środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 67.

Kostka bolała mnie jeszcze przez parę ładnych godzin, przez co nie spałam ani trochę w nocy. Dobrze, że gdzieś w międzyczasie ta psychopatka odwiązała mnie od tych pasów. Gdzieś przy okazji coś pierdzieliła. Gdy przyniosła mi jakieś jedzenie, w ogóle tego nie tknęłam, z obawy, że mogła coś dosypać. Przy okazji, gdy gadała jakieś głupoty, wychwyciłam, iż jedzie gdzieś na cały dzień. Mimo bardzo bolącej kostki, myślałam, jak stamtąd się wydostać. Będąc mniej więcej pewna, że nie ma blondynki, wstałam z łóżka. Zaczęłam szukać wyjścia. Jak zeszłam z piętra, jakbym coś usłyszała. Stwierdziłam, że mi się tylko zdawało. Niestety nie dało mi się uciec. Wariatka musiała coś zapomnieć i się wróciła. Moja mina była jak: " Oh God, why". Natomiast ta druga wpadła w furię. Uderzyła mnie. Nic szczególnego by nie wynikło, gdyby nie ta przeklęta kostka. Upadłam na stolik i straciłam przytomność. Gdy otworzyłam oczy, ręce miałam przykute do metalowego bezgłowia łóżka. .No rzesz kurwa" ' tylko tyle przyszło mi na myśl. Byłam ciekawa tylko, skąd ona wzięła kajdanki. Zaczęłam rozglądać za czymś, czym mogłabym rozbroić tę biżuterię na moich nadgarstkach. Niestety ani na pierwszy rzut oka, ano po głębszym wpatrywaniu się nic nie znalazłam. Dopiero, gdy doznałam głębszych otarć nadgarstków postanowiłam kontynuować moje rozglądanie. Gdy udało mi się otworzyć nogą szuflady w szafce nocnej, znalazłam nożyczki to paznokci. Kiedy już wyciągnęłam je stamtąd, prawie wykuwając sobie oko, chcąc położyć je na poduszce. Ledwie mi się to udało, a ta psychopatka blondynka wpadła do pokoju. Coś tam bredziła, a ja tylko błagałam, aby sobie w końcu poszła. Mimo, że starałam się nie słuchać jej, jednak czasami się nie udawało.
- Teraz nie chce ci się spacerować? - spytała wrednie - Teraz mogę skoncentrować się na tym, aby odzyskać Sama. - popatrzyłam się na nią krzywym wzrokiem, "że what?" - pomyślałam. - Dzisiaj jesteśmy umówieni i nikt już nam nie przeszkodzi. - kontynuowała swoje bredzenie.
- Taa, z pewnością ja bym wam przeszkodziła. - zadrwiłam z niej. - Przecież mój związek z Samem został zakończony dawno temu... I to przez ciebie. - szybko dodałam, a ona, mimo, że tego nie okazywała, wpadła w furię. Na twarzy widniała złość i wtedy uśmieszek. Burknęła coś pod nosem i wyszła.
Za niedługi czas usłyszałam silnik terenówki, którą blondynka opuściła teren. Wyjęłam ukryte nożyczki i zaczęłam grzebać w miejscu dziurek do kluczyka kajdanek. Po mnóstwie kombinacji w końcu mi się udało. Zeszłam jak najszybciej potrafiłam na parter. Wtedy znowu usłyszałam jakieś szelesty z piwnicy, tak jak za pierwszym razem. Znalazłam drzwi do podpiewniczenia i tylko zerknęłam tam. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tam była uwięziona druga dziewczyna. Też ją kojarzyłam, ale w moim życiu tyle się dzieje, że takich szczegółów nie pamiętam. Drobna szatynka próbowała mi coś przekazać, ale nie wiedziałam, o co jej biega, gdy w następstwie dostałam czymś w głowę i w pół przytomna poturlałam się po schodach, uderzając w starą szafkę z narzędziami, tracąc przytomność przy okazji.
Otworzyłam oczy. Oczywiście nie zdziwiło mnie to, że moje ręce i nogi były związane. I to bardzo mocnym więzłem. Jak się trochę ogarnęłam, zauważyłam iż siedzę przywiązana do słupa w podpiewniczeniu. Głowa z tyłu mnie bolała, a kostka też nie dawała o sobie zapomnieć. Po mojej prawej stronie była niejaka szatynka, związana i zakneblowana, a w dodatku z głębokimi ranami ciętymi na kostkach, nad piętami. Patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby to wszystko było jej winą. Rozglądałam się chwilę po tym pomieszczeniu. W pewnym momencie moją uwagę przykuł niedaleko leżący nóż. Gdy ja próbowałam sięgnąć noża, ta dziewczyna próbowała wyjąć materiał ze swoich ust. Jak już przyciągnęłam do siebie ten nóż, okazało się, że dziewczynie udało się od kneblować.

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 66.

Blondynka obeszła łóżko w tę i we w tę. Zmieniła mi kroplówkę, cokolwiek to było, spojrzała na mnie, popatrzyła chwilę na mnie, a potem spoglądała raz na mnie, raz na kroplówkę, którą zmieniała.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Po tym będzie ci lepiej. - powiedziała i skomentowała, to co robi. - Nie lubisz spać. Wczoraj w nocy cię przywiozłam i minęło nie wiele więcej niż jedna doba.
- To ty mnie rąbnęłaś autem? - w końcu odezwałam się i spytałam.
- Niestety tak.- posmutniała sztucznie. -  Ale spokojnie. Masz mocno stłuczoną kostkę i nie głęboką ranę na brzuchu. Poleżysz trochę, będziesz słuchać moich zaleceń i będzie wszystko okay.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - stwierdziłam. - Z uwagi na to, że nogą prawie ruszać nie mogę, spokojnie będę sobie tu leżała. - pod koniec mojej wypowiedzi wrednie się uśmiechnęłam. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie tę dziewczynę widziałam. Kiedy wyszła, próbowałam sobie przypomnieć, ale po dłuższej chwili dałam sobie spokój. Postanowiłam skontrolować uszkodzenia mojego ciała. Rana na brzuchu okazała się być nie wielka i nie wielki opatrunek wystarczył, zaś z kostką było o wiele gorzej, cała sina i ledwie czułam, że w ogóle ją mam prze ból.

*

Leżąc przez dłuższy czas, powoli zaczęłam bzikować. Trochę tam poleżałam i nogo mnie mniej bolała. Nie wiem ile tam leżałam, ale musiało minąć trochę czasu. Postanowiłam wstać choć na chwilę z łóżka. blondynka zaglądała do mnie tylko dać mi wodę, czy coś do przegryzienia. Nie pomagała ani nie pozwalała chociaż wyprostować nogi po przez spacer chociażby po pokoju. gdy udało mi się wstać, podeszłam do okna, delikatnie stając na chorej, prawej nodze. Oglądając obraz zza szyby okna, nie widziałam w pobliżu żadnego domu. Wokół były pola uprawne, gdzie indziej opuszczona działka z opuszczonymi domami wpadającymi w ruinę lub były ruiną. Domyślałam się, że jestem na obrzeżach miasta, niedaleko miejscowości w której mieszkałam, no ale jest trochę kilometrów prostej drogi. Podążając za potrzebą, wybrałam się w podróż w celu poszukiwania toalety. Na długim korytarzu było pięcioro drzwi, łącznie z tymi prowadzącymi do pokoju w którym leżałam. Wchodząc za próg pierwszych drzwi, które były po lewej, pomieszczenie było puste. kolejne drzwi po prawej prowadziły do umeblowanego, ale nie używanego pokoju. kolejne, tym razem znowu po lewej prowadziły na strych, następne znowu po prawej kryły pokój blondynki, nie wiem czemu, ale weszłam dalej. pomieszczenie było co najmniej dziwne. Różowy kolor był zrozumiały, ale te zdjęcia jednej osoby... wszędzie? No może prawie wszędzie. W dodatku na zdjęciach była blondynka z tą jedną osobą, ale częściej jednak była ta osoba, którą dobrze znałam. Na fotografiach był Sam. Zdziwiło mnie to. Wtedy też przypomniało mi się skąd tę dziewczynę znam. To z nią widziałam Sama, kiedy się całowali, a niedługo potem mnie porwali. W końcu wyszłam z tego pomieszczenia i weszłam w kolejne drzwi, po raz kolejny po lewej, gdzie znalazłam toaletę. Gdy trafiłam z powrotem do pokoju, w którym spałam, weszła blondyna. Siedziałam na łóżku. Zmierzyła mnie ostrym wzrokiem.
- Gdzie byłaś? - spytała głosem takim, jakby miała mnie nim poderżnąć gardło.
- Tylko w toalecie. - powiedziałam, kładąc głowę na poduszkę. 
- Czy pozwoliłam ci gdziekolwiek wstawać? - spytała mnie pretensjonalnym głosem, jak do małego dziecka. Ja popatrzyłam się na nią dziwnym wzrokiem z przymrużonymi oczami. - No właśnie. - dodała tylko i wyszła z pomieszczenia, zaraz wracając z jakimiś pasami. Na początek dodała mi coś do kroplówki, co mnie zaniepokoiło. Jeszcze bardziej ogarnął mnie niepokój, gdy powoli czułam jak moje ciało staje się jakby bezwładne. Definitywnie zaczęłam się bać, kiedy przywiązała mnie tymi pasami do łóżka. Jeden pas był gdzieś na wysokości ramion, drugi na brzuchu, trzeci trzymał mi uda, a czwarty był na samych kostkach. Dodatkowo po jednym pasie na nadgarstkach.  To dziwne, ale na prawdę zaczęłam się jej bać. To była jakaś psycholka, a upewniłam się w tym gdy wzięła moją, już prawie zdrową ranną kostkę i wykręciła raz w jedną, raz w drugą stronę. Darłam się z bólu, że w przeciągu kilkudziesięciu kilomertów było mnie słychać, a przy okazji zdarłam sobie nieźle gardło. Nie wiedziałam co wymyśli następnym razem, więc stwierdziłam, że trzeba spierdalać stamtąd jak najszybciej.

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 65.

Jadąc do domu okrężną drogą, razem z moją pasażerką Evą, siedziałyśmy tylko w dźwiękach Rock'owych kawałków z radia, nie odzywając się do siebie. Ja nie chciałam rozproszyć się w jeździe, nie jechałam wolno, ale szybko też nie. W pewnym momencie postanowiłam przerwać tę ciszę.
- Nie boisz się ze mną jechać? Jadę całkiem szybko. - odparłam, zerkając na nią na chwilę.
- Spokojnie, nie boje się. - powiedziała, śmiejąc się lekko. W dalszej części jazdy rozmawiałyśmy już na różne tematy. Już nie było słychać tylko muzyki, no chyba, że leciał nasz ulubiony, albo naprawdę fajny kawałek. Droga była okrężna, więc jak jechało się długo prosto, to przyśpieszałam dla urozmaicenia jazdy.

