czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział 83.

     Dotarliśmy na miejsce. Po dość długiej drodze w końcu byliśmy u celu. Policjant zaparkował, zgasił silnik, wysiadł i otworzył mi drzwi. Wysiadłam. Moim oczom ukazał się wielki napis na budynku, "Autobahn". Od czasu do czasu miski mężczyzna trzymał mnie za ramie, które akurat bolało, abym przypadkiem nie uciekła. Weszliśmy do budynku. Od razu po wejściu było jedno duże pomieszczenie. Po bokach były rozmieszczone biurka policjantów. a środek robił za korytarz. Prowadził do dalszej części posterunku. Zaś pod jego koniec, gdzie robiło się coraz ciemniej, były dwa odgrodzone, osobne pomieszczenia. Po lewej stronie, w większym, znajdowała się kobieta, która siedząc przy biurku bacznie obserwowała policjanta, który mnie prowadził. Ten wzrok był dla mnie podejrzany. W drugim, mniejszym, również siedział przy biurku mężczyzna, mogłam się założyć, że o wiele wyższy od tego, który mnie pilnował. Nieoczekiwanie gliniarz znowu dotknął mnie i lekko (chociaż może nie do końca) pchnął w obolałe ramie. Dopadł mnie taki ból, że aż mnie zaćmiło i w pewnym momencie straciłam równowagę i upadłam. Nie wiem, co tamta kobieta sobie myślała, ale wyszła ze swojego pomieszczenia jak oparzona i zaczęła krzyczeć na niskiego policjanta. 
           - Co pan sobie wyobraża? Nie może pan tak traktować ludzi, a ostatnio podobne rzeczy, jeszcze gorsze wręcz panu się zdarzają! Proponowałam panu urlop, aby pan odpoczął, uporał się z problemami małżeńskimi, ale pan odmówił. Mam coraz więcej powodów, aby pana zwolnić! Nie zrobiłam tego wcześniej, ponieważ jest pan dobrym policjantem, dałam panu szansę! Jeszcze raz wydarzy się taka sytuacja, a naprawdę to zrobię! Niechętnie, ale będę musiała, bo... - podczas tych bardzo szybkich, wręcz błyskawicznych słów, chwilę pobyłam na podłodze, żeby przeminąć ból. Byłam lekceważona jakby mnie tam nie było, choć po części byłam tematem rozmowy... monologu, więc wstałam, a następnie próbowałam się wypowiedzieć, co naprawdę zaszło, lecz z pistoletem maszynowym nie miałam szans i nie wygrałam. Jedynie co udało mi się wypowiedzieć, to pojedyncze litery słów, którymi chciałam zacząć co raz to inne zdanie. I tak nawet tego nikt nie słyszał. 
           - Mój rozwód nie ma nic wspólnego z pracą. - powiedział ze spokojem i z żalem policjant, który zakuł mnie w kajdanki.
      - To bardzo ciekawe. Patrząc na to, jak pan się zachowuję, jakoś w to nie wierzę. - kontynuowała kobieta. Nie znałam jej, ale wydawała się być niezłą zołzą. Swoją drogą nie wiedziałam dlaczego, ale twarz tego policjanta wydawała mi się znajoma. Z mojego pałacu myśli wyrwał mnie ponowny krzyk kobiety. 
           - Jeszcze raz pan kogoś potraktuje, a będzie musiał się pan pożegnać z pracą tutaj.
Chwila moment, Człowiek miałby stracić pracę, bo ma problemy w małżeństwie? Wychwyciłam taki moment rozmowy i kwestię, którą wypowiadała kobieta. Zbulwersowało mnie to.
         - No przepraszam bardzo! - tym razem to ja krzyknęłam i przy okazji doszłam w końcu do głosu. Aż cały komisariat się na mnie popatrzył. - To, że ktoś akurat ma trudny okres w życiu, to nie jest powód, aby tego kogoś zwalniać z roboty! - ponownie krzyknęłam na facetkę, a tamta popatrzyła się na mnie ostrym wzrokiem. - A ja przewróciłam się z innego powodu.
       - Nie obchodzi mnie co było przyczyną pani upadku, ale ten funkcjonariusz policji już dawno powinien tu nie pracować. - zołza wypowiedziała się i wróciła do swego biura. Natomiast tamten policjant mega wściekły poszedł do swojego biura, gdzie siedział też ten inny policjant.
     - No świetnie, a ja? - powiedziałam, aby widziałam zerkanie niektórych policjantów. Rozejrzałam się. Za mną było wolne krzesło. Postanowiłam na nim usiąść, poczekać, aż łaskawie się ktoś mną zajmie. Nie chciałam uciekać. Nie potrzebne były mi dodatkowe kłopoty.
Siedziałam tam od dłuższego czasu. Cholera mnie brała. Nikt nie raczył mi nawet zdjąć kajdanek. Każdy był zajęty, albo takiego udawał. Dodatkowo było nieprzyjemnie i niekomfortowo i w ogóle nie wygodnie mieć ręce do tyłu jeszcze z kajdankami. Zadzwonił mi telefon. Nawet nikt mi go nie zabrał. Wyciągnęłam go jakimś cudem z trampka (tak z trampka, bo w takiej sytuacji jak ta, kiedy bandyci mnie pojmali, mogli mnie przeszukać i zabrać ten telefon), uprawiając przy tym zaawansowaną gimnastykę.Finalnie odebrałam i odpowiadałam na pytania Richarda, bo to on akurat postanowił się ze mną skontaktować. 
    - Wszystko w porządku. Mam tu pewien problem, ale bądź spokojny.Pewnie dawno ogarnąłeś, że podprowadziłam ci pluskwy? No. To daj znać, jak na moim komputerze coś będzie. Dobra, jakby coś, to dzwoń.
       Zakończyłam rozmowę i położyłam telefon na blacie biurka, żeby następnym razem  mieć telefon bliżej siebie. W pewnym momencie poczułam coś dziwnego w mojej ranie i zauważyłam, że po dłoni spływają mi krople krwi.

Znalezione obrazy dla zapytania selena gomez angry gif

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 82.

     Kolesiowi który spał wyciągnęłam broń z pokrowca. Zrobiłam to szybko i gwałtownie, więc się obudził. Chciał mnie zaatakować, ale od razu kopnęłam go i uderzyłam z rękojeści pistoletu. Nie stracił przytomności, ale był oszołomiony. Strzeliłam w zamek drzwi samochodu dostawczego, a następnie je kopnęłam. Otworzyły się. Tamten chciał mnie załatwić, ja musiałam skoczyć. Jechaliśmy całkiem szybko, więc miałam stracha i obawy. Jednak kiedy tamten chciał mnie zaatakować, ja pod wpływem emocji, żeby mnie nie złapał i nie udupił, skoczyłam. Zrobiłam to akurat gdy kierowca skręcał na skrzyżowaniu. Pod wpływem szybkości, poturlałam się trochę, a przy okazji potłukłam. Chwilę leżałam na ulicy, lecz mimo częściowego bólu po upadku musiałam szybko wstać i uciekać, bo zaczęli do mnie strzelać. Gdy skoczyłam do rowu, by się ukryć przed kulami głównie, dostałam kulkę w ramię. Upadłszy poczułam mocny, bardzo znajomy ból. Zanim się pozbierałam, oni odjechali kawałek, za kolejny zakręt. Wstałam, ruszyłam w bieg. Przy drodze stało jakieś stare auto. Zajrzałam przez okno, były kluczyki. Wsiadłam, opaliłam i ruszyłam za nimi. Miałam nadzieję, że ich dogonię o wkrótce na szczęście tak się stało. Jadąc starałam się mieć ich na oku, ale utrzymując dystans i od czasu do czasu chowając się za innymi samochodami, częściej większymi od tego, którym jechałam. Wkrótce znajdowaliśmy się na autostradzie. Wcześniej, jeszcze w mieście, założyłam kurtkę, która była w ukradzionym przez mnie samochodzie, aby szybko się nie skąsali, że jadę za nimi. Przy okazji ta czarna, skórzana i męska kurtka chroniła mnie przed utratą ciepła. W tym gruchocie nie działało ogrzewanie, a noc nie była ciepła. Scheiße, przeklęłam w duchu. W bocznym lusterku zauważyłam samochód, który miał z przodu zamontowane tak zwane koguty policyjne. Świetnie, pomyślałam, jeszcze brakowało mi tu glin w cywilnym aucie. Przejeżdżając kawałek za samochodem dostawczym, zerkałam co jakiś czas w lusterko, by zobaczyć, czy nadal cywilny wóz policyjny jedzie za mną i czy przypadkiem nie chcę czegoś ode mnie. Przecież jechałam kradzionym autem.
     Gdzieś w międzyczasie poszłam w swoje myśli. Nie miałam żadnego planu. Robiłam wszystko spontanicznie. Pomyślałam, że jadąc za nimi uda mi się udowodnić, że to przestępcy. Tylko teraz nie miałam możliwości pomocy ze strony Richarda i jego kumpli. Byliśmy bardzo daleko od Berlina. I co teraz geniuszu?, spytałam sama siebie na głos, i co teraz zrobisz? Jesteś daleko od domu, od kogoś, kto mógłby ci pomóc i niby jak uratujesz swoją przyjaciółkę i resztę tamtych dziewczyn. No rzesz kurwa, zakończyłam swój monolog, gdy zobaczyłam jak gliniarz wymachuję mi, abym się zatrzymała. Od tego jednak "uratowały" mnie strzały. Bandziory, których śledziłam, zaczęli strzelać. Na początku tylko do wozu policyjnego, ale potem również i do mnie. Zapewne skumały, że za nimi jadę. Nosz cholera jasna!, krzyknęłam sama do siebie. Musiałam co jakiś czas jechać slalomem, żeby mnie nie trafili. Wóz policyjny też tak robił. To musiało nieźle wyglądać, bo jechaliśmy na zmianę, on w lewo ja w prawo, on w prawo ja w lewo. Nagle będąc po mojej lewej, walną swoim srebrnym BMW w moje biedne kombi od Volkswagena i finalnie skończyłam w rowie. Wysiadłam szybko z auta. Gdy zobaczyłam, że samochód dostawczy jest już daleko, ze zwątpieniem i wściekłością walnęłam pięścią w dach kombi, krzycząc przy tym na całe gardło "kurwa!" i innych przekleństw również po polsku. Oparłam łokcie o dach, a następnie schowałam głowę w ramionach, dotykając czołem metalowego dachu. Kompletnie zdołowana, nie wiedziałam co dalej. Z ponurych myśli, między innymi o tym, co tamci mogą zrobić Belli, wyciągnął mnie policjant, mówiąc coś do mnie, ale ja nawet tego nie usłyszałam. Podniosłam głowę, a niewysoki mężczyzna z całkiem długim, nie zadbanym i wyglądającym jak u bezdomnego zaroście, powili do mnie podchodził. 
  - Chyba mamy do pogadania. - rzekł, dłonią sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyciągnął policyjną legitymację. - Gerkhan, policji. - powiedział, a ja złapałam się za głowę. Ja jednak nie do końca obudziłam się ze swoich myśli.
   - I jak ja ją teraz kuźwa znajdę. - powiedziałam bardziej do siebie, ze zwątpieniem, patrząc się gdzieś w dal, przed siebie.
    - Kogo znaleźć? - spytał glina.
    - Teraz, to chyba już nie ważne. - powiedziałam, mając na uwadze to, że za nim ja się uporam z policją i za nim dojadę tam gdzie bandyci jechali, być może uda im się sprzedać Bellę jakiemuś pieprzonemu mafiozy.
     - Skoro tak, to ręce do tyłu. Jesteś aresztowana za kradzież auta.
   - No pięknie. - powiedziałam tylko, zrobiłam to co chciał, a następnie skierował mnie do służbowego auta. Musiałam go posłuchać, bo co? Miałabym uciec? Pogorszyłabym tylko swoją sytuację a i tak to teraz bez sensu. Poza tym i tak ten glina by mnie dogonił, a na autostradzie raczej nie ma jakiegokolwiek punktu zaczepienia, żeby się ukryć. Załamana sytuacją, siedząc na tylnym siedzeniu, wyprostowana i nadal patrząca w dal przed siebie w nieokreślony punkt.

piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 81.

  Była mega przestraszona. Gdyby w tym momencie przyszli porywacze pewnie by się rozpłakała. Popatrzyłam na nią, a ona na mnie i zaczęła mówić. Postanowiłam nagrać to na dyktafon.
     - Wtedy rozbolała mnie głowa i położyłam się, żeby się zdrzemnąć. Przebudziły mnie szmery i poczułam uderzenie i straciłam przytomność. Obudziłam się związana w jakimś dużym samochodzie. Słyszałam jak coś mówią, że jestem podobna do jakiejś dziewczyny i ci co chcą ją kupić nie połapią się, że to nie ona. Jeszcze jeden na drugiego wydarł się, że to przez niego to wszystko, bo się nie kontrolował i zabił tamtą dziewczynę. Dobra idź już, bo cię przyłapią.
     - Nie bój się, wrócę. Nie daj się im. Przyjdę z jakąś pomocą. - powiedziałam i schowałam się w jakiejś ciemnej szczelinie.
   Wróciłam do domu, bo gdy sprawdziłam gdzie co i jak miałam trochę czasu. Chciałam obmyślić jakiś plan. No i jak wtajemniczyć i wmieszać to Richarda razem z jego kumplami. Miałam nadzieję na ich pomoc, bo nie wiem czy sama był dała radę. Mosera nie było, więc siedziałam i myślałam. Postanowiłam pójść na spacer. Musiałam się przewietrzyć. Pomyślałam, że podczas tego spaceru wpadnie mi coś do głowy. Musiałam mieć dowody, że oni handlują tymi dziewczynami, żeby ich udupić. Będzie ciężko, pomyślałam zbliżając się do bramy wejściowej parku, do którego zawszę chodzę. Zanim usiadłam na swoim ulubionym miejscu, przeszłam się uliczkami parku. Siedząc już na ławce zauważyłam, że idą moje pseudo przyjaciółki, Carly, Evelyn i Kayla. Znowu adrenalina mi się podniosła. Miałam ochotę podejść do nich i powiedzieć, że Bella żyje i że to wszystko nie jest to bynajmniej moja wina, ale i tak by mi nie uwierzyły, więc po co niby miałabym szarpać sobie nerwy? Znienawidziłam ich jak najgorszego wroga. Odwróciłam wzrok, że niby ich nie widzę, choć widziały, że przez chwile patrzyłam w tamtą stronę. Wróciłam do swoich przemyśleń.
     Chciałam jak najszybciej wydostać Bellę z rąk tych szui. Z resztą jak wszystkie tamte biedne dziewczęta. Wiedziałam, że to nie będzie proste.
     Gdy postanowiłam wrócić do domu, był wieczór. A za nim doszłam do ulicy prowadzącego do domu było już ciemno. Spokojnie szłam. Na ulicy nikogo nie było. Nawet błąkającego się bezdomnego psa czy kota.  Skupiona byłam na całej tej sprawie z porwaniem Belli i upozorowaną jej śmiercią. Cholera, przeklęłam w myślach z powodu bezradności. Nagle poczułam mocne uderzenie, zrobiło mi się czarno przed oczami i straciłam przytomność. 
     Ocknęłam się z mocnym bólem potylicy i zdrętwiałym całym ciałem. Miałam związane ręce i nogi bardzo mocno. Obraz przed oczami rozmazany. Byłam otumaniona. Zorientowałam się, że jestem w jakimś wozie i właśnie gdzieś jedziemy. Gdy wzrok z czasem działał już tak jak powinien, zobaczyłam, iż jestem w jakimś dostawczaku. Po dwóch stronach jego długich ścian były ławki dorobione nie produkcyjnie, a na nich siedziały dziewczyny. Zaniedbane, brudne, niektóre pokaleczone, a wszystkie przygnębione, przybite i zdołowane. Byłam w kącie, a po mojej prawej stronie, za ścianą była osoba kierująca. Po stronie na przeciwko, na końcu ławki siedziała Bella. Patrzyła się na mnie. Chyba chciała coś powiedzieć, ale się bała. Utwierdziłam ją w tym, aby była cicho, gdy lekko pokręciłam przecząco głową. Ona zaś też to zrobiła, tylko na znak, że zrozumiała. Wolałam na razie, aby porywacze nie wiedzieli o tym, że znamy się z Bellą.
     W czasie gdy dochodziłam do siebie, ogarnęłam, że z tyłu mnie jest coś ostrego. Postanowiłam rozciąć węzły. Chociaż spróbować. W międzyczasie też, koleś, który siedział na przeciwko Belli i niby nas pilnował, usnął. Dziękowałam Bogu i dalej się modliłam, aby się nie obudził. Po jakimś czasie udało mi się jakoś przeciąć sznur. Wskazałam palcem na usta w kierunku dziewczyn, aby były cicho. Nie wiedziałam jak coś powiedzieć do Belli, tak aby zbiry nie połapały się o czym mówię, jeżeli coś słyszą. Pomyślałam, że w języku angielskim, lecz stwierdziłam, że oni mogą go znać. Po chwili dumania w wyobraźni walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Podniosłam aż brwi z nadzieją. Polski, język polski,k no oczywiście, że język polski, pomyślałam i powoli układałam w głowie zdanie po polsku. Z racji, że go dawno nie używałam, musiałam wejść w folder z językiem polskim w mojej głowie. Mam nadzieję, że go nie znają, znów pomyślałam i pozbierawszy myśli, zaczęłam mówić po polsku. 
     - Hej! Bella! - krzyknęłam w szepcie. - Rozumiesz co mówię? - kiwnęła głową, że tak. - Wiem może czego tu jestem?
    - Odkryli, że węszysz i do nich dotarłaś i poczuli zagrożenie. Postanowili cię porwać i sprzedać czy nawet zabić. Nie wiedzą dlaczego węszysz, ale wolą, żeby cie nie było.
     - Tak trochę nie wiedzą kogo porwali. - powiedziałam ironicznie, mając na myśli, że nie jestem jakąś dziennikarką czy coś, i że nie w takich opałach byłam i się wydostawałam. - Dobra, ja muszę uciec. Tutaj wam nie pomogę. Mam ich plany i te awaryjne też, więc z pomocą uda mi się was wydostać, a tamtych przymknąć. Jeżeli komunikujesz się z którąś, to jej powiedz, a ona niej poda dalej, jak rozumie resztę. Niech się nie martwią, postaram się coś wykombinować...


niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 80.

