postarajcie się, by coś powiedziała. Musze wiedzieć, czy coś nie siedzi mi na ogonie.
     Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale szybko się przekonałam. Tamci dwaj wzięli mnie mocna za nadgarstki, że chyba aż krew mi nie dochodziła, zakuli w grube, szerokie kajdany i pociągnęli przyczepiony do nich łańcuch do góry tak, że praktycznie wisiałam. Ból przeszedł mi od nadgarstek aż po całej długości rąk. No i zaczęli swoje przesłuchanie. Gdy oni pytali, a ja im nie odpowiedziałam, dostawałam cios. Najpierw były lekkie, ale z czasem stawały się mocniejsze. Wkrótce na pięści założyli kastety, a ostatecznie pięści zmienili na kij baseballowy. Zmiany dokonywali, gdy nie odpowiadałam na pytanie, które cały czas się powtarzało. Z racji tego, że milczałam działo się to szybciej, co skutkowało ty, że byłam mocno poobijana i wynieśli mnie stamtąd bezwładną, półprzytomną, ciągnąc moje ciało po posadzce, jakbym była jakimś przedmiotem. Ostatecznie wróciłam do pomieszczenie w którym byłam na samym początku, po odzyskaniu świadomości i gdzie była Bella, którą zobaczyłam, a potem zamknęłam na dłużej oczy.
     Otworzyłam oczy. jakoś czułam się trochę lepiej niż ostatnim razem, kiedy byłam przytomna. Wszystko mnie bolało za każdym razem, gdy chciałam się poruszyć. nawet ruch jednego palca u dłoni wywoływał ogromy ból. Z czasem gdy się więcej poruszałam, jakoś ból mimo że był, nie przeszkadzał mi aż tak, starałam się go po prostu ignorować. Zauważyłam, że miałam zmienione ubrania, z brudnych i zakrwawionych, na odrobinę czystsze. Z moich zamyśleń wyrwała mnie moja przyjaciółka. 
     - Jak się czujesz? - spytała z przejęciem Bella.
   - Obolała. Coś ważnego mnie ominęło? - odpowiedziałam i od razu spytałam z chrypą i niemocą w głosie. 
     - Za dwa dni mają nas stąd wywieść. 
     - Co? Gdzie?
     - Nikt nic nie wie. Wiadomo tylko tyle, że dojdzie do jakiejś transakcji. Znaczy sprzedadzą któreś dziewczyny. 
     - Jezu, dobra, yyy, masz ten mój telefon?
     - Tak, spokojnie. Nikt się nie skapną, że się znamy i że mam ten telefon.
   - Dobra jak będziemy gdzieś tam jechać, to w zamieszaniu mi go dasz. Nie wiadomo, co jeszcze ze mną będą robić. 
     - Spokojnie z tego co słyszałam, to byłaś na tyle długo nieprzytomna, że teraz nie mają czasu na ciebie i spróbują sprzedać też i ciebie. Cały czas są myśli, że nawet jak się ockniesz, to nie będziesz miała krzty sił, żeby coś zrobić.
     - A to skurwysyny... jeszcze się zdziwią.
     - Co zamierzasz?
   - Muszę im jakoś zwiać, przynajmniej znowu spróbować i wyciągnąć ciebie i resztę tych biednych dziewczyn.

sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 84.

     Wszyscy mnie bacznie obserwowali. Ja zaś miałam ich daleko w dupie. Rozejrzałam się po biurku, mając nadzieję, że będzie tam coś przydatnego. Moje usta zamieniły się w uśmiech, gdy zobaczyłam spinacz do papieru. Mając z tyłu ręce stwierdziłam, że nie będzie tak łatwo rozpiąć kajdanki. Postanowiłam coś zrobić. Chociaż spróbować. Wiedziałam, że łatwo nie będzie. Z krzesła usiadłam na podłodze. Z trudem realizowałam swój plan. Próbowałam skute ręce jakoś przenieść pod pośladkami. Gdy to robiłam, czułam mocny ból w nadgarstkach, jakby kajdanki wbijały mi się w skórę i chciały je oderwać. Cholernie bolało. Ta chwila ciągnęła się w nieskończoność. W decydującym momencie najbardziej bolało, ale po chwili poczułam niesamowitą ulgę, gdy się udało. Szczęśliwie mogłam dotknąć miejsce pod kolanami. Głowę oparłam na kolanach i czekałam, aż ból w ranie i w nadgarstkach choć trochę minie. Po nie dłuższym czasie przełożyłam jedną nogę, a potem drugą przez skute ręce. Szczęście mnie ogarnęło, kiedy się udało. Znowu przeczekałam ból i w końcu mogłam wziąć się za otwieranie kajdanek odpowiednio zgiętym drucikiem, zrobionym ze spinacza do papieru.  Po chwili wyczucia, w końcu mi się udało. Rana krwawiła coraz bardziej. Zdjęłam kurtkę, potem bluzę, a ranę polałam wodą ze specjalnego automatu. Ostatecznie mocno zawiązałam kawałkiem bluzy, który urwałam, aby krwawienie ustąpiło. Przez pewien czas czułam wyraźne pulsowanie krwi. Mając rękę cały czas wyprostowaną, czekałam w napięciu, aż krwawienie przejdzie. Oparłam głowę o dłoń i odetchnęłam z ulgą. Krwawieniu ustało.