Jakiś czas później.
Do domu wróciłam mega szczęśliwa. Richard nie do końca wiedział o co mi chodzi. Dopiero wstał, bo znowu do późna pracował. Właśnie robił sobie kawę, dałam mu znak, żeby i mi zrobił.
- No! To teraz będę mogła prowadzić to swoje BMW ! - powiedziałam, no może krzyknęłam szczęśliwa. Richard popatrzył na mnie tylko krzywym wzrokiem, nadal nie kumając o co mi chodzi. - Mam prawo jazdy! - znowu wykrzyczałam, a Richarda jakby olśniło. Śmiać mi się chciało z niego.
- Było tak od razu. - wydukał Moser.
- Już moje przyjaciółki, z resztą nie tylko one, zapowiedziały mi dzisiaj imprezę. Mam stawić się w naszym ulubionym lokalu.
- Tylko nie przesadźcie, bo ja tyłków nie będę wam ratować. - ostrzegł mnie, śmiejąc się.
- Łahahaha, łahahaha - zaczęłam mu się wygrzyźniać. - A przypomnieć ci twoje, ostatnie alkoholizowanie się? - spytałam wrednie, dogadując mu przy okazji. Ten popatrzył się dziwnie na mnie. Wieczorem zjawiłam się na umówione miejsce, gdzie czekały na mnie moje przyjaciółki. Zajebistym zbiegiem okoliczności było to, że na miejscu grał Colin z zespołem, więc czasami udało mi się z nimi zagrać. No i człowieka, który mnie szpiegował, też nie mogło zabraknąć, to znaczy, że Sam znowu jakimś "dziwnym przypadkiem" znalazł się tam gdzie ja. W sumie do tego byłam przyzwyczajona, bo czy rzeczywiście był to przypadek, czy nie, zjawiał się tam gdzie ja. Natomiast razem z Bellą, Evelyn, Kaylą i Carly śmiałyśmy się z dziwnych facetów, pijanych ludzi, przestępców, polityków, policjantów czy z muzyków, albo spokojnie rozmawiałyśmy, pijąc coś z procentami. Jakiś czas czułam na sobie wzrok oczywiście Sama, jakże by inaczej. Przez jakiś czas zauważyłam, jak jakaś blondynka obserwowała mnie. Nie zwracałam na nią uwagi, a poza tym, byłam trochę podpita. Potem było ze mną trochę gorzej, bo wszystkie za szybko wypiłyśmy kilka szklanek wiskey.
Ostatecznie, gdy stwierdziłyśmy razem z moimi towarzyszkami, że nam już wystarczy imprezowania, ruszyłyśmy w podróż do swoich domów. Ja postanowiłam swoją, około kilometrową drogę do swojego miejsca zamieszkania przejść na piechotę, gdyż stwierdziłam, że podczas tej przechadzki trochę procentów mnie opuści. Gdybym wiedziała, jak to się skończy, pozwoliłabym podwieść się pod same drzwi temu taksówkarzowi.
Gdy sobie spokojnie szłam, powoli upojenie alkoholowe przemijało, stawałam się chyba na to odporna. Byłam może w połowie drogi, może nawet ponad połowie, jak dotychczas nie było żadnego auta, ulica była pusta, ale w tam tym momencie pojawił się jakiś samochód, dokładniej coś w rodzaju terenówki. Świecił tymi mocnymi światłami. Jechał za mną, nagle zjechał na przeciwny pas, na którym szłam ja. Niespodziewanie walną mnie mnie. Mocno mnie nie walną, ale wystarczyło to, abym poczułam mocny ból i straciła przytomność.
Gdy ocknęłam się, od razu złapało mnie zdziwienie. Byłam na miękkim łóżku, pod świeżą pościelą, pod głową miałam miękką poduszkę. Pomieszczenie było w kolorze ciemnej zieleni, rozjaśnione światłem pochodzącym z okna, po mojej lewej stronie. Prawie na przeciwko łóżka na którym leżałam były drzwi, przez które weszła jakaś blondynka. Miała wredny uśmieszek, patrzyła się na mnie takim mściwym wzrokiem, zbliżała się powoli i zaczynała oglądać moją stopę, która piekielnie bolała. Coraz bardziej wyczuwałam kłopoty.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i jest.
Za jakiekolwiek błędy przepraszam.
Czekam na ocenę.

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 64.

Będąc na miejscu, był już tam Peter. To dziwne, bo z tego co wiedziałam miał samochód, ale jechał autobusem, a tam gdzie jedzie stąd nie jest tak daleko, jakieś pięć godzin. Powiedziałam parę słów pożegnań, coś jak "szkoda, że wyjeżdżasz" czy "mam nadzieje, że się spotkamy". W gruncie rzeczy, znałam go kawałek czasu i trochę go poznałam, a przy okazji zauważyłam jaki zgrany duet z dwóch policjantów tworzyli razem z Richardem. Jak kiedyś, jeszcze na początku znajomości z nimi dwoma, widziałam jak pracują nad jakąś sprawą, to rozwiązując ją, uzupełniali się jak puzzle. Gdy trzej faceci - Richard, Peter i oczywiście Alexander, zaczęli rozmawiać, ja powoli usunęłam się w cień. Raczej nie chciało mi się słuchać, jak wspominają stare czasy, przygody i jak rozmawiają o kobietach i innych mniej ważnych rzeczach. Poszłam do stojącej samej przy aucie Evy. 
- Pewnie nie wiesz, jaką to niby niespodziankę uknuł Richard. - spytałam się jej, a ona tylko pokręciła głową, ja tylko wzruszyłam ramionami. Nagle zauważyłam piękne auto, trochę dalej, ale na tej samej linii, co auto przy którym stałam. Podeszłam do niejakiego BMW, które było jedno z najnowszych edycji. - Spójż na to auto! - prawie krzyknęłam do Evy, która za chwile podszedła i zaczęła oglądać razem ze mną. - Piękne. - powiedziałam na głos, ale sama do siebie. - Takim to by się jeździło. - zaczęłam marzyć. Tak zaczęłam bujać w obłokach, że nie zauważyłam, jak ci trzej gliniarze podeszli do mnie.
- Podoba się? - spytał Richard, a ja drgnęłam, bo się zlękłam.
- Yh ! - syknęłam. - Jest genialnie. - dodałam po chwili. 
- No to jest twoje. - tym razem wypowiedział się Peter.
- Co? - spytałam się, odrywając się od szyby podczas gdy patrzyłam wnętrze auta.
- No samochód jest twój. - powtórzył się Peter. 
- No ale jak? - spytałam się, w międzyczasie domyślając się, że to jego auto. - Przecież nie mam kasy, żeby ci oddać i ogóle, no!
- To nic. Dużo ostatnio nam pomagałaś, a ja razem z przeniesieniem dostaje nowe auto, więc ten samochód nie jest mi potrzebny. Bo po co mi dwa auta. - zaczął tłumaczyć Peter.
- No okay, ale nawet prawa jazdy nie mam. - znalazłam kolejny argument.
- To też da się załatwić, bezproblemowo. - tym razem, ku mojemu zdziwieniu, wypowiedział się Alex. Patrzyłam się na niego krzywym wzrokiem. - Znam kolesia, który podpisze wszystkie formalnościowe papiery i od razu weźmie cię na egzamin. - dopowiedział. 
- Wow - tylko tyle udało mi się powiedzieć. Cały czas myślałam, że jestem dla innych ludzi kompletnie obojętna i że nawet kiedy robię coś dobrego, nikogo to nie obchodzi, albo patrzy na to tak po prostu. Nieźle się myliłam.
No więc z moich głębokich zamyśleń znowu wyrwał mnie Peter, dając kluczyki i dokumenty auta w niewielkiej, plastikowej teczce. Nadal nie do końca ogarniałam, że naprawdę tak po prostu dostałam auto, a że to było widać po mojej twarzy, Peter powiedział:
- Gotowa na jazdę próbną? Żeby nie było, że kota w worku dałem. - powiedział z poczyciem humoru. Więc ja niepewnie poszłam jak robot do auta od strony kierowcy i wsiadłam niepwenieq, wcześniej otwierając go pilotem od kluczyków. Włożyłam kluczyki do stacyjki, ręce położyłam na kierownicy, przejechałam dłońmi po obitym sztuczną, czarną skórą okręgu. Ci na zewnątrz kazali gestami mi ruszyć. Niepewnie przekręciłam kluczkvw stacyjce, wrzuciłam bieg i powili ruszyłam. Ponieważ w tym obszarze nie było dużo miejsca, więc powoli wykonałam obszerne koło, następnie wracając na miejsce. Nie mogłam przestać się zachwycać dźwiękiem silnika i lekkości prowadzenia auta. Szybko, całkiem szybko udało mi się zakumać działanie automatycznej skrzyni biegów. Gdy wysiadłam z auta nadal zachwycona, , odprowadziłam z resztą Petera do autobusu, kiedy już owy pojazd odjechał, Richard powiedział: 
- No to czas ruszać do domu. - gdy ruszyłam do jego auta, popatrzył się na mnie. - a ty nie swoim autem? - spytał.
- No a jak jakaś drogówka czy coś mnie złapie?
- Spokojnie, pokieruje nas drogą gdzie się mało jeździ i jest mało patroli, a dzisiaj to nawet w ogóle może nie być. 

2015 5 series bmw

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Łoł,  W końcu coś dodałam XD
Czekam na opinię =)

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 63.