     - A! Prawie zapomniałbym. - przypomniał sobie Oliver. - Dane Rucka były na tym kawałku kurtki skórzanej. Idąc dalej, ta bransoleta, rzemyk czy co tam innego miał tylko ślady jakiegoś środka łatwopalnego.
     - No to już coś wiem.
     - O, tu masz pen-drive'a. Wszystko tam poprzenosiłem.
     - Wielkie dzięki. Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć.
     - Może kiedyś przyjdzie taki czas.
     - Dobra zmywam się, bo kłopoty nam przyniosę. Narka!
     - No, na razie. Do zobaczenia!
   Szłam tak szybko, że prawie biegnąc. Wyszłam z komisariatu. Wsiadłam do auta i jak najszybciej pojechałam do domu. Będąc już w nim zasiadłam po raz kolejny do laptopa Richarda. Że jeszcze mi go nie zabronił używać, pomyślałam i kontynuowałam działania w szukaniu niejakiego Ericha Rucka. Po godzinie miałam dość. Nigdzie nie było o nim informacji. Pewnie to ktoś ważny w świecie tych bandziorów, stwierdziłam w myślach. Cholera, pewnie nic o nim nie znajdę. Pojadę pod adres tego drugiego, może coś będzie.
      I jak pomyślałam, tak zrobiłam.
   Za nim jednak wyruszyłam w drogę wzięłam ze sobą swoje dwa pistolety i dodatkowe magazynki do nich. W końcu to miejscówka jakiegoś cholernego bandyty. Ogarnęłam jeszcze mniej więcej gdzie to jest i pojechałam tam. Będąc już tam pojechałam trochę dalej, aby mnie nie widział, jeżeli jest w domu i żeby w ogóle nie wzbudzać większych podejrzeń. Wzięłam jeden z pistoletów i wysiadłam z auta. W stronę domu szłam normalnie, ale potem skradałam się, mając przed sobą wyciągnięte ręce z bronią. Kurde, pomyślałam, idę jak typowy glina. Obeszłam cały dom, a potem do niego weszłam, jak już uporałam się z zamkniętym zamkiem jakimś drutem. Trochę mi to zajęło. Z początku jak weszłam nie było nic. Normalny dom, mogłoby się wydawać. Weszłam dalej, a tam w jednym z kątów pomieszczenia były porozwieszane jakieś papiery. Podeszłam bliżej i się przyjrzałam temu. Zdjęcia, opisy, mapa trasy, jakaś data i miejsce.
     - Cholera, to już niedługo. - powiedziałam do siebie. Przyglądając się dalej i przeczytając szybko, to co było napisane, przeraziłam się. - Ja pierdole... - przeklęłam, kontynuując swój monolog. - Przecież oni chcą wywieźć te kobiety i sprzedać jakimś zboczeńcom i nie wiadomo co jeszcze. - trochę naprawdę przerażona wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie temu wszystkiemu. Na oddzielnych fotografiach zamieściłam mapę, listę dat spotkań i wyznaczonych miejsc. No Bella, mam nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymasz, powiedziałam do siebie, gdy nagle ktoś wszedł do domu. Kurwa, tylko tyle przeszło mi na myśl. Schowałam się jakimś kantorku pod schodami. Przez szparę zobaczyłam, że jest to niejaki Dietrich Schwieb. Właśnie zadzwonił mu telefon.
    - No wiem, że miałem przyjechać. - powiedział do słuchawki. - Za niedługo tam będę i wszystko sprawdzę do naszego spotkania z kupcami. - przerwa, słuchał co ma do powiedzenia ten po drugiej stronie słuchawki. - Dobra. Nie ma o co cię martwić o to. Ale załatwię to dopiero jutro. A co z tą dziewczyną, co zastępuję Rebekę? To dobrze. Zajrzę do niej jak już będę. 
W tamtej chwili pomyślałam, iż chodziło mu o Bellę. Chciałam to sprawdzić, ale najpierw postanowiłam jechać za nim. Jechał tam. Miałam nadzieję, że Bella tam będzie.
Tymczasem tam, podłożyłam Schwieb'owi jeden z nadajników GPS, który miałam i naszykowałam gdzieś na początku działań związanych z odnalezieniem Belli. Stwierdziłam, iż to na pewno mi się przyda. Zintegrowałam pluskwy z telefonem. Jednak mają określony i ograniczony zasięg. Skradałam się po całym placu, za jakimiś kontenerami, panelami i innego tego typu rzeczami. Usłyszałam jakieś krzyki. Ostrożnie skierowałam się w tamtą stronę. Odkryłam dość nieprzyjemne miejsce, a tam kilka dziewczyn. Normalnie zamarłam. Zobaczyłam dobrze mi znaną twarz. Blond włosy, błękitne oczy. Wyglądała na wyczerpaną. Dodatkowo była brudna, niezadbana, z resztą jak wszystkie pozostałe dziewczyny. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Oczy mi się zaszkliły, jakbym miała płakać (a to do mnie w ogóle nie podobne) widząc w takim stanie swoją przyjaciółkę, Bellę. Podeszłam do niej. 
     - Jezu, jak dobrze, że żyjesz! - powiedziałam z euforią. Była zaskoczona moją obecnością, a ja od razu zaczęłam tłumaczyć. - Słuchaj, tera muszę iść, bo nie mam dowodów, na to, co robią. Ale nie martw się. Wrócę po ciebie. Wrócę po nie wszystkie. Nie wiem ile mam czasu, ale możesz, jeśli coś wiesz, szybko mi opowiedzieć o co chodzi z tym twoim porwaniem?


piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 79.

     Wiedziałam, że to raczej nie będzie przyjemne, ale musiałam zobaczyć ciało, które rzekomo i jak na razie oficjalnie, należało do Belli. Szybkim tempem doszłam do odpowiednich drzwi. Zrobiłam pauzę. Nie miałam ochoty w tamto nieprzyjemne miejsce, ale musiałam. Spokojnie otworzyłam drzwi i weszłam do milszej części policyjnej kostnicy. Zamykając za sobą drzwi, rozejrzałam się. Następnie pokierowałam się w głąb dużego pomieszczenia. Od wejścia, kilka kroków do przodu musiałam pokierować się na lewo. Tam była ta mniej fajna część. Tam był mój zaznajomiony patolog.
  - Cześć. - powiedziałam, starając się być miłą. - Widzę, że masz dużo roboty. - skomentowałam, widząc jak wykonuje swoja pracę.
    - Oo, cześć. Jak widzisz. Ludzie nie mają co robić, tylko mordować innych. A ciebie co tu sprowadza? Pewnie masz do mnie sprawę.
      - No... Zgadłeś. Możesz pokazać mi ciało z tego pożaru?
      - A co ty znowu kombinujesz?
   - Bo widzisz, w tym pożarze najprawdopodobniej zginęła moja przyjaciółka. Ale mam podstawy by wierzyć, że ciało zostało podmienione i że jednak ona żyje.                          
      - To bardzo poważna sprawa, ktoś o tym wie?
      - Richard, ale tylko o tym, że prowadzę tak jakby swoje śledztwo. Nie chcę robić rozróby, bo przecież mogę się mylić.
      - No dobra. Pomogę ci. Oczywiście ani słowa nikomu.
      - Byłabym wdzięczna.
      - Powiem ci, że też coś mi tu nie gra. Niby wszyscy zginęli w ogniu, ale na jednym ciele jakby ślady po kuli. Nikt nie wszczynał śledztwa, to i nie kazali badać. - w czasie wypowiedzenia tych słów podszedł do tak zwanej "lodówki" i otworzył jedną z nich.
     - To chyba myślimy o tej samej osobie. Dobra pokazuj.
     - Wiesz, że to nie będą miłe widoki.
     - Jestem tego świadoma, ale muszę.
    - No dobra. To patrzymy. - odchylił materiał przykrywający ciało. Ja tylko skrzywiłam usta na widok w większości zwęglonego niegdyś ciała ludzkiego. - Patrz, tu. Jest tak jakby wgłębienie. Takie jak zazwyczaj jest w przypadku postrzału.
  - Noo. Masz rację. Na szczęście jest jeszcze całkiem duży fragment ocalałej ręki. - powiedziałam, przechodząc na drugą stronę i wyciągając telefon. - Teraz spójrz na to. Widzisz? To jest ręka jakiejś innej zmarłej dziewczyny. Moja przyjaciółka nie ma tatuażu. Dodatkowo nie lubi pierścionków, a tu takowy jest.
     - Kurde, masz racje. Dziwna sprawa.
     - Dlatego do ciebie przyszłam. Dobra zrobię zdjęcie i chowaj to, za nim ktoś zobaczy. Wielkie dzięki. Okay. Idę, bo zaraz ktoś tu przyjdzie i będę musiała udawać twoją dziewczynę! - powiedziałam z sarkazmem z lekko podniesionym tonem, bo skierowałam się do wyjścia. W odbiciu jednego ze szkła tylko zobaczyłam, jak patolog szeroko się uśmiechną kręcąc przy tym głową.
   Będąc już w domu, przeniosłam wszystko co miałam na komputer. Weszłam w zadumę. Jeszcze tylko te wyniki od Olivera, pomyślałam, i będę pewna, że Bella żyje. Poszłam wcześniej spać, czułam duże zmęczenie.
    Dnia następnego nie mogłam doczekać się wieczoru, gdzie dowiem się od Olivera wszystko, co by mi pomogło w dalszych poszukiwaniach Belli. Do tego czasu przeglądałam wszystko co miałam. Nie mogłam nic nie robić. Pomyślałam, że może coś pominęłam, więc wolałam po przeanalizować. Więc z tym mi się zeszło. Gdy prawie był wieczór, wsiadłam do auta i pojechałam na posterunek. Spokojnie weszłam do budynku i skierowałam się e odpowiednią stronę. Robiłam to ostrożnie, by nikt mnie nie widział. Nie chciałam niesfornych pytań, jakbym w razie kogoś spotkała. Również ostrożnie weszłam do pomieszczenia technika. Będąc pewna, że nikogo nie ma weszłam do pomieszczenie na luzie.
      - Cześć Oliver! - powiedziałam głośno, a on wynurzył się z pod biurka.
   - O, cześć. W samą porę jesteś. Właśnie skończyłem. Musimy się sprężać, bo niedługo komisarze mają się zjawić.
      - No to co tam masz.
      - Ta krew z próbki należała do Izabelli Evans.
      - Cholera, ciekawe co jej zrobił.
     - Cii, dalej, ta krew z tego zaschniętego materiału, to krew tego gościa. - wskazał na monitor komputera. Z ciekawością na niego spojrzałam. - To Dietrich Schwieb. Koleś zajmuje się handlem ludzi, głównie kobiet i tego co popadnie. Nic mu nie udowodniono. Pewnie mają dobrych prawników. Ten to Erich Ruck. Nic o nim nie wiadomo.
     - Nie dasz dary czegoś wyszukać?
     - Wiesz, nie jestem Oliverem Queenem jako Green Arrow. Nie wszystko udaje mi się znaleźć czegoś za pieniądze lub wyłudzić informacje przystawiając strzałę z łuku do czyjegoś czoła.


wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 78.