     Następne większość czasu siedziałam, siedziałam i ... siedziałam. nikt z łaski swojej nie raczył się zająć moją sprawą. nikt nawet po dłuższym czasie nie zareagował na to, że wcześniej rozmawiałam przez telefon i na to, że rozkułam sobie kajdanki. Nawet nikt nie wezwał lekarza, widząc moją ranę postrzałową. Żadnej reakcji od nikogo, choć wszyscy gapili się na mnie, łącznie z wysokim policjantem pracującym z tym, co mnie tutaj przywiózł. "Co za urocze miejsce i ludzie", pomyślałam, próbując zrozumieć dlaczego do tej pory mnie nie spisano. Więc siedziałam dalej. W szczególności, że gdybym chciała stąd tak po prostu wyjść, nagle znalazła by się osoba, która zakułaby mnie znowu w kajdanki, a jeżeli udałoby mi się uciec, wysłaliby wszystkie radziowozy.
     Łaziłam po całym pomieszczeniu, wyglądałam przez okna, zaglądałam do monitorów policjantów. Nic nierobienie mnie dobijało, a niski glina, który mnie tu ściągną, nawet nie raczył się zainteresować moją osobą. Z tą myślą postanowiłam zajrzeć do biura jego i jego wyższego kolegi. Zauważyłam, i się zdziwiłam, gdy zobaczyłam na ekranach znane twarze przestępców, których ja ścigałam, by ratować Bellę. Obaj stali i medytowali patrząc na to zdjęcie.
     - Ooo, widzę, że wy też ich szukacie. A może chcecie ich plany? - odezwałam się. Oni tylko lekko odkręcili głowy w moją stronę, popatrzyli kątem oka i odwrócili wzrok z powrotem na ekrany i do swojej rozmowy. - Nie to nie - rzuciłam tylko, a tamci nawet nie zwrócili uwagi. Popatrzyłam się na nich z przymrużonymi oczami, pokręciłam lekko głową i z powrotem usiadłam na miejsce, które zajmowałam od początku pobytu w tym miejscu.
     Nie wiedząc, ile godzin upłynęło, zadzwonił mój telefon. Ponownie dzwonił Richard. Znudzona odebrałam telefon. Kiedy usłyszałam, co mi powiedział, to zamarłam,, a jednocześnie wkurzyłam, krzyknęłam tylko na cały głos i cały posterunek jedno słowo: "co!?", gdy usłyszałam, że Eva, moja siostra cioteczna została porwana. Po bardzo krótkiej, zakończonej rozmowie z Moserem, chodziłam i nie mogłam stanąć w miejscu. Tak mnie nosiło, że nie było szans abym siadła. Szukałam w głowie jakiejś opcji, żeby pojechać jak najszybciej w miejsce zamieszkania Evy. Mało tego, gdy będę uciekać, policjanci nagle mogliby się mną zainteresować. Głowiłam się co zrobić. W pewnym momencie zauważyłam, jak do biurka gliniarza, który mnie aresztował, wchodzi policjant i zostawia kluczyki do auta. Pokręciłam się po posterunku, również po owym biurze, i w pewnym momencie zawinęłam te kluczyli. Oczywiście wcześniej dyskretnie sprawdziłam, czy nikt nie patrzy, wszyscy byli zajęci. Kontynuowałam swoje chodzenie, tak aby każdy myślał, że nadal łażę po posterunku. Przechodząc koło wyjścia, szybko wybiegłam. Jak na złość przed wejściem do budynku minęłam się z policjantem, który złapał mnie na autostradzie, oraz jego wysokiego kolegę. Dlatego przyśpieszyłam, a w trakcie biegu przycisnęłam guzik na kluczyku i skierowałam się w stronę migających świateł otwierającego się samochodu. Szybko wsiadłam, odpaliłam silnik i z piskiem opon ruszyłam srebrnym BMW. A w lusterku zobaczyłam tylko biegnących za mną nijakich tamtych dwóch policjantów. 
     Dojechawszy na miejsce, na przeciw drogi wjazdowej do domu Evy, na poboczu jezdni stał bus policyjny. Zaparkowałam nie swoim autem właśnie za nim. Wysiadłam z auta i skierowałam się do domu Evy. Usłyszałam za sobą szmery, a gdy się odwróciłam, całkiem duża grupa mężczyzn zaczęła mnie otaczać. Jeden z nich zaszedł mnie od tyłu, swoją ręką zaczął trzymać za gardło, a drugą rękę wplótł w moje i wygiął do tyłu. Inny zaś przyłożył mi do ust i nosa materiał nasączony jakąś substancją. Próbowałam się szamotać, poniekąd mi się to udawało, lecz to było niewystarczające i wkrótce straciłam przytomność.