Natomiast niejaki Jan przystawił nóż do szyi własnej córki, natychmiast po tym, jak w końcu wyciągnęłam swój pistolet. "No rzesz kurwa" - pomyślałam, gdy ten coś tam pierdolił o tym, abym opuściła broń. Nieoczekiwanie nadjechała policja, nie wiadomo skąd, jak i kiedy. Jan spłoszył się, więc zaczął uciekać najpierw tak po prostu rzucił Evą, która prawdopodobnie znalazła się w rowie. Stwierdziłam, że nie może uciec, a policja nie była wystarczająco blisko, żeby go dogonić, więc w końcu zdecydowałam się strzelić w jego nogę. Zaraz pokuśtykałam do Evy, co ostatecznie skończyło się to tak jak w jej przypadku, czyli poturlałam się do rowu, prawie na nią wpadając.
- Wszystko w porządku? - spytałam Evy, siadając na krawędzi owego rowu.
- Jest okay, tylko trochę noga mnie boli- powiedziała robiąc to co ja i siadła na przeciwko mnie. - Widzę, że z twoją nogą jest gorzej. - powiedziała, gdy zobaczyła, jak zaczęłam syczeć i chwiać się z bólu.
- No, tak wyszło. - powiedziałam, a w międzyczasie dwaj policjanci skuwali tamtych dwóch.
- Pewnie masz tak codziennie. - powiedziała, a ja nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Widząc to po mojej minie, dopowiedziała: Znaczy bijatyk i strzelanin. 
- Aaa - w końcu zakumałam.  - Oto ci chodzi. Sorry jakaś zamulona jestem. A co do twojego pytania, to może nie każdy dzień, ale talie sytuacje często się zdarzają. - odpowiedziałam jej. Obie nie zauważyłyśmy, że ci dwaj policjanci słuchają naszej rozmowy. Ja tylko skrzywiłam się i zadarłam głowę w stronę dwóch na cywilu ubranych funkcjonarjuszy, bo jeden z nich zaczął mówić.
- Gerkhan, Jäger, policja. - jeden z nich, ten niższy, przedstawił siebie i kolegę, okazując swoje legitymacje.
- Dostaliśmy powiadomienie o czterech sprawcach. - wypowiedział się ten drugi, wyższy i młodszy.
- Za tamtą furgonetką. - wskazałam palcem.
- W domu, w najwyższych kondygnacjach. - powiedziała Eva.
- My idziemy, ale wy zostańcie. Mamy do was kilka pytań. - wypowiedział się znowu ten niższy, Gerkhan, o ile się nie mylę.
Potem trochę sobie pogadałyśmy wraz z Evą i policjantami. Całkiem mili byli. Powiedziałyśmy, co miałyśmy do powiedzenia, a przy okazji dowiedziałyśmy się, że Jan i jego ludzie, których za dużo nie miał, byli od dawna poszukiwani, bo zaliczyli gdzieś, coś, jakoś wpadkę. Gdy spytali o moją broń, powiedziałam, że mam pozwolenie. Oni na to, że sprawdzą, a kiedy to sprawdzili postanowili odjechać, a mój strzał uznali za obronę własną, a nieoficjalnie przyznali, że trochę im pomogłam.
Między czasie noga trochę przestała mnie boleć, więc postanowiłam wrócić do domu. Eva tym razem postanowiła zabrać się ze mną. Spakowała się i przy okazji wzięła lód, który przywiązałam do bolącej nogi, bo niby jak miałabym prowadzić, kiedy miałam dręczący ból. Gdy dotarłyśmy do mojego domu, była dwunasta, południe, a Richard jeszcze spał. Postanowiłam wykonać jakiś posiłek. Eva mi pomogła, a gdzieś w międzyczasie Richard wynurzył się w pół ogarnięty ze swojej sypialni. A kiedy był już prawie do końca ogarnięty, obiad był skończony, a podczas posiłku opowiedziałyśmy z Evą co działo się do tej pory. Po pozbyciu się głodu miałam ochotę tylko na jedno - położenie się spać. Przecież spałam tylko dwie i pół godziny. Ale zaraz po posprzątaniu ze stołu po posiłku, Richard musiał usunąć moje myśli chociażby o drzemce.
- Dobra, teraz do samochodu. - powiedział Moser, a ja popatrzyłam się na niego ledwo otwartym wzrokiem.
- Co? - spytałam głupio. - Przecież ja ledwie żyje. A poza tym niedawno z niego wysiadłam. 
- Do auta bez gadania. - upierał się. Normalnie prawie jak porywacz.
- No dobra. Eva! Ty też jedziesz, gdziekolwiek jedziemy. W razie jakbym usypiała na stojąco, i nie tylko, będziesz mnie łapać, żebym sobie krzywdy nie zrobiła.
W aucie Richard tylko powiedział, że jedziemy pożegnać Petera, a tam czaka mnie niespodzianka.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Yaaay ! Napisałam rozdział !
Taa, to cud jakiś XD
Czekam na opinie ;-)

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 62.

Niestety znowu długo nie pospałam, zaledwie dwie i pół godziny. Dostałam dziwną wiadomość, a potem ktoś dzwonił. To była Eva. Zaczęła mówić, ale potem tylko słychać było szelesty, wrzaski i jakby ktoś ją bił. Bezzwłocznie wzięłam auto Richarda, bo w sumie na razie i tak go nie potrzebował i pojechałam prosto do domu Evy. Gdy dotarłam na miejsce po cichu udało mi się wejść na piętro, a potem chwilę postałam przy uchylonych drzwiach. Zajrzałam do środka, a następnie szłam do niego jak burza i od razu zaatakowałam najpierw dwóch kolesi, potem ojca Evy, który właśnie znęcał się nad nią, mając w planie wykorzystać ją seksualnie. "Brzydzę się takimi ludźmi" - powiedziałam do niego po tym jak go walnęłam z łokcia w kark, gdy ten chciał mnie uderzyć, odwracając się, zrobiłam unik schylając się następnie wykonałam cios z kolana w jego brzuch, a gdy tracąc równowagę, poleciał trochę do tyłu, uderzyłam go stopą ponownie w brzuch. W wyniku tego poleciał na stół i stracił przytomność. Zaraz usłyszałam krzyk Evy. Ludzie jej ojca chcieli wyprowadzić ją z domu. Jednego z nich skosiłam, a następnie oberwałam proso w twarz. Opanowując ją równowagę, uderzyłam do najpierw z lewej, potem z prawej pięści. Pierwszy cios unikną, ale drugiego jakby się nie spodziewał. Kopną mnie w brzuch, a potem ponowił ten czyn i wylądowałam na podłodze. Kopnęłam go parę razy w nogę, aż upadł. W między czasie ten drugi wyprowadzał Evę. Ja natychmiast walnęłam swojego przeciwnika w żuchwę i stracił przytomność, chyba. Natychmiast ruszyłam w pościg za tym drugim, był już koło furgonetki i ją otwierał żeby najprawdopodobniej wpakować tam Evę. Ponieważ obawiałam się, że nie zdążę jej odbić, wyciągnęłam wcześnie zabraną broń i strzeliłam w ramię umięśnionego mężczyzny, co było wynikiem uwolnienie Evy, której kazałam uciekać, a sama zajęłam się zbirem. Zamachnęłam się, aby wykonać cios, ale on zrobił unik, chciał zrobić to samo, ale też zrobiłam unik, wtedy udało mi się przyłożyć mu dwa razy, no, ale jak on mi mi przywalił, to aż oczy mi wyszły z orbit, co musiało śmienie wyglądać. Obezwładnił mnie blocząc z tyłu moje ręce wplatając swoją oraz trzymał mnie drugą ręką na szyi, pod żuchwą. Nie mogłam ruszyć rękami, pchnęłam go, i siebie przy okazji, na samochód. Kilka razy walnęłam nim o furgonetkę, aż w końcu puścił mnie i upadł na ziemię, najprawdopodobniej z bólu. Kopnęłam go nie mocno, aby został tam gdzie upadł.
Niestety, ojciec Evy i ten drugi ockną się i niestety złapał moją siostrę, nie zdążyła uciec. Biegłam ile sił w nogach.na szczęście byli w połowie, dość krótkiej drogi, prowadzącej do miejsca, gdzie do niedawna stałam, a potem na podwórko, które znajdowało się za bramą, zrobionej z desek, które były podstarzałe, zrobione długi czas temu. Natomiast ja dogoniłam tych dwóch. Ojciec Evy kazał temu drugiemu zająć się mną. Od razu zaatakował mnie. Jeden cios, drugi cios, trzeci, czwarty, ledwie dawałam radę robić uniki, aż w końcu oberwałam. 
Stojąc do niego tyłem, co było wynikiem siły uderzenia, wykonałam cios z pół obrotu prosto w jego brzuch. Upadł, więc ja chciałam ruszyć za Evą i jej ojcem. Niestety ten mnie wyglebił. Zareagowałam od razu uderzeniem w jego żuchwę. Ten mimo bólu przyłożył mi. Trafił chyba w moje czułe miejsce, bo dziwnie mi się zrobiło i dowalił mi kilka ciosów. Jakby zakręciło mi się w głowie. Zaczął mnie bić w nogę, nie miałam pojęcia jaki miał w tym cel, ale w pewnym momencie tak mnie bolała, ż prawie jej nie czułam. Kiedy tamten dołączył do ojca Evy, Jana, ja próbowałam za nim wstać, ale przez bolącą nogę nie mogłam. "Cholera" - pomyślałam. Widziałam tylko, jak stoją zniecierpliwieni, czekając na auto, które miało przyjechać. Jakoś, ledwie co, jakimś cudem, udało mi się wstać za pomocą jednej, zdrowej nogi. W tym czasie bardzo blisko była furgonetka ludzi Jana. Ledwie dotarłam do trójki, aby w końcu odbić Evę. Nie zorientowali się, więc tego co mi nogę załatwił uderzyłam jak najmocniej w potylicę. Jednego miałam z głowy.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i coś tam jest ;)
Czekam na opinie =D

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 61.

- Wszystko w porządku ?! - krzyknęłam pytając Evę.
- Nic mi nie jest, ale to ja powinnam o go spytać ciebie - odpowiedziała.
- Spokojnie potłuczone kości to u mnie prawie codzienność. Ale co tam ja. Co teraz zrobisz ? Cyba nie wrócisz do domu ? - zaczęłyśmy iść.
- No raczej. Na razie nie mierzam tam wracać.
- Dobra, to chodź do mnie. Chwilowo mam wolną chatę.
- Ej no, nie mogę się na to zgodzić. I tak już teraz dużo mi pomogłaś.
- To co zrobisz ?
- Spokojnie, pójdę do przyjaciółki. Na szczęście ojciec nie zna moich znajomych.
- Ta, wzorowy tatuś. No ale to dlaczego oni cię gonili ?
- Ech. Widziałam jak ojciec i reszta robią interesy. Kiedyś to było nic, bo byłam dzieckiem, ale teraz to się zmieniło.
- No tak, ale to pewnie nie wszystko.
- Niestety. Od jakiegoś czasu ludzie ojca przystawiają się do mnie, to znaczy, yh, po prostu, oni wiesz, oni chcą wykorzystać mnie... seksualnie.
- Jasna cholera ! I twój ojciec nic z tym nie robi ?
- No niby jak, jak robi to samo co te zbiry.
- Jeeju, ale bym im wszystkim przypieprzyła. Może jednak zostaniesz u mnie ?
- Nie zostanę, mogą się domyśleć, że mogę  być.
- Masz rację.
- Dobra lecę, bo późno, a moja przyjaciółka nie spać wiecznie nie będzie.
- Okay trzymaj się, dzwoń w każdej złej chwili.
- Będę pamiętać, pa ! - pożegnała się i ruszyła w drogę jak oparzona. Sama nie pewnie połam do domu, spoglądając co jakiś czas na szybko idącą Evę. W domu napiłam się wody i położyłam się do łóżka,  było już po północy. Zanim usnęłam minęło chyba ze dwie godziny, myślałam o Evie, ale w końcu zapadłam w sen ze zmęczenia. Długo nie pospałam.  Usłyszałam swój mocny dzwonek telefonu i tak wyrwał mnie ze snu, że prawie z łóżka spadłam. Nie trzeba było się dziwić, jako dzwonek ustawiłam sobie kawałek Rammsteina. Dzwonił do mnie gościo z jakiegoś baru. Richard i jego koledzy trochę zabawili. Koleś powiedział, że to do mnie podano numer telefonu i że jestem osobą, która może ich z tam tąd zabrać. Nie podobało mi się to, ale powiedziałam, że przyjadę jak najszybciej. Tylko wtedy jeszcze nie ogarnęłam czym i jak.
Będąc już na miejscu, okazało się, że Richard i jego dwaj koledzy ledwie co trzymali się na tyłkach. Siedząc się przewracali. Ma takie: "Mother of God" i ledwie się zorientowałam, że podszedł do mnie pracownik lokalu.
- Pani do tych trzech ? - spytał miły, krótko włosy brunet, który był całkiem przystojny i ubawiony sytuacją, z resztą nie tylko on.
- Tak - odpowiedziałam trochę zażenowana, ale jednak bardziej powstrzymując się od wybuchu śmiechu, uśmiechając się szeroko.- Może pan zamówić taksówkę ? - dodałam po chwili, on kiwną głową i odszedł na chwilę. Popatrzyłam się na uchlanych trzech gliniarzy i zaczęłam rozglądać się gdzie jest Rex. W ogóle nie mogłam pojąć, jak można było wziąć psa na libację alkoholową. Nie pojęte to było dla mnie. Biedne zwierzę chyba miało dość przebywania w głośnym pomieszczeniu. Gdy pracownik tej placówki przyszedł i poinformował mnie, że taksówka już jest, wzięłam się za ewakułowanie Richarda i jego dwóch kolegów. Gdy pieszego z nich wzięłam prawie całego na plecy, znowu pojawił się koleś który tam pracował.
- Może pomóc - spytał uprzejmie chłopak.
- Nie, nie trzeba. Wy i tak już pewnie się z nimi trochę pomęczyliście. - powiedziałam i kontynuowałam swoją wykonywaną czynność. Gdy ich dotachałam taksówki ruszyliśmy w trasę. Najpierw dom gościa, dla którego była ta impreza, czyli Petera Höllerera, potem Alex Brandtner i na ostatku Richard w gratisie ze mną. Będąc w domu i na swoim łóżku, poczułam ulgę, że to już koniec tego wszystkiego. Czułam jak wszystka mnie boli po tym tachaniu po dwa razy trzech dorosłych mężczyzn.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I jest kolejny rozdział =D
Zbierałam się do napisania chyba ze dwa tygodnie jak nie więcej XD
Mam nadzieję, że temu kto to jeszcze czyta podobało się =)
Następny jest w około połowie gotowy, ale to tak n marginesie ;-)