     Wpatrywując się w monitor od paru godzin, czekałam na odpowiedni moment na nim, gdzie będzie widać co przed podpaleniem domu Belli się działo. Gdy ledwie patrząc i prawie usypiając w końcu doczekałam się. Na nagraniu widać było jak jakiś podejrzany koleś najpierw kręci się koło domu, następnie włamuję się do niego, wychodzi z nieprzytomną Bellą, a inny typ zaciąga ciało kogoś, najprawdopodobniej dziewczyny, którą widziałam na miejscu, gdy myślałam, że to ciało mojej przyjaciółki. No i w końcu był ogień. Ha!, pomyślałam, no i miałam rację. Bella żyje i potrzebuje pomocy. Muszę działać szybko. Ostatnimi siłami wszystko skopiowałam ponownie, jak poprzednim razem na pen-drive'a, a potem na swój komputer i w końcu poszłam spać. 
     Następnego dnia gdy wstałam, przebrałam się w świeże ubrania, a te, co miałam na sobie, zaniosłam do kosza na brudy w łazience. Chcąc wyjść, zauważyłam, że Richard jest w domu. 
     - Ty tutaj? - spytałam z zaskoczeniem w głosie. - Przecież masz tyle roboty, że cię o tej porze nie ma.
     - Tak się złożyło - zaczął. - że szef przegnał mnie z posterunku, żebym w końcu wypoczął.
     - I dobrze zrobił. - rzekłam. - Tyle tam siedzisz, że niedługo będziesz myślał, że to twój dom.
     - A ty gdzie się wybierasz? - spytał.
    - Na twój posterunek. Mam sprawę do tego, no, nie pamiętam jak się nazywał. No wiesz, ten od badania śladów i tak dalej.
     - Tak, wiem o co ci chodzi. Tak dzisiaj jest.
   - A jest ten, no kurde, zapomniałam imienia. No wiesz, z tym co się dogadywałam najbardziej, ten co mnie lubi i co go nie denerwowałam. 
     - Aaa, wiem o kogo ci chodzi. Nazywa się Oliver. A w ogóle, to czego ty od niego chcesz? 
   - Widzisz, musi mi sprawdzić parę rzeczy, na których ja się nie znam. Mam powody, by wierzyć w to, że Bella żyje. - powiedziałam to z nadzieją i pozytywnym tonem.
     - Yhy. Serio wierzysz, że twoja przyjaciółka jednak żyje?
     - Tak. Mam do tego duże podstawy. 
     - Nie wnikam.
     - I o to się nie pogniewam. Masz do tego prawo. Zawsze mogę się mylić, ale oby nie. Dobra, lecę.
     Wybiegłam z domu jak kula pistoletu, wsiadłam do auta i natychmiast w wybrany dla siebie cel. 
     Na miejscu jak najszybciej ruszyłam w stronę starego, ale zadbanego budynku policji i weszłam do niego. Od razu skierowałam się w stronę, gdzie swoją siedzibę miał Oliver. Przypomniały mi się chwilę, gdy przychodziłam tam, ale w celu wyjaśnienia i zbadania śladów w sprawach w których pomagałam Richardowi. Weszłam do jego laboratorium szybko, ale w miarę spokojnie. Rozejrzałam się, a gdy go zobaczyłam przywitałam się. 
     - Cześć Oliver! Pamiętasz mnie jeszcze? 
    - Oo, cześć! Ja bym miał nie pamiętać? - Oliver również się przywitał oraz zadał pytanie. Śmiem twierdzić, ze nawet ucieszył się na mój widok. 
     - No wiesz, masz dużo roboty, możesz nie pamiętać. 
     - Jak nie jak, to kto ma pamiętać.  Na łowie mam cały komisariat. Musze pamiętać wszystko i informować o wszystkim i niczego ważnego nie zapomnieć. Poza tym, gdyby nie ty, to na tym posterunku byłoby nudno.
     - No w sumie racja. Znaczy z tym, że musisz wszystko pamiętać. 
     - A ciebie co tu do mnie sprowadza?
     - Musisz mi pomóc. 
     - Aha?
     - Tylko wiesz, nikomu ani słowa. 
     - Aaaa. Lubie takie rzeczy. Co masz? 
     - Sprawdź mi, czyja to krew, spróbuj ustalić do kogo należała ta bransoleta. A! I jeszcze te ślady krwi i fragment kurtki. Wiem, że możesz nic nie znaleźć, ale warto próbować. 
     - Ja nic nie znajdę? Aż tak we mnie wątpisz?
     - Nie, oczywiście że nie. A na kiedy będzie gotowe?
     - Na jutro. Przyjdź wieczorem, będzie mało ludzi. Poza tym, zrobię to póki nie mam roboty. I pewnie będę się śpieszył, żeby zdążyć, jak przyjdą policyjne sprawy.
     - Dobra, dzięki. To do jutra! 
     Pożegnałam się i szybko wyszłam, słysząc za sobą tylko "narka" Olivera. 
     Szybko idąc, wykonałam telefon do Richarda. Musiałam dowiedzieć się, kto jest w kostnicy. Musiałam się tam dostać. Dowiedzieć się pewnych rzeczy, ale musiałam zobaczyć ciało, które podłożone zostało jako ciało Belli. 


selena gomez selena gomez selena s gomez s

piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 77.

     Na spokojnie weszłam furtką na działkę, gdzie niegdyś stał piękny dom z ogrodem, a w nim mieszkała moja przyjaciółka i jej rodzice. Znowu wspomnienia wróciły...
     Powoli przechadzałam się po pogorzelisku, gdzie na większości miejsca zamiast ogrodu, były belki i blachy z dachu. Ciekawe, czy ja tu coś w ogóle znajdę, pomyślałam. W końcu natknęłam się na ślady po tym jakby ktoś wcześniej tu kogoś ciągnął. Zrobiłam temu zdjęcie. Poszłam za śladami. Finalnie znalazłam krople krwi. Najpierw pojedyncze, a potem zwiększała się ich ilość aż w końcu ujrzałam fragment jakiegoś ubrania, które przesiąkniętą zaschniętą już krwią. Wzięłam to przez jakąś folię. Wróciłam się i kontynuowałam swój "spacer".
     Postanowiłam wejść do domu. Albo przynajmniej do tego, co z niego zostało. Wszystko w środku pokryte było czernią, popiołem i sadzami. Były tylko pojedyncze ślady dawnych barw, drewnianych elementów, czy mebli. Stanęłam na środku niegdyś salonu. Rozejrzałam się. Wpatrywałam się w każdy fragment tego pomieszczenia, przy tym powoli stawiałam kroki. Jak do tej pory nie mogłam narzekać na brak śladów. Moim oczom ukazały się na resztkach ocalonego okna jakaś bransoleta i fragment kurtka ze skóry. Wyglądało to wszystko na rzeczy męskie. Zauważyłam, że ślady po ciągnięciu kogoś były zaraz za gruzem i innymi odpadami po pożarze z dachu. To znaczyło, że prowadziły do tego okna, które było balkonowe i przy którym stałam. Poszłam na piętro domu. Musiałam być ostrożna, bo resztki dachu, i nie tylko, mogły spaść mi na głowę. Skierowałam się do dawnego pokoju Belli. Myślałam, że wszystko będzie spalone, jak wszędzie. I tak było, ale część łóżka i kąt pokoju za nim, ocalały. Zbliżyłam się do mebla. Przyglądałam się częściowo spalonej kołdrze. Delikatnie złapałam za jej róg dwoma palcami i odchyliłam, a tam była krew. O cholera, , pomyślałam i zrobiłam tym śladom zdjęcie oraz pobrałam próbki.
     Wyszłam z domu, a potem z posesji. Na chodniku spotkałam jakąś starszą kobietę. Wyglądała na sympatyczną. Wzięłam wyciągnęłam telefon i wybrałam aplikację dyktafonu, zbliżając się do niej włączyłam go. 
     - Dzień dobry. - pierwsza się odezwała. Trochę mnie to dziwiło, ale starsze osoby chyba tak mają. 
     - Dzień dobry. - odpowiedziała, starając się być miłą. 
     - Pani też dziennikarka z gazety? - spytała uprzejmie.
   - Nie, mam do tego miejsca sentyment. W tym domu kiedyś mieszkała, jeszcze nie dawno mieszkała moja przyjaciółka. - powiedziałam, mówiąc nie do końca wszystko. 
     - Aa, Izabelli! - powiedziała z radością starsza pani. - Oj, szkoda jej, była jeszcze taka młoda. 
     - Oj, tak tak. Była. - powiedziałam lekkim lekceważącym głosem, mając na świadomości, że moja przyjaciółka jednak żyje. - Może pani coś więcej widziała, albo słyszała o tym wypadku. To trochę dziwne co stało się najspokojniejszej rodzinie jaką znam. 
   - Bardzo dziwne. Podobno to było podpalenie. Tak policja mówiła, jak przyszła mnie wypytywać. A od sąsiadów słyszałam, że przed pożarem ktoś kręcił się koło domu. I jeszcze ten ktoś dziwnie się zachowywał. 
     - A tak z ciekawości, to te kamery działają? 
     - Tak. Pan Schmidke też został przesłuchany przez policję. 
     - Shmidke?
     - No tak. Pan Hans Schmidke, ten co ma ten monitoring.
     - Aha. No dobrze. Wie pani, ja muszę już iść. Muszę załatwić coś ważnego.
     - Ach ci młodzi, wszędzie się śpieszą i zawsze nie mają czasu. To do widzenia i jedź ostrożnie młoda damo. - powiedziała miła staruszka, przy okazji widząc, jak powili wyciągam kluczyki do auta, przygotowując się również do jazdy. 
     Gdy doszłam do swojego BMW, starsza kobieta zdążyła się już oddalić. Ja natomiast szybkimi ruchami wsiadłam do auta, włożyłam kluczyki do stacyjki, odpaliłam maszynę i odjechałam z piskiem opon, zawracając ślizgając tylnymi kołami, kręcąc u połowie, tak zwanego bączka.
     Będąc już w domu po raz kolejny do rąk wzięłam laptopa Richarda. Weszłam w odpowiedni program i wyszukałam niejakiego Hansa Schmidke, a po jego nazwisku udało mi się znaleźć jego firmę zajmującą się monitoringiem. Dzięki umiejętnością jakie pokazał mi jeden z chłopakó, tańczący niegdyś w mojej grupie tanecznej i udało mi się ogarnąć filmy z monitoringu z tego feralnego dnia. 

wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 76.

     - Ale ja przecież tamtego faceta nie znałam! - próbowałam się bronić.
     - Co nie zmienia faktu, że ten koleś, albo co gorsza jakiś inny świr postanowił się na tobie zemścić! - zawzięcie walczyła Kayla.
     - No nie wierzę... Naprawdę tak myślicie? Przecież od dłuższego czasu w nic się nie pakuje, a co za tym idzie, to nawet Richardowi nie pomagam. 
     - Powiem tylko tyle, że to jest najbardziej przypuszczalne, że jeden z oprychów próbuje się zemścić, albo do ciebie dotrzeć. - powiedziała Carly.
   - Co?! To jest ewidentnie jej wina! - rzuciła Kayla, krzycząc oskarżenie na mnie. Ja nie wytrzymałam i wściekła ruszyłam do wyjścia z parku. Byłam tak wściekła, że gdyby ktoś teraz by mnie w jakiś sposób zaczepił, to gotowa bym była go zabić. Choć to nie było w moim stylu. Nie zabijałam niewinnych i Bogu Ducha winnych ludzi. W drodze do domu kupiłam alkohol. Od tamtej pory, przez dłuższy czas prawie nie trzeźwiałam. Piłam dzień w dzień, chcąc o wszystkim zapomnieć. Jednak trzeźwiejąc wszystko powracało. Richard był na mnie tak wkurzony, że kazał mi nie wychodzić z pokoju, żeby mnie nie widzieć. Pozwolił wyjść wtedy, gdy przestane pić. Wcześniej jednak próbował mi pomóc w jakiś sposób, ale odrzucałam jakiekolwiek próby pomocy. Po niedługim czasie jakimś cudem uodporniłam się na alkohol. Przestałam pić, bo było to bez sensu. 
    Któregoś dnia, siedząc sztywno, jakbym była w transie, czy coś, na kanapie próbując skupić myśli. I nagle, jakby mnie olśniło. Przypomniał mi się (ponownie) dzień, w którym niby to moja przyjaciółka Bella została wynoszona na noszach pod czarnym workiem. I ten moment, wtedy, gdy ujrzałam jej dłoń. Poza bransoletki przypomniało mi się, że był tam pierścionek. Ale Bella nie nosiła pierścionków. Nienawidziła ich. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to było co najmniej podejrzane i że coś się za tym kryje. Postanowiłam, że dla Belli wyjaśnię tę sprawę. Przychodziły mi myśli, iż ona tak naprawdę żyła. Nie byłam tego pewna, dlatego coś mi mówiło, abym ją odnalazła, albo przynajmniej dowiedziała się prawdy o tym całym pożarze. Bo co, jeśli Bella naprawdę żyje i potrzebna jest jej pomoc? Zmotywowana gwałtownie wstałam i wzięłam laptopa Richarda. Zastanawiałam się, od czego zacząć. Czego szukać.
    Weszłam do specjalnego systemu policyjnego. Wyszukałam sprawę z pożarem domu mojej przyjaciółki, w którym ponoć zginęła razem ze swoimi rodzicami. Zrobiłam kopie. Nie wiedziałam dokładnie co było najważniejsze, więc zrobiłam kopie wszystkiego, poprzez zapisanie niektórych rzeczy na komputerze, a niektórych po przez wydrukowanie ich. Dane z komputera przeniosłam na pen-drive'a, aby nie zaśmiecać Richardowi pamięci laptopa. Po za tym wolałam mieć to na swoim komputerze.
    Przeszłam do swojego pokoju i tam po włączeniu mojego komputera stacjonarnego i po podłączeniu pen-drive'a dokładnie się wszystkiemu przyglądałam. W raporcie napisano, iż wszystko wskazuje na to, że to był po prostu wypadek, ale jednak wszystko sprawdzono i można było przepuszczać, iż mogło to być podpalenie. Cholera, pomyślałam, mam nadzieję, że będzie coś więcej, że znajdę coś więcej... Na moje szczęście było zdjęcie z bliska ręki, która miała niby należeć do Belli. Moja hipoteza o tym, że to nie była dłoń rzekomo nieżyjącej Belli Evans sprawdziła się. Był na jednym z palców pierścionek, biżuterii, której moja przyjaciółka nienawidziła. Na dodatek na innej fotografii był widoczny fragment tatuażu. Bella nie miała żadnego tatuażu. Uważała je za niepotrzebne. Moje nadzieje o tym, że Evans żyje wzrosły, dlatego moje myśli intensywniej myślały nad tą sprawą. 
    Na drugi dzień wybrałam się na pogorzelisko. W dokumentach nie było żadnych nagrań z monitoringu, a przecież na tamtej ulicy były kamery. Po za tym chciałam się rozejrzeć po miejscu zdarzenia, okolicy i może popytać ludzi. Zaparkowałam swoim BMW tam gdzie zawsze. W tym momencie przypomniało mi się jak parkowałam w tym miejscu, a gdy szłam do Belli, ona już na mnie czekała. Smutno (co najmniej) mi się zrobiło. Wspomnienia wróciły. Na spokojnie rozejrzałam się, czy są kamery. Nie myliłam się. Były przy lampach. A jedna była skierowana w taką stronę, że na pewno obejmowała chociaż połowę posesji, gdzie mieszkała Bella. Czułam, że będę miała trochę pracy.




OD AUTORKI
No i kolejny rozdział napisany...
Czekam na opinie... (ktoś to w ogóle czyta?)
AKTUALIZACJA: Pisząc jeden z rozdziałów, musiałam coś sprawdzić i odkryłam, iż Bella ma na nazwisko 'Evans'. Tyle tych rozdziałów, że pewnych żeczy już nie pamietam XD

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 75.

    Siedziałam i nudziłam się na kanapie. Ostatnie dniu u mnie właśnie tak wyglądały. Nie było nawet jakichś głupich seriali w telewizji. Znudzona łaziłam po domu, ogrodzie bez celu. Postanowiłam wybrać się do Belli. Pomyślałam, że to ona przeważnie mnie odwiedza, więc może ja, co mam samochód, w końcu do niej pojadę. Wsiadłam do auta i ruszyłam. Zaparkowałam nieopodal posesji mojej przyjaciółki. Nie parkowałam u mniej, bo było zawsze mało miejsca, a dzięki temu stawałam sobie w cieniu. Przeszedłszy parę kroków, kliknęłam na pilot, aby zamknąć auto i tylko lekko się obróciłam, by zobaczyć czy światła migają, co było odpowiedzią na zamknięcie. Gdy już szłam normalnie z niewielkiego zakrętu ujrzałam początek miejsca, gdzie zamieszkiwała Bella. I tam prawie dostałam zawału. Nie wierzyłam w to co widzę. Nie dopuściłam tej myśli do siebie. Zaczęłam iść szybciej i coraz szybciej, aż w końcu biegłam. Na moich oczach był cały czas dom Belli, który zapewne jeszcze nie dawno stał w płomieniach, a teraz wydobywają się kłęby czarnego dymu z jego zgliszczów. Ogarną mnie niepokój. Jasna cholera, pomyślałam, i zaczęłam rozglądać się za swoją przyjaciółką. Za chwilę nogi się pode mną ugięły. Zobaczyłam trzy czarne worki, Nie wierzyłam, nie chciałam w to wierzyć. Nie przyjmowałam tego do wiadomości. Cały czas powtarzałam sobie, że to nie prawda. Ale podchodząc w takim szoku, ujrzałam jak z pod jednego worka, który właśnie zostaje podnoszony, wystaje ręka, a tam znajoma mi bransoletka, którą Bella nosiła. Cały czas ją nosiła, bo kiedyś to ja ją jej kupiłam na znak naszej przyjaźni. Zaczęłam coś krzyczeć, rzucać się i nawet nie wiem co jeszcze. To było coś strasznego. Nie ogarniałam, iż moja przyjaciółka nie żyje. Nawet nie zauważyłam obecności Richarda, który odwiózł mnie do domu moim autem. Ja zaś byłam jak kompletny czubek, psychol z psychiatryka. Zamknęłam się w sobie, nie odzywałam się. Ale nie płakałam. Nie wiedzieć czemu, nie płakałam. W mojej głowie pojawiły się myśli, czy ja zostałam pozbawiona uczuć, na dobre? 
    W nocy nie mogłam spać. Dużo wcześniej zaś dostałam wiadomość, że moje pozostałe trzy przyjaciółki chcą się spotkać w nasze miejsce w parku. Z racji tego, że zbliżała się owa godzina, postanowiłam tam pojechać.
    Byłam spóźniona. Szłam alejką w kapturze założonym na głowę i z rękoma w kieszeni bluzy. Nie przywitałam się. Ani słowa nie wypowiedziałam. Kompletnie nie wiedziałam, po co ja tam przyjechałam. Słuchałam jak Evelyn, Carly i Kayla gadają o tym, co się stało Belli oraz jej rodzicom. Jedna z nich mówiła, że policja ustaliła, iż to było podpalenie. Wtedy rozbrzmiała we mnie złość. 
    - A ty dlaczego się nie odzywasz ? - spytała mnie Kayla.
    - Nie wiesz, że to była jej najlepsza przyjaciółka? - spytała Carly.
   - No dobra, ale przyszłyśmy tu o tym porozmawiać, a nie stać ja posąg. - kontynuowała Kayla. 
    - Przesadzasz. - skarciła ją Carly. Ja natomiast znowu weszłam w zadumienie i nie słyszałam dalszej części rozmowy. W tym wszystkim coś mi nie pasowało. Kto by chciał się pozbyć najspokojniejszej rodziny jaką znałam? Mało mnie szlag nie trafił. Nie przypominałam sobie, aby Bella mówiła o jakichś problemach jej czy jej rodziców, gdzie by im grozili. Ona zawsze mówiła o swoich problemach. Nie dopuszczałam do siebie myśli, iż już jej nie zobaczę. Nagle usłyszałam podniesiony głos Evelyn.
    - Ej! A pamiętacie tą sytuację w naszym ulubionym miejscu do imprezowania i nie tylko? Jak tamten koleś, co bił się z Agnes? I groził, że się zemści?
   - No faktycznie. - odezwała się Carly. - A co, jeżeli to on? My też możemy czuć się zagrożone... - rozmawiały tak, jakby mnie tam nie było, co spowodowane było zapewne moim "wyłączeniem". Powoli zaczynałam się denerwować. 
    - To by oznaczało, że to przez nią! - krzyknęła Kayla.
    - Co?! - nagle krzyknęłam, na co one wszystkie drgnęły.
    - No tak. Ona ma rację. - rzuciła Evelyn pretensjonalnie. 
    - To ty masz kontakt z bandytami! - krzyknęła Carly, a mnie zatkało, jakbym po raz kolejny dostała kulkę. Ale tym razem prosto w serce... 


sad selena gomez

poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 74.