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 60.

Siedząc sobie i odpoczywając, popijając herbatę oglądałam film.  Cały dzień razem z grupą ćwiczyliśmy. Nasz spec od komputerów nakręcił kolejny filmik i wrzucił do sieci. Dziwne, ale te filmiki cieszyły się zainteresowaniem. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę od tańczenia, żeby nam się nie znudziło, jak żartowaliśmy. Stwierdziliśmy, że przerwa dobrze nam zrobi. Z kompletnego wyłączenia i oglądania filmu, wyrwał mnie Richard, który trzasną drzwiami. Zmęczony i czymś zasmucony wkroczył do salonu razem z Rex'em. Spojrzałam na niego pytająco. Akurat puścili reklamy. Usiadł na fotelu i na nim się prawie położył. 
- Jeeju, nawet jak nic nie robicie, to jesteście zmęczeni - powiedziałam.
- Robiłem papierkową robotę z ostatnich spraw. Zostałem po godzinach i to grubo po godzinach i jeszcze do tego nawet nie skończyłem, a do tego jeszcze Höllerer'a przenoszą na inny posterunek.
- Przenoszą go ? Dlaczego ? - spytałam z wielkim zdziwieniem, aż zmieniłam pozycję siedzącą na bardziej napiętą. 
- Przenoszą go, bo uważają, że tutaj się marnuje. I do tego do najlepszego posterunku jaki może być.
- Jej, prędzej spodziewałabym się, że ciebie przeniosą.
- No i w związku z tym, będziemy mieli nowego partnera w zespole.
- Mam nadzieję, że mnie nie przymknie, jak niejaki Alexander Brandtner - uśmiechnęłam się wrednie.
- Nie wypominaj mi już tego, dobra ?
- Okay, ale czasem trzeba być wrednym.
- Mam też dobrą wiadomość dla ciebie.
- To znaczy ?
- Będziesz miała wolną chatę całą sobotę.
- Ooo pośpię sobie dłużej. A czemu ?
- W związku z przeniesieniem Peter'a robimy mu imprezę pożegnalną. W poniedziałek już nie przyjdzie do swojej załogi.
Akurat w sobotę tak jak postanowiłam, pospałam dłużej. Po południu poszłam do sklepu na zakupy. Kupiłam potrzebne rzeczy spożywcze oraz jakieś przekąski, bo postanowiłam zrobić wieczorem maraton filmowy. Tylko ja i telewizor. Kiedy już wieczorem zaczęłam oglądać jeden z filmów, nagle usłyszałam szybkie i natarczywe dobijanie się do drzwi. Nie mając w ogóle ochoty wstałam i podbiegłam i je otworzyłam. Do mieszkania wpadła przerażona Eva. Nie zdążyłam się spytać, co jest grane, bo zaraz odbyły się strzały. Natychmiast zamknęłam drzwi. Rozkazałam Evię, aby zeszła do piwnicy. Ja też to zrobiłam, ale najpierw wzięłam moje dwa pistolety. Razem z Evą wyszłyśmy tak jakby tylnym wyjściem, a konkretnie oknem do wrzucania drewna na opał. Udało się nam uciec jakiś kawałek, ale musieli się skapnąć i nas gonili. Dotarliśmy do ulicy sąsiedniej wsi, gdzie kiedyś mieszkałam. Ukryłyśmy się w opuszczonym domu. Trochę postrzelali, potem kazali Evie wyjść. Szybko schowałam futerały z bronią pod nogawką dresów, wcześniej przyczepionych do kostki. Wyszłam do nich zamiast Evy. Jej się to nie podobało, ale gdyby ona wyszła byłoby po niej.
- Czego od niej chcecie ?! - krzyknęłam, a jeden z nich wyszedł na czele swojej grupy bandziorów.
- Ni twój pierdolony interes ! - odkrzyknął. Zauważyłam, że wszyscy jego ludzie, to ci których sprawdzałam. - Smarkula znowu uciekła tatuśkowi ! Niech lepiej wyjdzie, bo pożałuje ! - znowu krzyknął.
- Chyba nie da rady ! - znowu się odezwałam, a dwa dryblasy ruszyli na mnie. Jeden chciał mnie kopnąć, a drugi uderzyć z pięści, ale najpierw się wygięłam, następnie schyliłam. Skosiłam jednego, kopnęłam drugiego, ale dorwały mnie trzech pozostałych. Jeden mnie złapał, a ja przylałam jego kolesiom z kopniaka. Trochę obolała na twarzy i nie tylko, walnęłam dryblasa tyłem głowy w jego zabliźnioną twarz. Efektem było to, że mnie puścił, więc go kopnęłam w brzuch z nogi, a potem w twarz z pięści. Korzystając z chwilowej niedyspozycji tych zbirów, podbiegłam do opuszczonego domu, po drodze wyjęłam broń i potem przystawiłam lufę do głowy tego szefującego, który nie miał broni. Trzymał Evę, chcąc ją uderzyć.
- Nie radzę - ostrzegłam łysą mendę. Dziwne, ale puścił ją i wściekły odszedł ze swoimi ludźmi.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i mamy aż 60 rozdział !
Czekam na waszą opinię ! =D

wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 59.

Eva dotrzymała słowa i co najmniej trzy razy w tygodniu do mnie dzwoniła. Czasami udało mi się z nią spotkać. To zależało, czy spotykałam się z grupą, albo Richard potrzebował mojej pomocy. Ostatnio coraz częściej mu pomagałam. Śmiałam się, że nie daje rady i muszę mu i jego kolegom pomagać, ale to i tak nie był dla mnie problem. W końcu mieszkałam u niego bez żadnych opłat i w ogóle. trochę nie bardzo się z tym czułam, więc pomoc przy łapaniu bandziorów nie było problemem. Nawet lubiłam to robić. W sumie dużo złapaliśmy tych oprychów. Zawsze kiedy dzwonił, rzucałam wszystko co robiłam w danym momencie i biegłam, wsiadałam w samochód, zależy od sytuacji. 
Pewnego razu ćwiczyłam z ludźmi z grupy nowy układ i w samym środku naszych ćwiczeń zadzwonił Richard. W stronę parku biegł jakiś koleś, który gonił jakąś kobietę. "Cholera" - tylko pomyślałam, i to nie była reakcja na teko kolesia, tylko na to, że znowu muszę przerwać czynność którą wykonuję. Na dodatek ulubioną czynność. "Yhh !" - wrzasnęłam i zadarłam głowę do tyłu. I wtedy mignęła mi się ta dwójka. Od razu zaczęłam biec. Zanim dogoniłam ich, zły mężczyzna dorwał kobietę. Na przywitanie kopnęłam go po chamsku w głowę, aby się od niej odczepił, na szczęście był w pozycji kucącej. Zaraz wstał i chciał mi przyłożyć. Raz mu się udało, bo sprawdzałam co z tą kobietą, która tak naprawdę była tak naprawdę gdzieś koło mojego wieku, natomiast za drugim razem zrobiłam unik a za trzecim zablokowałam go, następnie kopiąc w brzuch i żuchwę. I w końcu wyciągną broń, normalnie na to czekałam. Przestępcy głównie tak robili. Usłyszeliśmy wtedy syreny policyjne. Gdy odwrócił głowę w tamtą stronę, kopnęłam w pistolet, który trzymał. Owszem udało mi się, ale złapał mnie za kostkę, kilka razy uderzył w różne części mojej prawej nogi. Kopną mnie, wtedy upadłam i wziął, mnie za zakładnika przed policją, a oni wszyscy wymierzyli w naszą stronę broń. Richard i jego dwaj koledzy próbowali go namówić, aby mnie puścił. To było kretyńskie, ale przynajmniej odwrócili jego uwagę, jak się dowiedziałam, miał na imię Rick. Złapałam za jego pistolet uderzyłam tyłem głowy w jego głowę, potem kilka razy łokciem w żebra. Następnie odwróciłam się wyrywając mu pistolet i wystawiając jemu przed nos. Wtedy już gliny się nim zajęła. 
- Zabierzcie go! - krzykną Richard idąc w moim kierunku. - Nic ci nie jest? - spytał, gdy już był wystarczająco blisko.
- Za każdym razem o to pytasz - odpowiedziałam nie na temat - oczywiście, ze jestem cała, ale za to obolała. 
- I co z tego, że pytam o to za każdym razem. - powiedział oburzonym głosem.  - Nie zawsze masz przy sobie broń, a każdy, prawie każdy bandzior ją ma, więc nie złość się, dobra? Nie jesteś gliną.
- Może i nie jestem - powiedziałam, ruszając się z miejsca - ale za to jestem lepsza niż nie jeden glina.
- W sumie tutaj się zgodzę - powiedział Moser, ruszając za mną. 
- Ale muszę to ograniczyć.
- To znaczy?
- Pomagam wam coraz częściej i czasami nie mam swojego prywatnego czasu. To co robię ja, głównie powinniście to robić wy. Zrozumiałe jest dla mnie, że w trudnych sytuacjach, tak jak na początku, ale ostatnio, to przesada.
- Kurde, znowu masz rację. Będę o tym pamiętać. Jedziesz do domu?
- Tak, grupa już się rozeszła. - powiedziałam machając do ludzi, którzy machali mi na pożegnanie.  - Nie mam tu czego szukać. 
- Aha. - Moser zrobił smutną minę. 
- A tak z innej beczki, masz w swoim komputerze dostęp do strony, aplikacji czy czegoś tam, żeby sprawdzać ludzi? No wiesz, jak kogoś poszukujecie, czy nie był zamykany, skazany i tak dalej. No wiesz o co mi chodzi.
- Tak, mam, ale po co ci to?
- Możesz zrobić mi przysługę i się o to nie pytać? Muszę zrobić coś, co dawno powinnam.
- Okay,okay. Nie będę pytać.
Będąc już w domu sprawdziłam w końcu te nazwiska, które podała mi Eva. Dużo czasu od tego dnia minęło,a ja tego nie zrobiłam. Na szczęście Eva nie miała mi tego za złe, bo to było głównie przez to, że ganiałam za jakimiś bandziorami, więc rozumiała, że pomagam przyjacielowi i reszcie społeczeństwu. A co do kolesi o nazwiskach z kartki, to w ogóle nie istnieli, jakby nie wiem co się stało. Można było się domyśleć, że mają fałszywe dane. Sprawdziłam jeszcze skanując zdjęcia, które jakiś czas temu przysłała mi Eva, bo stwierdziła, że mogą się przydać. I miała rację. Na nieszczęście okazało się, że ci kolesie to grupa jakiejś mafii, czy w ogóle organizacji przestępczej, która zajmuję się handlem broni, narkotyków i wszystkim co nielegalne, co dało się i nie dało sprzedać też. Robili też za płatnych zabójców. Jeszcze dużo tego było, ale najgorsze było to, ze ojciec Evy, a mój wujek, siedzi w tym i to od samego początku.



No to jest kolejny 59 rozdział !
Czekam na komentarze  jak ostatnie, łącznie z tym rozdziałem, się podobają ;-) 
W ogóle ktoś tu jeszcze zagląda? ...

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 58.

Tego dnia akurat zdarzyło się tak, że z grupą znów nie mogliśmy potańczyć, między innymi przeze mnie. Na szczęście nie byłam sama. Stresowałam się tym spotkaniem z Evą, bo tak na imię miała moja sistra cioteczna. Nie wiedziałam, czy ma problemy, czy tylko po prostu chciała się spotkać. Jest młodsza aż o sześć lat, ale zawsze wtedy, kiedy miałyśmy jeszcze ze sobą kontakt, mówiłyśmy sobie o wszystkim. Byłam tak nieobecna, że nie słyszałam jak Richard coś do mnie mówił, czy nawet jak Rex szczekał. Będąc na miejscu spotkania, weszłam  niepewnie do lokalu o nazwie "U Schneidera". Tam zawsze szyłyśmy na lody, kawę, herbatę, czy coś zjeść jakąś pizzę. Zauważyłam ją przy stoliku przy oknie, tak jak zwykle była pierwsza. Znowu ledwie co się ruszyłam, jakby ktoś mnie zaklął i zmienił nogi w głazy. 
- Witaj - powiedziałam i uśmiechnęłam się bardziej sztucznym niż naturalnym uśmiechem. 
- Cześć - przywitała się. Też się uśmiechnęła, ale naturalnie w przeciwieństwie do mnie. Ale mimo tego uśmiechu, widać było, że ją coś dręczy.
- To.. Więc... - próbowałam coś powiedzieć, ale nagle Eva przemówiła, przerywając mi.
- Wiesz, na początku chciałabym cię przeprosić. Taki długi czas nie napisałam nawet maila, że wszystko w porządku. Mam straszne wyrzuty sumienia. Ty próbowałaś na różne sposoby się ze mną skontaktować, a ja to ignorowałam. Bardzo źle się z tym czuję.
- Ja wszystko rozumiem, no ale jedna wiadomość na jakiś czas by nie zaszkodziła - powiedziała, - Przeczuwam jednak, że nie po to chciałaś się spotkać.
- Masz rację. Taa po takiej przerwie od razu będę cię prosić o pomoc. Ale do rzeczy. Mam problem z ojcem. Już od dłuższego czasu zadaję się z jakimiś podejrzanymi typami. Zmienił się. Traktuję mnie, moją mamę i brata jak pionki. Mówiłam o tym mamie, ale nie chce słuchać, jest zaślepiona niewinnością ojca. On nosi nawet broń.
- No wiesz, ja też nosze. Yh, przepraszam, to całkiem inna bajka. Nie wiem w ogóle do doradzić. A twój brat, znaczy Paul, też to zauważył?
- Niestety tak. Jest cały czas świadkiem kłótni między mną a ojcem i jeszcze się go boi. Nie raz go uderzył, tak samo jak mnie. Zdarzyło się, że nawet kolbą od pistoletu go walną.
- Matko i córko! - prawie wykrzyknęłam na cały lokal. - I jakbym mogła ci pomóc?
- Bo wiesz, z tego co wiem, to masz jakieś kontakty w policji. Dałabyś radę sprawdzić te nazwiska? - odpowiedziała, podsuwając mi niewielką karteczkę. - Chyba na razie tyle możesz zrobić, bo nie ma dowodów na kontakty ojca z jakimiś bandziorami. 
- Dobra, zrobię co w mojej mocy. W razie czego, to masz mój telefon - powiedziałam, przyśpieszając końcówkę, bo właśnie usłyszałam dźwięk mojego telefonu. To był Richard. Okazało się, że ścigają jakiegoś bandziora, który biegł trzy ulice od miejsca, gdzie się znajduję. Przeprosiłam Evę i wzięłam ruszyłam od razu w biegu. Głupio mi się zrobiło, bo to wyglądało jak bym nie chciała z nią rozmawiać, jakbym uciekała. Mając wyrzuty sumienia, biegłam przez skróty, jakie tylko mogły być aż w pewnym momencie zauważyłam gościa podobnego do opisu, który podał mi Moser, zdyszany uciekał. Zaczęłam biec w tamtą stronę i chyba skumał, że raczej nie jestem pokojowo nastawiona i ponownie zaczął biec. Koleś musiał być niezłą fajtłapą, że tak szybko go znaleźli, a poza tym uciekając przede mną potknął się o coś i złapałam go przez to. Wyrywał się, ale dałam sobie radę do pewnego momentu. Zaczęliśmy wymieniać się cisami. Parę razy dostał on po mordzie, parę razy ja dostałam. To był amator. Nie miał żadnej broni. A bić, to baba lepiej bije się od niego. Dlatego skończyło się na poobijanych twarzach i ciele. Ostatecznie skuli go w kajdanki. 
- I co, znowu musiałam ci pomóc? - zadrwiłam z Richarda, z jakimś bandażem czy czymś przy nosie, aby zatamować krwawienie z niego. - Twoi dwoje ludzi w drużynie już ci nie starcze? - znowu spytałam z sarkazmem.
- Ha ha ha, a ty nie masz się z czego nabijać.
- Wiesz, przerwałeś mi konwersację z siostrą, co z tego, że cioteczną. - zaczesałam włosy do tyłu.
- Aha, i pewnie wyglądało to  jakbyś od niej uciekała.
- Dokładnie.
- No to nie za ciekawie.
- Też tak myślę.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i przed Kobrą zdążyłam napisać.
Mam nadzieję, że nie przynudzam i że się podobało =D

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 57.

Funkcjonariusze prowadzili Headshota, który patrzył się na mnie z nienawiścią i rządzą zemsty, a ja tylko zdążyłam na niego spojrzeć, bo Richard za chwilę mnie dorwał z wytrzeszczonymi oczami.
- Nic ci nie jest? - spytał prawie krzycząc. Ja tylko na niego spojrzałam, popatrzyłam krzywo. Kurde, jakby mnie nie znał.
- Nie, nic mi nie jest. Jednak głupi ma czasem szczęście - odpowiedziałam z sarkazmem. - A nie mówiłam, że będę musiała ci pomagać? - dodałam, wspominając dzień, kiedy prawie na siłę udało mi się go wygonić do wyrka, śmiejąc się przy tym. On  tylko się uśmiechną i pokręcił głową. Ruszając się z miejsca, ujrzałam jeszcze na chwilę ojca, którego od jakiegoś czasu czułam wzrok. Patrzył się cały czas w tą stronę. Dobrze, że nie zauważył, kiedy przez ten moment na niego patrzyłam. Poinformowałam Mosera, że muszę oddać motor na którego następnie wsiadłam i znowu ruszyłam z piskiem opon w stronę parku. Grupa jeszcze tam była i ćwiczyła. Stwierdziłam, że albo oni tak długo tu są, albo że ja tak szybko wróciłam. Okazało się iż czas był bardzo dobry i jeszcze na chwilę dołączyłam, żeby za bardzo nie być w tyle z układem. Rzuciłam kluczyki Mattowi krzycząc tylko: "Tak jak obiecywałam, w nienaruszonym stanie!".
Kolejnego dnia nie mieliśmy spotkania razem z grupą, bo za dużo osób nie mogło się zjawić. Poszłam po niewielkie zakupy, przy okazji z Rex'em na spacer, bowiem Richard jeszcze spał, a sama ja obudziłam się o dziesiątej, a jeszcze zanim wyszłam z domu. Po zrobionym i zjedzonym obiedzie spotkałam się z Bellą, mimo, że widzimy się prawie codziennie, to w tym czasie nie ma za bardzo kiedy pogadać w cztery oczy. Było ciepło poszłyśmy na zimną kawę. porozmawiałyśmy o różnych rzeczach, a i tak widziałam, że coś ją dręczy. Nie myliłam się. Zaraz przeszła do tematu, chciała się wygadać. 
- Mam problemy ze swoim ojcem - zaczęła - nie może znieść faktu, że ja i Rob jesteśmy razem. Czepia się o jego przeszłość, o to, że jest synem kryminalisty i przez to mogę być w niebezpieczeństwie, może wpędzić mnie w jakieś kłopoty.
- Ale przecież Rob jest spoko, nie jest taki jak ojciec - powiedziałam co myślę jak ona skończyła.
- No przecież wiem, jestem z nim, nieprawdaż? 
- W przeciwnym razie siedziałby w pierdlu, z ojcem albo i bez. Być może nawet ja bym go tam wsadziła. - powiedziałam z sarkazmem.
- W sumie, masz rację. - zaśmiała się lekko przy tym uśmiechając się.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży.
- Mam nadzieję. 
Zaprosiłam ją do siebie, żeby odpoczęła od docinek jej ojca. Zrobiłam lekką kolację, zjadłyśmy oglądając film, a po nim zaś Bella pokazała mi świetne Rock'owe, i nie tylko, zespoły, które niektóre po części znałam, kojarzyłam. Jednego z nich przesłuchaliśmy wszystkie albumy. W tym czasie wzięło nas na wspomnienia. Znałyśmy się prawie od przedszkola, od pewnego czasu nie mamy do siebie tak blisko, a nasza przyjaźń przetrwała, nawet przez najcięższe chwile w naszym życiu, a raczej głównie moje. To spory szmat czasu, a mamy po dwadzieścia lat. Wspominałyśmy głównie te najciekawsze momenty naszej przyjaźni. Moja przyjaciółka u mnie nocowała. Nawet nie wiedziałyśmy, kiedy usnęłyśmy podczas rozmowy. Rano po śniadaniu poszłyśmy na spacer. Bardzo długi spacer. Byłyśmy w parku prawie o godzinie na którą umówione byłyśmy z ludźmi z grupy, nawet o tym nie wiedząc. Ja i tak zostałam tam na dłużej, bo Colin najechał z zespołem i chciał żebym z nimi zagrała. Coraz lepiej szło mi gra na gitarze, chociaż chłopaki mówią, że od początku dobrze grałam. Jak zwykle ja tak nie uważałam.
Bardzo późnym wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra cioteczna, ze strony matki. Zdziwiło mnie to, bo odkąd nie mieszkam z rodzicami, a to już spory kawałek życia, nie odezwała się do mnie, nawet przez portale społecznościowe, a uważała nam za najlepsze siostrzane przyjaciółki. Po wstępie powiedziała, że chciałaby spotkać się. Umówiłyśmy się w mieście, gdzie ja i ona miałyśmy najbliżej, a było to niegdyś nasze ulubione miejsce.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wow, uwinęłam się z pisaniem w pół godziny, taa barwa dla mnie XD

środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 56.