Był sobie ciepły, piątkowy wieczór. Umówiłam się razem z Bellą, Kaylą, Evelyn i Carly do naszego ulubionego lokalu. Już dawno nie byłyśmy gdzieś razem, dawno nie rozmawiałyśmy, przy okazji popijając jakiegoś drinka, czy nawet zwykłego piwa. Na początku trochę powspominałyśmy, potem opowiedziałyśmy co słychać i jakieś ciekawe lub głupie historyjki. Kiedy byłyśmy po paru drinkach, czy też piwach, każda piła co chciała, Kayla spytała mnie jak to jest dostać kulkę. Wtedy to już wszystkie się tym zainteresowały i musiałam opowiadać mniej więcej jak to było. Po dłuższym czasie moje kochane przyjaciółki powoli robiły się ledwo przytomne. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że ja czułam się całkiem nieźle i kontaktowałam lepiej niż one. W dodatku na końcu naszej imprezy, to ja ich ewakuowałam z lokalu do taksówki. Na szczęście do domów potem trafiły same. Teraz miałam argument, żeby się z nich pośmiać czasami. Zazwyczaj to one śmiały się ze mnie.
Dnia następnego, czułam się dziwnie oszołomiona w głowie i chciało mi się pić, więc na dzień dobry wypiłam jeną czwartą dwu litrowej butelki wody. Mimo, iż ze mną nie było tak źle, Richard i tak śmiał się ze mnie, szczególnie, kiedy zobaczył jak piłam. Popatrzyłam się na niego z przymrużonymi oczami. Ignorując go, wzięłam swoją butelkę wody i poszurałam piętami w kierunku kanapy. Włączyłam telewizor i zaczęłam skakać po kanałach. Pozostałam przy jakimś głupim serialu. Oglądając na leżąco przysnęło mi się. 
Obudziłam się grubo po południu. Siadłam sobie na miejsce przed komputerem. Oczywiście aby gdy pojawiłam się na Facebook'u, skutkiem było natychmiastowe napisanie do mnie wiadomości przez Bellę. Ja od razu zastanowiłam się nad odpowiedzią, a następnie odpisałam. Chwilę porozmawiałyśmy i Bella wyskoczyła z kolejnym spotkaniem z resztą dziewczyn. "Jeszcze ci mało?" pomyślałam, ale za chwilę doczytałam, żeby spotkać się tak po prostu przy kawie. Nie miałam nic przeciwko.
Nazajutrz kolejnego dnia stawiłam się w umówione miejsce i w umówionym czasie razem z Bellą, Kaylą, Carly i Evelyn. Spotkałyśmy się tam, gdzie ostatnio. Na szczęście w naszym ulubionym lokalu podają nie tylko alkohol, ale i kawę. Nasz już zaznajomiony barman podśmiewywał się z moich przyjaciółek po ostatniej, niedawnej imprezie. Zważając na to, iż wtedy ja nie byłam aż tak nietrzeźwa jak one, śmiałam się razem z nim. Potem już rozmawiałyśmy w piątkę, a czasami dzieliłyśmy się na dwuosobowe grupki i gadałyśmy o odmiennych tematach. Podczas naszych rozmów w tle muzyki i gadających innych klijętów lokalu, coraz głośniej słychać było krzyki i zamieszanie. Zignorowałam to, do puki wrzeszczący koleś nie znalazł się niedaleko mnie. Obejrzałam się za siebie, a ten gdy mnie zobaczył, jakby szaleju dostał. Poza tym, był kompletnie pijany.
- To ty! - krzykną, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Ten zaś rzucił się na mnie. Dusił mnie przez chwilę z racji tego, że byłam zaskoczona. W końcu uderzyłam go kolanem w brzuch, tym razem on się zdezorientował. 
- Wiesz kto to? - spytała Bella.
- Nieee. Nie mam zielo... -  nie dokończyłam, bo tamten ruszył na mnie z pięściami. Przychyliłam się lekko w lewo, by uniknąć ciosu, a następnie w prawo w tym samym celu. - ... nego pojęcia. - dopowiedziałam, a tamten znowu próbował mnie uderzyć, zablokowałam cios swoją dłonią, a potem drugą, wolną ręką uderzyłam go z całej siły w kość policzkową, aż go odrzuciło.
- Zapłacisz za to ! - kontynuował, ja nie wiedziała kompletnie o co chodzi. Ten zaś kontynuował i znowu chciał mnie uderzyć. Jego ruchy były przewidywalne, więc pierwsze dwa ciosy uniknęłam, ale blokując jego pięści, on uderzył mnie kolanem w brzuch. A potem jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu kopnęłam go z prawej nogi. Stojąc do niego bokiem uderzyłam go piętą lewej nogi, robiąc półobrót. W wyniku tego upadł, chwilę pobył na podłodze i w końcu uciekł.
- Kto to był? - spytała Kayla.
- Znasz go? - następne pytanie zadała Carly.
- Nie mam pojęcia co to był za facet. Mam nadzieję, że nie narobi nam kłopotów.

selena gomez queen when you cry i cry

No ! I ruszyłam się z miejsca!
Czy ktoś tu w ogóle jeszcze zagląda? XD
Taa wiem, zaniedbałam bloga, ale to wina jest mojej weny, która mnie opuściła... Mam nadzieję, że będę pisała rozdziały częściej na blogu i że nie będą dla was nudne ;-)

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 73.

Dzień był słoneczny i ciepły. Powiewał cieplutki lekki wiaterek przytulający moje ramiona. Siedziałam sobie na masce swojego samochodu i cieszyłam się idealną jak dla mnie pogodą. Uwielbiałam wiosnę, czas budzenia się wszystkiego do życia, a zaawansowała wiosna to w ogóle mogłaby trwać wiecznie. Nie wiem, może to głupota zachwycać się pogodą. Z pozycji siedzącej przeszłam do pozycji leżącej. Popatrzyłam sobie na pojedyncze obłoki płynące po niebie swoim tempem. Odpływałam tak zazwyczaj, gdy nie miałam nic do roboty i gdy naprawdę się nudziłam. A tych dwóch ostatnio mi nie brakowało. Richard nie pozwalał mi ni nic robić, nawet obiadu. Bella też tak uważała. Z obojgiem się kompletnie nie zgadzałam. Jakbym była kaleką. Przecież nie raz dostałam kulkę i nie raz zostałam czymś dźgnięta. Po za tym minęło już trochę od tego wydarzenia i tylko od czasu do czasu czuję nie wielki ból tych ran. Z zamyśleń wyrwał mnie Rex. Został w domu z powodu złego samopoczucia spowodowanego jakimś zatruciem, albo po prostu Richard zostawił go, abym nie była sama. Skoczył na maskę auta.
- Hej! Bo porysujesz mi lakier tymi pazurami! -  powiedziałam do zwierzęcia, natomiast on głośno szczeknął. Następnie jeszcze kilka razy się powtórzył , więc domyśliłam się, że chce coś zjeść. Poszłam do domu, nasypałam trochę suchej karmy i nalałam wody do drugiej miski. Zbudził mnie z transu podziwiania przyrody i potem przez dłuższy czas krzątałam się po domu i ogrodzie. Przez pewien czas towarzyszył mi Rex. W pewnym momencie będąc w salonie stanęłam na środku. Rozejrzałam się. 
- Rex ! Jedziemy do pana ! - krzyknęłam, a pies tylko donośnie i radośnie zaszczekał, Po zamknięciu na klucz drzwi, wsiadłam do swojego BMW, wpuszczając przed tem Rex'a. Podróż minęła mi spokojnie i szybko. Będąc już w budynku posterunku, witałam się co najmniej z co drugą osobą, z którą poznałam się przy jakiejś sprawie, którą pomagałam rozwiązać Richardowi i jego ekipie. Po drodze do biura Mosera, słyszałam "Oo, cześć, dawno cię nie było!", "Miło cię znowu widzieć!". Nawet słyszałam pytania czy moje auto to moje auto. Patrzyłam  się na nich dziwnym wzrokiem, a oni jeszcze dziwniejszym, gdy potwierdzałam iż samochód jest mój. Mając na horyzoncie mój cel, widziałam jak trzej mężczyźni wyglądają przez okno pod którym mniej więcej stało moje BMW. Usłyszałam w echu iż rozmawiają o aucie, i to moim. Któryś skumał, że się zbliżam i szybko wrócili na swoje miejsca przy burkach. Mi się tylko śmiać z nich chciało. Weszłam do pomieszczenia, a oni udawali, że pracują. Uśmiechnęłam się szeroko i pokrywałam tylko głową.
- Co ty tutaj robisz? - spytał na powitanie Richard.
- Jestem. Nudziło nam się z Rex'em, więc przyjechaliśmy. - odparłam, a Rex przytakną głośnym i radosnym szczekaniem. - No a wy macie coś ciekawego?
- W ciągu tego miesiąca co jakiś czas zginęły trzy osoby. I to żeby były jakieś zwykłe zgony. Nie wiadomo jak zginęły, nie ma żadnych śladów pobicia, postrzału czy czegoś takiego. Wszystkie trzy ofiary nie miały nic ze sobą wspólnego, były kompletnie z innych sfer. Ciała zawsze były w miejscach z którymi nie mieli nic wspólnego. - powiedział Richard z zwątpieniem w głosie patrząc na monitor komputera. 
- Pewnie ogarnęliście gdzie ofiary były przed ich znalezieniem, to drogą idąc zgarnęliście nagrania z monitoringów i zeznania jakiś świadków. - odezwałam się, zbliżając się do biurka Mosera, po drodze krzyżując ręce na piersiach. - Możesz pokazać mi coś o pierwszym zgonie?
- W folderze mamy wszystko. - tym razem powiedział Alexander Brandtner. - Wyświetlmy je na tym nowym ekranie, co niedawno nam zamontowali. - dodał po chwili. Na ścianie wiszący ekran, podobny do zwykłego telewizora rozświetlił się i ukazał folder dotyczący pierwszego znalezionego ciała. Zaczęłam przeglądać dokumenty ciesząc się, że mam coś do roboty.

hd hammer bmw

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 72.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał raz jeszcze. Już chciałam wstać i otworzyć, ale Richard mnie w tym uprzedził, jednak zamiast otworzyć, wrócił. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby ktoś zginą. Po chwili zrobił taką dziwną minę zbitego psa i zapytał:
- To Sam... Wpuścić go? - jego słowa mnie zaskoczyły. Nie wiedziałam co robić. Chwilowo spanikowałam. Stwierdziłam, że skoro przyszedł, to musiał nabrać nieźle odwagi i przezwyciężyć wszystkie obawy i przeciwności, jakie udało mu się znaleźć. Podczas moich zamyśleń zdążył zadzwonić jeszcze kilka razy.
- Wpuść go. - powiedziałam w końcu. Przecież niedawno sama doszłam do wniosku, że musimy pogadać. Skoro przyszedł nie mogłam przepuścić okazji rozmowy. Po za tym stchórzyłabym, za każdym razem, gdybym to ja chciała porozmawiać, albo gdy on przyszedłby w innej sytuacji. Teraz jestem słaba, po lekach i nie za bardzo mogłabym wymyślić jakieś wymówki, aby nie rozmówić się z nim. Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Sama, podczas gdy Richard pokierował się od razu do swojej sypialni.
- Cześć. - przywitał się niepewnie i niepewnie wchodząc.
- Cześć. - również przywitałam się, starając się być miłą.
- Słyszałem o twoim wyjściu ze szpitala, pomyślałem, że wpadnę i zobaczę jak się czujesz. - powiedział na wstępie nadal nie będąc pewien. W powietrzu wyczuwalna była sztuczna atmosfera.
- Wiesz, poobijana i słaba, czyli prawie jak zawsze. - próbowałam rozluźnić atmosferę. - A tak na  poważniej, to co raz lepie.
- To dobrze, jak co raz lepiej.
Podczas rozmowy, było słychać wyraźną jej sztywność. Oboje byliśmy zestresowani. Nie wiedziałam jak zacząć tę właściwą część rozmowy. Nie byłam pewna czy w ogóle do tego dojdzie.
- No wiesz, mogło być gorzej. - kontynuowałam dialog, a on siadł na kanapie, niedaleko mnie.
- Ej, nie mów tak. Zostałaś nieźle ranna. I nie ukrywam... po części się za to obwiniam.
- Teraz ty nie opowiadaj głupot. Niby skąd miałeś wiedzieć, że Shelby nadaje się do psychiatryka.
- No niby tak, ale...
- Nie ma żadnego 'ale'. Stało się co się stało. Nie obwiniaj siebie, bo to nie twoja wina.
- Ale jakbym się z nią nie związał... Z resztą przez nią nasz związek zakończył się.
- Muszę się coś ciebie spytać. Czy wy... razem z Shelby...
- Nie, nie, nie. Jeśli chodzi ci o to, czy spotykałem się z nią będąc w związku z tobą, to kategoryczne nie.
W tamtym momencie zrobiło mi się lepiej. Chociaż teraz nie będę żyć w kłamstwie jak dotychczas. Z drugiej strony ogarnęłam, iż byłam na niego zła tyle czasu, można powiedzieć bez powodu.
Jeszcze trochę pogadaliśmy i nawet atmosfera się z rozluźniła, ale oczywiście ja po lekach i w ogóle z powodu tych raz powoli zachciewało mi się spać. Z uprzejmości Sam postanowił opuścić mój dom, więc ja go odprowadziłam do drzwi, następnie pokierowałam się do swojego pomieszczenia. Na szczęście czułam się lepiej psychicznie w przeciwieństwie do fizycznego.
Kolejnego dnia postanowiłam wybrać się na spacer. Richard protestował, ale powiedziałam mu, że świeże powietrze mnie chyba nie zabije.. Mało tego nie uśmiechało mi się siedzieć samemu w domu. Oczywiście spacerowałam po parku. Fascynowałam się świeżym powietrzem, gdzie nie gdzie kwiatów i śpiewem ptaków, jak nigdy zachwycałam się tym. Usiadłam na ławce. Obserwowałam różnych ludzi. Dzieci, dorosłych, starsze osoby, pary. Pomyślałam sobie, jak to by było, gdybym ja miała takie życie. Doszłam do wniosku, że brakowało by mi czegoś. Teraz momentami brakuje mi czegoś takiego jak rodzina, ale gdybym była z fałszywymi ludźmi, to chyba jednak wolę w ogóle jej nie mieć. Patrząc  na rodziców z dziećmi w tym parku, oceniłam iż moi rodzice nigdy nie byli tacy w stosunku do mnie i nie ma czego żałować.
Z moich filozoficznych przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Bella poinformowała mnie o swojej wizycie przy okazji zabierając ze sobą Carly, Evelyn i Kaylę. Wtedy spędziłyśmy świetnie czas.

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 71.

Powoli czułam, że się budziłam. leniwie otworzyłam jedno oko, następnie drugie. Na moim łóżku szpitalnym po dwóch stronach w połowie leżały dwie osoby. Z jednej strony moja przyjaciółka, Bella, z drugiej zaś Richard. Przewróciłam oczami. Załamałam się. Może i byłam w pół umarnięta, ale jest ze mną coraz lepiej. Uważałam, że nie trzeba było być ze mną dzień i noc. Z resztą większość jednego i drugiego przesypiałam. Delikatnie się ruszyłam, wszystko mi zdrętwiało. Miałam ograniczony zakres ruchów, głównie przez obrażenia jakie poniosłam, ale nawet mała zmiana w leżeniu, to zawsze coś. Bella i Richard dzięki temu się obudzili i zmienili swoje pozycje na siedzącą. Popatrzyłam chwilę na jedno potem na drugie. Pokręciłam głową, a ich wyrazy twarzy mówiły mi, że nie wiedzą o co chodzi.
- Przesadzacie. - powiedziałam, a oni mieli wyrazy twarzy w znaku zapytania. - Siedzicie tu dzień i noc nie wiadomo po co. Hello! Ja żyję! Bez urazy, ale nianiek nie potrzebuję. Od tego są te biedne pielęgniarki co tutaj pracują i latają koło mnie. 
- Nie no zostałaś tylko dźgnięta nożem i postrzelona w brzuch. - powiedział z lekkim oburzeniem zmieszanym z sarkazmem Richard.
- Dobra, ja wiem, że się martwicie i tak dalej, ale leże tu tak długi czas i do tej pory nic się nie dzieję, więc nie ma co się bać. - wypowiedziałam po raz kolejny swoje zdanie.
- Fakt, może i jesteśmy przewrażliwieni, no ale sama powiedziałaś, martwimy się. - tym razem zabrała głos Bella. 
- Okay. Głupio czuję się, jak te pielęgniarki muszą chodzić koło mnie, jeszcze głupiej mi jest, kiedy wy zarywacie noce i marnujecie swój dzień, siedząc tu. A i tak ja śpię i jak dochodzi do rozmowy, to góra do dwudziestu minut.
- No niby wiem jak się czujesz i wiem jak to jest. - zaczął Richard. - Byłem w podobnej sytuacji. I też nie było mi to na rękę , że latali wszyscy koło mnie. W twojej sytuacji, to ledwie napić się sama możesz.
- Yhh. Może i trochę sza rację, ale bez przesady. Jeszcze ze dwa tygodnie i stąd wyjdę. - zapewniłam. - Mam taką nadzieję. - dopowiedziałam.
- Dobra ja lecę, za piętnaście minut powinienem być na posterunku. - oznajmił Richard i po chwili opuścił salę, żegnając się.
- Hej, ty też idź. Pewnie zaraz zasnę. - poinformowałam przyjaciółkę.
- Nie no zostanę chwilę. - odparła Bella.
- No dobra. To może wiesz co z tą drugą dziewczyną? Zawsze zapominam zapytać, kiedy już się obudzę.
- Elizabeth? Chodzi ci o Elizabeth?
- Tak, tak. Wiesz co z nią?
- Udało mi się z nią trochę poznać. Poleżała trochę i ją wypuścili. Leżała nawet w tej samej sali co ty, dlatego udało mi się trochę z nią pogadać jak przychodziłam do ciebie. Odwiedzała cię, ale ty spałaś. Nie mogła cię złapać, gdy się już przebudzałaś. Odwiedzały cię jeszcze Kayla, Evelyn, Carly i ...
- I kto?
- Sam. Przychodził, sprawdzał co z tobą, wchodził na chwilę i wychodził. Bał się, że się obudzisz w jego obecności. Pewnie nie miał ochoty rozmawiać. Kiedy dowiadywał się, że odzyskujesz przytomność, przestał przychodzić. Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że go wpuszczaliśmy i mówiliśmy o twoim stanie?
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Coś mówił może?
- Nie wiele. Uważa to co się stało tobie i Elizabeth to jego wina. 
- Niee. Skąd miał niby wiedzieć, że Shelby to tylko do psychiatryka się nadaję. A właśnie, co z nią?
- No właśnie po oględzinach policji i lekarzy, z wyrokiem sądu trafiła do szpitala psychiatrycznego. Podobno była niepoczytalna czy coś.
- Ooo, a jednak. W końcu...
- Wiesz, mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale trochę wypytałam Elizabeth i powiedziała mi to i owo . Dlatego nasuwa mi się pytanie, co zrobisz w sprawie związanej z Samem?
- Ooo, trudne pytanie zadałaś. - powiedziałam satyrycznym tonem. - No będzie trzeba z nim porozmawiać, tylko pewnie nie tylko ja boję się tej rozmowy.


Trochę później.

Stałam oburzona przy furtce, za którą były schody do domu. Richard w tym czasie rozładowywał moje rzeczy które miałam w szpitalu. Nie pozwolił mi nawet wziąć torby z laptopem. On natomiast mówił mi, że dźwigać nie mogę. Jakbym była pierwszy raz w takiej sytuacji. Wieczorem siedziałam sobie w fotelu przed telewizorem, opatulona w ciepły, puszysty koc. W telewizji leciały jakieś głupie seriale. Na szczęście udało mi się znaleźć jakiś dobry serial kryminalny. I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.


środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 70.