Byłam kompletnie zaskoczona faktem, iż razem z grupą dochodziliśmy do połowy układu tak szybko. Mimo, że na nasze codzienne spotkania czasami nie każdy mógł przychodzić, szło to naprawdę szybko. Utwór do którego postanowiliśmy tańczyć, to "Fame" zespołu Fall Out Boy. Zdecydowaliśmy się na coś lekkiego na początek. Gdy przećwiczyliśmy układ do momentu, którego się uczyliśmy, pod koniec zadzwonił mój telefon. To Richard dzwonił.
- Jesteś w parku? - spytał, bez przywitania.
- No tak jak od dłuższego czasu. - odpowiedziałam.
- Ścigamy Headshota i mamy komplikacje...
- Jedzie czarnym ścigaczem z promieniami? - nie dałam mu skończyć, a nawet zacząć. Jadę za nim, wy namierzcie mój telefon.
- Okay. Normalnie czytasz mi w myślach. - powiedział i rozłączył się.
- Słuchajcie muszę spadać, kumpel pomocy potrzebuje. - wtedy zorientowałam się, że nie mam czym go ścigać i wtedy zaobserwowałam motor kolesia z grupy. - Hej Matt ! - krzyknęłam do niego.
- Tak? - odezwał się.
- To twój motor, prawda?
- Noo tak.
- Pożyczysz?
- Jasne, trzymaj - powiedział, rzucając mi kluczyki.
- Dzięki, obiecuję, że wróci w takim stanie, w jakim jest ! - krzyknęłam biegnąc w kierunku pojazdy, na którego za moment wsiadłam, włożyłam kask i ruszyłam z piskiem opon. Udało mi się po jakimś czasie go dogonić. Na szczęście okolicę znam jak własną kieszeń, bo niedaleko jest miejscowość, gdzie mieszkałam od dzieciństwa. To dziwne, ale koleś był chyba zaskoczony, że go dogoniłam. Przyśpieszał, więc robiłam to samo. Wkrótce znaleźliśmy się w znajomym dla mnie miejscu. Znajdowały się tam fabryki, a między innymi firma, gdzie pracował mój ojciec. Akurat w drogę tej firmy, musiał skręcić Headshot, ale skręcając za bardzo przechylił swój motor i wylądował twarzą do gruzu. Na spokojnie wjechałam za nim zatrzymałam się i zaparkowałam motor, stawiając na stopce. Co z tego, że na środku drogi. Zdjęłam kask i podbiegłam do niego, zdążył stanąć na nogi. Nie mogłam pozwolić, aby zwiał. A on od razu na przywitanie kopną mnie w brzuch, straciłam na chwilę równowagę, ale od razu zaczęłam go gonić, bo uciekał. Gdy go dogoniłam, chciał mnie odgonić różnymi ciosami, a to nogą, a to pięściami, ale ja robiłam uniki. Z resztą, robił to trochę nieudolnie. Za szybko, to dlatego. W końcu wymierzyłam w niego cios z prawej, a potem z lewej pięści i za każdym razem trafiłam, w przeciwieństwie do niego. On nie dawał za wygraną i udało mu się mnie skosić. Leżąc na glebie z bolącym tyłkiem, pod jego nieuwagę zrobiłam to samo. Leżał jak długi, a ja walnęłam go piętą w szyję podnosząc nogę lekko do góry, a potem drugą stopą, konkretnie podbiciem, walnęłam go w dolną część szczęki. Zwijał się z bólu i ślady krwi na jego twarzy rozprzestrzeniały się. W tym czasie, co on znosił ból, szybko dałam znać Richardowi, że mam go w garści i żeby pośpieszyli się. Tak się na tym skupiłam, że nie zauważyłam, kiedy wstał i chciał mnie czymś walnąć, ale na szczęście w ostatniej chwili widziałam jego cień i odskoczyłam, jeżeli w ogóle można to było tak nazwać. Ostatecznie wylądowałam na glebie. Podszedł do mnie, a ja go kopnęłam i szybko wstałam. Nagle wyją nóż, nawet nie wiem skąd, bo zaczął nim od razu wymachiwać. Ja tylko rozłożyłam ręce na boki i cofałam się, aby nie odnieść obrażeń. W pewnym momencie, gdy on po raz kolejny wymachnął nożem, ja skuliłam się, pchnęłam go ciosem z nogi, znalazł się na glebie, ciągnąc mnie za sobą. Zabolało, i jeszcze jakbym nie mogła wziąć normalnego oddechu. Nachylił się nade mną, obezwładnił mi rękę, a kolanem przygniótł moją drugą rękę, na mojej szyi. Próbując się uwolnić, zauważyłam, że z firm powyłaziły pracownicy, wraz z moim ojcem i jego kumplami z roboty i gapili się centralnie na mnie. A ojciec jeszcze takim dziwnym wzrokiem. W międzyczasie trzymałam i nie dopuszczałam do swojej szyi dłoń z nożem Headshota. Ocknęłam się z zamyśleń i udało mi się uderzyć go chamsko u między nogi, ale chyba to było słabe, ba zaraz znowu wystawił mi przed nos nóż. Wtedy, trochę ryzykując, kopnęłam centralnie w zaciśniętą dłoń z nożem, który wylatując mu z ręki upada gdzieś za mną. Stojąc do niego tyłem od razu po tym działaniu dowaliłam mu kopniakiem z drugiej nogi i jeszcze kilka innych ciosów i w końcu, na szczęście, przyjechał Richard ze swoją brygadą. Odetchnęłam z ulgą, bo siły mi się kończyły.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to napisałam.
Rozdział pisany w połowie na lekcjach, między innymi na historii XD

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 55.

Siedziałam i patrzyłam jak jedzą. Normalnie jakbym widziała niedożywione dzieci z Afryki. Uśmiechałam sie pod nosem, nawet Rex tak nie wcinał. Po krótkim czasie skończyli. Patrzyli się na mnie rozbawioną, nie wiedząc o co chodzi. Mimo ledwie opanowanego śmiechu, przemówiłam:
. Sądząc po wielu piszlakach, macie ciężką sprawę do rozwiązania - stwierdziłam nadal uśmiechając się.
- Taa... - wypóścił wietrze ze zrezyowaniem Richard.
- Mamy na karku osychopatę, który mirduję policjantów, nue zwarzając na to czy ti jest noc, wieczór, czy dzień. - powiedział nijaki Alexand Brandtner, siedzący na krześle z nogami na biurku.
- I koleś rozpływa się w powietrze - dodał Peter Höllerer.
- Kicha - powiedziałam.
- No. Sprawdzaliśmy każdy ślad, opcję, normalnie wszystko, a jak orawie go mielśmy, to tak jak mówił Peter, rozpłynął się, a go śledźliśmy - wypowiedział się znowu Richard.
- Rajusiu, ale wy macie gównianą robotę . - stwierdziłam. - A srawdzaliście, co łączy tego psychola z tymi policjantami?
- W sensie tych zamordowanych? - spytał Moser, a ja tylko przewróciłam oczami. - No to tych czterech funkcjonarjuszy łączyło ich z mordercą tylko tylę, że został przez nich aresztowany. Jednemu z nich udało się nawet przymknąć go w jednym z lepszych więzień w Berlinie.
- Najgorsze jest to, że on w każdej chwi może zaatakować, a my stoimy w miejscu - powiedział Alexander.
- Czekajcie - zaczęło mi chodzić coś po głowie - sprawdzaliście tylko tych co zamordował?
- Yyy... Tak - powiedział Peter.
- To w takim razie nie sprawdzaliście pozostałych tych, co go przymykali, bo mogę się założyć, że nie raz został zgarnięty - popatrzyłam na nich, a oni patrzyli się na mnie jak na ducha.
- Kurde, ona ma rację! - prawie krzykną Brandtner, z którym nie za bardzo się lubimy i patrzył na mnie z takim zdziwieniem i wytrzeszczonymi oczami.
- Höllerer! - krzykną Mos.
- Tak już sprawdzam - odkrzykną tamten. Okazało się, ze było jeszcze trzech człowieków, którzy założyli kajdanki temu... komuś. A konkretnie gościo miał ksywę samozwańczą Headshot, chyba najprawdopodobniej od tego, że zabijał swoje ofiary strzałem w głowę. Wniebowzięci porozsyłali patrole i poinformowali samych funkcjonarjuszy. Ja miałam satysfakcję ze swej wspaniałomyślności, a bardziej głównie z tego, że udało mi się przyciąć nosa Brandtnerowi, który sam kiedyś mnie przymkną na chwilę. Postanowiłam wygonić ich wszystkich trzech do domów, przecież oni ledwie co siedzieli, nie mówiąc już o staniu. Nie mieli za bardzo ochoty, więc to trochę wyglądało jak wyrywanie chwastu o długich, bardzo długich korzeniach. No ale ze mną się nie wygrywa i w końcu sobie poszli. Sama idąc prze park natknęłam się na Colina i zespół. Nakłonili mnie i zagraliśmy kilka utworów. Zebrało się nawet sporo ludzi z parku i ulicy, żeby nas posłuchać, więc Sama nie mogło zabraknąć. mimo irytacji, że on był zawsze tam gdzie ja wtedy w ogóle mi to nie przeszkadzało. To było takie: "jest to niech sobie będzie".
Gdy nadszedł dzień spotkania z grupą, byłam ucieszona, ale też z kolei niezbyt zadowolona z kroków, które wymyśliłam. Był to krótki fragment czegoś, jak dla mnie, ułożonego na siłę. Ale ludzie z grupy mówili, że to nie jest złe, a nawet bardzo dobre, ale i tak przystawałam na swoim. Ogólnie było dużo pomysłów i połączyliśmy je tak, aby pasowały do siebie i już mieliśmy gotowy cały układ. Jeden koleś, co oprócz tańcem zajmuję się komputerem i wszystkim co można do niego podłączyć, zanotował w kamerze każdy oddzielny fragment, żebyśmy co spotkanie mogli się uczyć i ćwiczyć.
Zmęczona wróciłam do domu. Od razu zobaczyłam Richarda siedzącego z Rex'em na kanapie, co już było dziwne, bo mu nigdy nie pozwalał przebywać na kanapie, był znudzony i zamyślony jednocześnie.
- Co, nadal nic od niejakiego Headshota - spytałam, rzucając torbę do swojego pokoju.
- Niestety masz rację - odpowiedział mi ledwie wyraźnie.
- Lepiej idź odpocząć, bo wyglądasz gorzej niż siedem nieszczęść. A poza tym, jak przyjdzie co do czego, to nie będziesz miał siły gonić Headshota i będziesz musiał prosić mnie o pomoc.


No to nabazgrałam ;-)
Czekam jak zwykle na opinie :)
Czy w ogóle to ktoś czyta ? XD

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 54.

Następnego dnia razem z Bellą po śniadaniu i spacerze z Rex'em poszłyśmy do niej. Przy kawie wspominałyśmy jak  razem z naszą grupą tańczyliśmy w parku. Wpadłyśmy na pomysł, abyśmy znów się spotkali, jak za dawnych dobrych czasów. Pisząc do wszystkich na czatach i tego typu rzeczach, mieliśmy się spotkać dnia następnego, gdyż nie wszyscy mogli. Więc za niedługo postanowiłam wrócić do domu, bo Bella miała się spotkać z Rob'em.
Gdy wróciłam do domu, zastałam go pustego, pomyślałam, że Richard jest na jakiejś fajnej akcji, bądź nudzi się zastanawianiem, kto mógł kogoś zabić. Stwierdziłam, że wolałabym się nudzić razem z nimi niż sama w domu. Poszłam do kuchni zrobiłam kolację. Napisałam w razie czego, że danie jest w lodówce i może podgrzać w mikrofalówce, jak ma jeszcze siły. Sama po zjedzeniu, obejrzałam ciekawy film w telewizji pod tytułem "Blitz" i poszłam spać.
Rano obudził mnie Rex głośnym szczekaniem. Nie wiedząc o co chodzi, ledwie zwlekłam się z łóżka prawie z niego spadając i poszłam za psem. Kompletnie nie spodziewałam się tego, że obudził mnie tylko po to, abym dała mu jeść. Kiedy już to zrobiłam, zobaczyłam przez w pół otwarte drzwi sypialni Richarda, który spał w ubraniu, a nawet w płaszczu bez przykrycia kołdrą. Przestałam denerwować się na Rex'a z tego powodu. Po cichu zrobiłam sobie śniadanie i je zjadłam. Zeszło mi się godzinę, bo moje ruchy były  tak powolne, że chyba wolniejsze od ślimaka. Stwierdziłam, że do spotkania z grupą jest jeszcze kupę czasu, więc popatrzyłam jakieś bzdety w internecie. Następnie ogarnęłam co potrzebne z produktów spożywczych, wzięłam swoje słuchawki nauszne i poszłam do sklepu.  W ogóle się nie śpieszyłam, spokojnie doszłam na miejsce, zrobiłam zakupy i wróciłam. Gdy byłam już z powrotem w domu okazało się, że aż za przedłużałam tą podróż i że po wypakowaniu zakupionych produktów, musiałam już wychodzić na miejsce spotkania, czyli jak zwykle, tradycyjnie w parku. Podczas drogi kontynuowałam słuchanie utworów Linkin Park. Gdy dotarłam na miejsce była połowa ludzi, a w niej moje przyjaciółki. Przywitałam się z każdym, a potem w grupie porozmawialiśmy. W tym czasie ktoś dochodził. Kiedy byli już wszyscy ustaliliśmy, że zatańczymy nasz pierwszy i ulubiony układ, a następnie muzykę. Nie tańczyliśmy tylko do jednego utworu. Gdy skończyliśmy, jedna z dziewczyn opowiedziała, że oglądała filmiki jakiejś dziewczyny, która tańczyła do Rock'owych kawałków, ktoś inny zaproponował, żebyśmy i my spróbowali. Wszyscy uważaliśmy to za ciekawy pomysł i że możemy spróbować. Umawialiśmy się, że pomyślimy nad krokami i za tydzień spotkamy się i je pokarzemy. Ale mimo tego i tak utworzyliśmy wspólnie początek układy i trochę nam się z tym zeszło, łącznie z jego ćwiczeniem. Wróciłam do domu o północy. Dom był po raz kolejny pusty. Trochę tak smutno wracać do pustego domu. Aż współczułam Richard'owi, ciekawe, czy w ogóle ma czas na odpoczynek, nie mówiąc już o jakimś posiłku.
Gdy nadszedł kolejny dzień obudziłam się w pustym domu. Nie przebierając się, bo jaki ma sens przebieranie się z dresów na dresy? Poszłam coś przekąsić. Południem spotkałam się z Bellą, Evelyn, Kaylą oraz Carly. Pospacerowałyśmy i pogadałyśmy. Pomyślałyśmy trochę o krokach do nowego układu grupy. Niestety nie wszyscy mają tak dużo czasu jak ja i musiałyśmy się rozejść. Wracając z powrotem przez moje ulubione miejsce, czyli park, spotkałam Colina z zespołem. Pogadaliśmy trochę. Opowiedziałam o pomyśle tańczeniu do Rock'owej muzyki i zaproponował, że jakby coś to możemy połączyć siły. Oni grają, my tańczymy. Spodobał mi się ten pomysł i w razie czego jesteśmy w kontakcie.
Gdy wróciłam do domu była osiemnasta. Zrobiłam obiadokolację, sama zjadłam, a resztę podzieliłam na trzy i spakowałam w opakowania plastikowe. Poszłam na komisariat do Richarda i jego zespołu. Wyglądali jak śmierć. Rzuciłam tylko: "Pewnie jesteście głodni" i rozdałam posiłki, które były jeszcze ciepłe. Rex oczywiście też coś dostał. 


No to coś napisałam... Może być nudne, ale chciałam coś spokojnego napisać. Niedługo akcja może się trochę rozwinąć. Mam jeszcze dużo pomysłów ;) 
Nadal czekam na opinie...

niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 53.

Obudziłam się... Hmm... Nie wiem gdzie. Widziałam tylko białe oślepiające mnie światło. Usłyszałam kobiecy głos, nakazywała mi coś podać. Nie wiem co dalej, bo "odpłynęłam". Nie wiem ile czasu upłynęło od tamtego momentu. Obudziłam się kompletnie zdezorientowana. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się ruszyć. Jakbym miała wszystko bezwładne. Mogłam tylko jedynie obkręcić głową, więc przekręciłam najpierw w prawą stronę, potem na lewą, okazała się, że po jednej i po drugiej stronie były jeszcze dwa łóżka, jednak nie widziałam, czy to były kobiety, czy mężczyźni, bo jednak widziałam jak przez mgłę. Ponownie zamknęłam oczy zasypiając. Jednak kiecy spałam, co jakiś czas oczy otwierały mi się na krótko, bo zaraz powieki znów się zamykały.

Trochę później...
Od kilku dni nie mogę spać, to chyba dlatego, że wcześniej dużo spałam. W środku nocy wszyscy śpią. Nawet do pielęgniarki nie wolno się odezwać, bo nie przychodzi. Od czasu do czasu przychodzi do mnie Richard, ale bez Rex'a, bo tu nie można przyprowadzać zwierząt. Ostatnio rzadziej, bo ma jakąś sprawę trudną. Z tego co mi mówił, to przychodzili w swoim czasie inni, ale spałam. Nawet Sam przychodził, a któregoś razu powiedział Richard'owi, że nie jestem zwykłą dziewczyną (co mnie zdziwiło) i że głupi był, ze nie zawalczył o mnie. Od tamtej pory więcej nie przyszedł. Po tym jak się o tym dowiedziałam i kiedy nie mogę usnąć i rozmyślam, rozmyślam między innymi o tym. Dochodziłam do różnych wniosków co do tego, ale za każdym razem dochodziłam do innego.
Czułam, że mnie wszystko boli. Możliwe, że od leżenia. Rany które miałam były całkiem nie duże, ale obrażenia niestety duże i długo się goiły. Nie miałam zezwolenia nawet siąść na chwilę na łóżku, żeby zmienić choć na chwilę pozycję i żeby od drętwiało mi ciało. Powoli zaczął nastawać dzień. Lubiłam patrzeć jak wchodzi słońce nie widząc do, tylko leżąc tyłem do niego. Za jakiś czas nastał pełny ranek i niektórzy pacjenci zaczynali już chodzić.

6 miesięcy później.
Kolejny dzień w domu. Nudny dzień w domu. Od dłuższego czasu po wyjściu ze szpitala moje dni tak wyglądały. Każdy mi mówił, żeby się oszczędzać, dbać o siebie i nie robić rzeczy, których lekarz mi zabronił. To mnie kompletnie wkurzało. Wyleżałam się tyle w szpitalu, żeby chyba się wykurować. Leżałam na kanapie, chyba można było to tak nazwać, gdyż nogi założyłam na oparcie kanapy i do góry nogami oglądałam jakiś bezsensowny serial, gdzie każdy w każdym się zakochiwał. Beznadzieja. Nieoczekiwanie ktoś zawitał do drzwi. Po usłyszanym dzwonku  krzyknęłam znudzone, na odwal się "otwarte!" i weszli zaraz pan Han, Dre oraz Bella. Wtedy jakoś nuda przeszła. Pogadaliśmy przy kawie o różnych rzeczach i powspominaliśmy te dawne dobre czasy. Nawet nie wiem kiedy nastał wieczór. Bella zaproponowała, że zostanie na nic i obejrzymy jakiś film. I tak zrobiłyśmy. Obejrzałyśmy "Adrenalinę" przy soczku i popcornie, potem trochę pogadałyśmy, głównie o obejrzanym filmie i poszłyśmy spać.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i coś napisałam, rozdział spokojny i może nawet nudny, ale i tak czekam na opinię :)

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 52.

Odsunęłam się od wszystkich. Miałam ich w dupie sama nie wiem czego. Nic mnie nie obchodziło. Po  jakimś długim momencie ogarnęłam się i odpowiedziałam na pytanie: "czy coś mi jest" - "nie", oraz "czy wszystko okay" -"tak". Nadal szumiało mi w uszach. Powiedziałam tylko "zabierzcie mnie w spokojniejsze miejsce". Na co pan Han wziął mnie za rękę i prowadził, idąc za Benny'm. Domyślałam się, że to do niego jedziemy, bo gdy wsiedliśmy do samochodu on prowadził, a potem otworzył dom do którego dojechaliśmy. Usiedliśmy na kanapie. Po kilku minutach te "dzwoneczki" w uszach przestały mi dzwonić. Nagle zadzwonił telefon domowy Benny'ego. Długo nie czekałam, żeby dowiedzieć się, że dzwonił to Peter. Tym razem miał napaść na bank i pozabijać tam ludzi tych, którzy mu przeszkadzają. Znów ta burza mózgów, jak i gdzie mamy szukać. "Kurwa" - tylko to mi się wtedy nasunęło.
- Jest jeden bank. Mimo, że znajduję się w centrum handlowym, jest duży.
- Jedziemy tam - powiedziałam. - W razie czego szukaj drugiego dużego banku - dodałam zaraz wstając i kierując się do drzwi, za mną ruszył Han i Benny. Dojechaliśmy tam w piętnaście minut, bo Ben zabawił się w "Szybkich i wściekłych" i bardzo szybko jechał. Będąc już na miejscu,  okazało się, że to jest budynek niedaleko miejsca, gdzie byli uwolnieni między innymi rodzina Hana. Weszliśmy do wprost gigantycznego budynku. Tam stał Peter z zakładnikiem, przykładał mu broń do szyi. Stał na tak jakby balkonie.
- Znam go parę dni, a już mam ochotę go zabić - powiedziałam pod nosem, patrząc na niego.
- Widzę, że idzie z godnie z planem - powiedział Peter z tym swoim głupim uśmieszkiem. Zaczynał coraz mocniej mnie wkurzać.
- Hej, powiedzcie, żeby wszyscy dyskretnie jakoś przenieśli się w jedno miejsce - powiedziałam, a sama pobiegłam do murów, po których sprytnie weszłam na ten balkon. Skradałam się za kolumnami, które tam były. Widziałam jak Peter ucieka. Gnałam za nim szybko, by go nie zgubić, ale też cicho, żeby mnie nie słyszał. Chyba skąsał się, że idę za nim, bo rzucił zakładnikiem we mnie, żeby mnie spowolnić. Zaczęłam biec za nim ile sił w nogach. Trafiłam za nim do miejsca gdzie byli zakładnicy, właśnie, byli, bo z tam tond zniknęli. Nagle Peter rzucił się na mnie z pięściami, ja próbowałam się bronić i tak zaczęliśmy się bić. Na podłodze leżał raz on, raz ja. Kiedy on zaczął używać sztuk walki, ja też zaczęłam ich stosować. Niezły był w tych klockach. Wymienialiśmy się ciosami, jeden za drugim. W pewnym momencie miał nade mną przewagę i w końcu jak nie pchną mnie o ścianę, to nie mogłam wziąć oddechu i jeszcze strasznie bolało. On uciekł. Gdy doszłam choć trochę do siebie, zaczęłam go szukać. Zorientowałam się, że są drzwi otwarte, najprawdopodobniej  na dach, szybko poszłam w tam tym kierunku. Zauważyłam go. Stał w części gdzie dach najpierw był normalny, a zaraz był wypukły. Dziwna była ta część budowli. Stał, był tam również Han i walczył z jego ludźmi. Ten szaleniec owinął i przywiązał wszystkich do sznura, czekał tylko, aż my poniesiemy klęskę i damy im zginąć. Stałam tam, nie wiedząc co robić. Patrzył na mnie i śmiał się, coraz głośniej i głośniej. Wkurzyłam się, podbiegłam i już miałam go szurnąć, a on puścił jeden sznur, który miał pod stopą.
- Nie radzę - powiedział nadal ze swoim uśmieszkiem.
- Ty sukinsynu - powiedziałam, patrząc na niego z nienawiścią w oczach.
- Jeżeli chcesz, aby przeżył, musisz mnie pokonać - powiedział biorąc całkiem długą końcówkę sznura i przywiązając do barierki, która tam była. Zaatakował pierwszy, żeby mnie nastraszyć, ale zrobiłam unik, wyginając się mocno do tyłu. Popatrzyłam na niego z pogardą. Poszliśmy w miejsce, gdzie było dużo wolnego obszaru, cały czas patrzyliśmy na siebie. Znów rozpoczęliśmy walkę. On strasznie szybko, a ja na spokojnie, starałam się, aby nie było tak w stylu "chcę cię szybko załatwić" albo "nie masz ze mną szans". Ja jedno kopnięcie, on dziesięć. Mimo to, że częściej go trafiałam niż on, to ni stąd ni zowąd, leżałam na glebie, starałam się uniknąć jego dalszych ciosów. Podniosłam się unikając jego uderzenia i zaczęłam stosować szybsze ruchy, podziałało, bo on leżał na glebie. Stanęłam nad nim, popatrzyłam na nim i wkrótce stracił przytomność, co było przyczyną całkiem nie lekkiego uderzenia w głowę. Han wyciągną już swoją córkę i żonę. Ja wyciągnęłam sznur z Samem, a potem z Cassie. Na mojej twarzy za widniały wyrzuty sumienia. Odsunęłam się od niej i popatrzyłyśmy sobie w oczy. Nikt nie spodziewał się tego co się za chwilę stanie. Nagle poczułam przeszywający mnie ból z tyłu pleców, kręgosłupa, aż po brzuch. Zaraz poczułam jeszcze dwa razy to samo. Nie mogłam wziąć oddechu, było mi go ciężko wziąć, dopiero co kilka dziesięć sekundach. Zaraz koło mnie był Sam, Han i pytali co si  e stało, byli zdezorientowani. Nie mogłam nic powiedzieć. Przed oczami robiła mi się ciemno. Ktoś wziął mnie na ręce ledwie przytomną. Raz widziałam ciemność, raz rozmazany obraz. Z czasem już w ogóle nie mogłam wziąć oddechu. Straciłam przytomność.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to jest kolejny.
Ale ja wymyślam XD
Czekam na wasze opinie ;-)

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 51.

- Chura! Udało się! - krzyknęłam wesoło - teraz, gdzie może być ta bomba ? - zaraz w biegu rozmyślaliśmy z panem Hanem opcje. "Hmm. Miejsce którego musi nieźle nienawidzić, gdzie jest pełno ludzi" - głośno myślałam.
- Moment! Mam! To może być komisatiat w któm go pan zamkną! - nagle krzyknęłam.
- Ruszajmy - powiedział pan Han. Trochę nam się zeszło zanim dotarliśmy. Stanęśmy przed budynkiem. Spojżałam do góry i poraził mnie blk słońca odbijający się id dużych okien. Weszliśmy do środka. Tam od razu jakiś facet poznał pana Hana i zaczą się drzeć, że dzwonił do niego, a on nie odbierał. Zaraz dowiedziałam się, że miałam rację. To tu była bomba. Zaraz Benny, bo tak miał na imię ten koleś, zaprowadził nas do pomieszczenia gdzie był ten cholerny ładunek wybuchowy. Znów stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam kto go trzyma. To był Dre. Potrząsnęłam głową i podeszłam do niego.
- Jezu, to jest szaleniec... - powiedziałam cicho pod nosem.
- Gorzej - zaraz dopowiedział pan Han. 
- Musimy coś zrobić  - pogrążyłam się, co zrobić z tym czymś na kolanach Dre'a.
- Kulki, które tam są, muszą być w miejscu, żeby bomba nie uruchomiła się, ale w razie czego to i tak trzeba uważać, bo może być jakiś chaczyk. - powiedział Benny.
- Jak zawsze - burknęłam. - Proszę pana - zwróciła się do pana Hana - niech pan powie komuś, żeby przeprowadzić dyskretną ewakuację. Wystarczy, że co najmniej ja będę trupem - powiedziałam, mając w myśli coś szalonego, jak to ja.
- Dobrze - powiedział - tylko mów mi po imieniu, bo ciągle ten pan i pan - lekko uśmiechną się do mnie i poszedł.
- Dobrze - tyko tyle udało mi się powiedzieć, bo za moment już go nie było. - Gdzieś tu może jest w pobliżu wolne jakieś pole czy coś - spytałam Benny'ego.
- Tak. Wychodzi się na nie tylnym wyjściem. Są tam takie nie użytki, mieliśmy je wykorzystać, ale jakoś za dużo roboty.
- Duże? Znaczy, czy jest dostatecznie długie, żeby nic nie dotknęła detonacja.
- Jak odejdzie się kilka mil, to nic nikomu się nie stanie.
- To dobrze. Obejżmy to ustrojstwo czy nie ma jakiegoś chaczyka. 
- Co ty kombinujesz? 
- Lepiej, żebyś nie wiedział - rzuciłam gdy nagle zauwarzyłam dobrze ukryty kabelek. Powiedziałam, żeby delikatnie odczepili to od Dre'a i przyczepili do mnie, a zaraz po tym, aby podali mi to tykające pudełko. Powiedziałam "Muszę to z tąd wynieść", zaś wszyscy pytali się "Jesteś pewna?", ja odwiedziałam "tak". Chociarz pewności do tego nie miałam. Wszyscy dodawali mi otuchy w słowach typu " Dasz radę", "Wierzymy w ciebie" jednak miała trochę inne wrażenie.. Była na piętrze, więc musiałam zejść. Stawiałam powoli jak mogłam krok. Na dole było duło procowników, którzy patrzyli na mnie wzrokiem... Nadziei? Zaufania? Nie wiem, nie za bardzo się na tym koncentrowałam. Schodziłam gdzieś dwadzieścia minut, a dojście do tylnych drzwi, chyba z pół godziny. Kiedy już dotarłam do tego tylnego wyjścia, musiałam pokonać trzy schody. Udało się. Potem bardzo powoli oddalałam się od tego miejsca. Nie widziałam tego, ale słyszałam, bo ludzie którzy się zbiegli się partrzyć, było ich coraz mniej słychać. I oczywiście jeszcze telewizja obserwowała mnie z helikopta. To było dziwne uczycie. Poczułam się jak w jakimś filmie akcji. Gdy doszłam do pewnego momentu, delikadnie kucnęłam i położyłam na ziemi pudełko. Nie wiem jakim cudem ja jeszcze żyję. Delikatnie odczepiłam kabelek. Jednak i tak coś zruszyłam. Zegar zaczą tykać. Miałam minutę, nie całą minutę do ucieczki. Biegłam ile sił w nogach. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak daleko od tego budynku. Nastąpił wynuch. Nie uciekłam za daleko, bo mnie odżuciło. Nieźle się potłukłam. Szczególnie prawy bark i prawa strona od biodra do kolana. Wstając lekko utykałam. Hmm... W tam tym momencie przypomniałam sobie piosenkę zespołu, którego kiedyś słuchałam częściej, i nawet byłam fanką, ale z powodu różnych sytuacji raczej nie za bardzo miałam głowę to słuchania jakiejkolwiek muzyki. O ile się nie mylę był to tytuł "We Made It" zespołu Linkin Park. Byłam ogłuszona i nie słyszałam kto co do mnie mówi, tyko nadal bujałam w obłokach. Dawałam znak, że nie słyszę. Po dłuższym czasie usłyszałam burzę głosów, Hana, Dre'a nawet dziennikarzy jakiś, co stąpali za mną. 

-----------------------------------------------------------------------------

Pora wskrzesić tego bloga, strasznie go zaniedbałam. Mam nadzieję, że ktoś jednak o nim pamięta ;) 
Za jakiekolwiek, nawet najgłópsze błędy przepraszam. Uzasadniam to tym, że pisałam szybko i na dodatek na tablecie, gdzie on czasami nie chce działać jak ja chce XD
Czekam na opinie :-)