Oceniłyśmy z Elizabeth, że starczy paliwa do parku. Postanowiłam tam pojechać, stwierdziłam, że będzie tam dużo ludzi i może ktoś nam pomoże chociażby dając zadzwonić z telefonu komórkowego. Gdy byłyśmy prawie na miejscu, zdziwiło mnie zniknięcie auta Shelby jak i policji. Auto spowodowane brakiem paliwa, zatrzymało się tuż przed wejściem do parku. Od razu opuściłyśmy terenówkę. Pokierowałyśmy się do wejścia do niejakiego parku. Będąc parę kroków w środku, nadjechał pickup Shelby. Kazałam Elizabeth zadzwonić po policję, a ja zajmę się blondynką. Jej stan był gorszy od mojego, więc byłam pewna, że poradzę sobie lepiej w biciu się z jedną kuśtykającą nogą, w przeciwieństwie do niej, co miała ranne dwie kostki. W dodatku, nie miałam pewności, czy w ogóle umiała się bić w jakiś sposób.
Podczas gdy Elizabeth ciągnęła raz jedną, raz drugą nogę za sobą, ja specjalnie zwolniłam. Widząc Shelby na cieniu, oraz w odbici lampy, przygotowałam się na cios. Gdy to chciała wykonać cios, zrobiłam unik i walnęłam ją łokciem w brzuch. Była zaskoczona. Wykonałam ten sam ruch, ale tym razem walnęłam ją w nos. Poleciały jej podłużne krople krwi z nosa, które podążały ścieżką zaschniętej już wcześniej krwi, która była skutkiem wcześniejszego walnięcia w nos. Wyjęła nuż. Zdziwiłam się, dlaczego nie pistolet, ale w sumie było to na moją korzyść. Zaczęła nim wymachiwać, no a ja jak zwykle próbowałam unikać ciosów, choć nie bardzo moje uniki działały, kilka razy poczułam, jak delikatnie nóż przecina moją skórę, robiąc głębsze lub mniej skaleczenia. Chciała mnie dźgnąć w ramię, na szczęście nie musiałam narzekać na refleks i złapałam ją w ostatniej chwili za nadgarstek. Siłowałyśmy się. Raz nóż był bliżej mnie, raz dalej. Udało jej się lekko mnie zranić, ale to było tylko głębokie skaleczenie. Za to ja kopnęłam ją w brzuch. Trochę nieudolnie, bo wykonałam czynność chorą nogą. Dzięki temu odebrałam jej nóż. Powymachiwałam nim, tak jak ona to robiła, tylko umiejętniej i zrobiłam kilka porządnych nacięć. Chcąc ją dźgnąć w brzuch, one nadepnęła mnie na ranną stopę. Zdekoncentrowała mnie. A kiedy wymierzyłam w nią nożem, poczułam na czole zimną lufę pistoletu. Puściłam nuż. Wypuściłam powietrze ustami, na których pojawiła się kreska. Przełknęłam ślinę. Trzeba było coś wymyślić. Gwałtownie złapałam za broń. Zaczęłyśmy się szarpać. W końcu ta wariatka pchnęła mnie, a ja wywróciłam się i uderzyłam tyłem głowy o ławkę. Zaćmiło mnie trochę. Wzrok miałam nie ostry i jakby chwilowo mnie sparaliżowało. Ale na szczęście gdzieś to minęła i w ostatniej chwili skosiłam tę psycholkę. Shelby wywróciła się, a ja szybko zabrałam spluwę, którą wypuściła po przez upadek, a którą przed momentem wymierzała we mnie. Wstałam głównie podskakując na jednej nodze, aby nie urazić się w nogę tą ranną, jeszcze zdążę się w nią urazić. Nie obejrzałam się, a Shelby wstała, w prawdzie stała jak pijana, ale jednak, i rzuciła się na mnie, chcąc odzyskać broń. Podczas tej szarpaniny i momentami bijatyki, bo raz ja jej przywaliłam, raz ona mi, zauważyłam, iż byłyśmy w alejce, gdzie zwykle przesiadywałam, a Elizabeth była dopiero w połowie tej alejki i nie zanosiło się, żeby był ktoś, kto mógłby dać zadzwonić, czy coś. Cały czas szarpałam się z tą wariatką. Gdzieś w międzyczasie zauważyłam kątem oka, jak do parku wchodzi nie kto inny jak Sam ze swoimi kumplami. Można by rzec, że odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie i miejscu. Za niewielką grupką w niedługim czasie pojawili się dwaj policjanci. Zdawało mi się, że gdzieś ich widziałam. Trochę dziwiłam się, bo przecież Elizabeth nie zdążyła ich zawiadomić. Dopuszczałam jeszcze do siebie myśl, iż to są po prostu gliniarze, którzy nas jeszcze niedawno ścigali. Nie wiem czego, ale Shelby była zaskoczona ich widokiem.
W końcu znudziła mi się ta szarpanina, więc udało mi się ułożyć ręce tak, aby łokciem przyłożyć ponownie w jej żuchwę. I to kilka razy. Udało mi się ją ode mnie odczepić. Ona za to uderzyła mnie w ranną kostkę po raz drugi. Natychmiast ból mnie sparaliżował i przez co wylądowałam na glebie. Pociągnęłam za sobą Shelby. Niestety miała przewagę. Usiadła na mnie i znowu skądś wyciągnęła nóż. Chciała wbić mi go w serce. Nie udało jej się. Natomiast po dłuższym kolejnym siłowaniu się wbiła mi go w ramię. Zawrzeszczałam z bólu, że było mnie słychać na drugim końcu miasta. Po chwili sama Shelby mnie podniosła. Ja ledwo co ogarniałam, ale nie dało się nie zauważyć, ze przejęła pistolet. Uderzyłam ją głową o jej głowę. Parę razy ją uderzyłam jakimiś słabymi ciosami i tym razem to ja próbowałam odebrać jej broń, którą kierowałam w jej stronę, w razie czego, to ją trafi kula. W kolejnej już szarpaninie odbył się strzał. Miałam jednak w dłoni broń i strzeliłam w kierunku biegnącej w stronę Elizabeth blondynki, która za pewne myślała, że już po mnie. Po chwili Upadłam tracąc przytomność. 

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 69.

Siedziałam chwilę zamurowana, bez słowa. Przeleciało mi prze głowę wiele myśli. Zdałam sobie sprawę, że wtedy Sama widziałam jak tylko całował się z Shelby, a to mogło być spowodowane różnymi sytuacjami, na przykład ona się czepiła jego, a on w końcu jej uległ. A z racji tego, że niedługo potem nagle zniknęłam, porwali mnie, to nie mieliśmy okazji porozmawiać, wyjaśnić to zdarzenie. Tak się zamyśliłam i wyłączyłam jak robot, że z chwili zrobiło się kilka godzin i był już wieczór. Można było łatwo się domyśleć, bo Shelby przyszła. Dumna z siebie, z wrednym uśmieszkiem na twarzy i w krótkiej, obcisłej, z głębokim dekoltem, chyba do samego pępka sukience, nie przyglądałam się, bowiem starałam się ani na nią nie patrzeć, ani jej nie słuchać. Poględziła trochę i w końcu poszła, zdaje się, że od razu do samochodu, bo słychać było kłapnięcie drzwiami i dźwięk zapalonego silnika.
Gdzieś mniej więcej po godzinie zdecydowałam się w końcu stamtąd wydostać. Miałam nadzieję, że tym razem nie skończy się na nieudanej próbie. Ukrytym nożem przecięłam swoje więzły, a potem Elizabeth zrobiła to samo, z niewielką moją pomocą. Gdy jakoś wstałam, bo kostka dawała się we znaki i bolała, pomogłam tą samą czynność wykonać Elizabeth, bo one była w gorszej sytuacji niż ja, bolały dwie kostki, mało tego były jeszcze rozcięte. Ledwie co stała. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś wchodzi do pomieszczenia, otwarły się drzwi.
- No rzesz kurwa, nie wierzę... - powiedziałam, gdy ujrzałam blondynkę. Na jej twarzy pojawiła się wściekłość i od razu zeszła. Chciała mnie zaatakować, no i jej się udało. Dostałam prosto w nos, a potem jeszcze dwa razy. "Ooo nie, nie tym razem" - mruknęłam, tak, aby ona to słyszała. Popatrzyłam na nią złowrogim wzrokiem, zacisnęłam zęby i w końcu przylałam jej najpierw z prawej, potem z lewej i potem prosto w brzuch.
- Idź znajdź jakieś auto! - krzyknęłam do Elizabeth, która od razu ruszyła, w prawdzie powoli, bo przecież była ranna, ale stwierdziłam, iż ja lepiej sobie poradzę w bronieniu się przed pięściami tej wariatki, niż ona. Z racji tego, że Shelby poleciała na jakieś graty i w wyniku uderzenia trochę się potłukła, dopiero teraz udało jej się jakoś stanąć na nogi. Dobrze, że Elizabeth udało się uciec. Byłam zdezorientowana, a blondyna chciała mnie uderzyć, ale zrobiłam unik, chciała mnie skosić, podskoczyłam. Za to ja uderzyłam ją w żuchwę, trochę się zdekoncentrowała, więc złapałam ją za kark, pochylając do przodu i uderzałam ją kolanem, gdzie się udawało. Raz w brzuch, raz w głowę. Kidy się opamiętałam, rzuciłam ją ledwie przytomną o regały. Regał pod jej ciężarem się rozpierdzielił, więc pospadało na nią wszystko, łącznie z roztrzaskanym drewnem. Od razu rzuciłam się do wyjścia.
Pokierowałam się niezwłocznie do lekko uchylonych drzwi jakiegoś budynku. To była chyba stodoła, czy coś w tym rodzaju. Biegnąc głownie na jednej, tej zdrowej nodze, nie obyło się bez wywrócenia się i przywitania z glebą. W końcu to bardziej wyglądało na skakanie na jednej nodze niż bieg. Gdy dotarłam w końcu to tego budynku, okazało się, iż był tam samochód terenowy. Od razy dostałam informację od Elizabeth, że nigdzie tutaj nie ma kluczyków, a auto było zamknięte. Jeszcze raz rozejrzałam się, czy przypadkiem Elizabeth nie umknęły gdzieś te kluczyki. Nigdzie ich nie było, więc wzięłam łoma i wybiłam szybę, następnie wpuściłam do środka Elizabeth i próbowałam odpalić auto z kabelków. Kilkadziesiąt razy próbowałam, bez skutku. Gdy Shelby pojawiła się w drzwiach, co raz szybciej pocierałam te kabelki o siebie. Udało mi się w ostatniej chwili, bo ta wariatka nie wiem skąd miała pistolet, którym wycelowała gdzieś w moją stronę i kiedy aby ruszyłam, prawię ją potrąciłam, a ona oddała cztery strzały. Na szczęście nie narobiło to żadnych szkód. Jechałam całkiem szybko, dlatego nie było to zdziwieniem, że policja się zainteresowała i jechała za nami na sygnale. Do tego Shelby nie bała się policji i nas doścignęła. "Oh shit" - powiedziałam do siebie. Pojechałam jeszcze kawałek i dopiero teraz zauważyłam na wskaźnikach, ze paliwa robi się co raz mniej.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 68.

Siedziałyśmy w ciszy. Nóż schowałam pod udem. Nie chciałam na razie się uwalniać, bo nie dość, że było tyle porażek, gdy chciałam uciec, to jeszcze jakoś dziwnie było mi w głowie, jakbym piła alkohol przez tydzień. Nie mogłam pojmać, jakim cudem nie udało mi się jeszcze z tego miejsca uciec. Przecież nie z takich tarapatów udało mi się wychodzić, a z jakąś blondyną nie mogę sobie poradzić. Stwierdziłam, że zanim się ogarnę i będzie pewniejsza pozycja do ucieczki, to głupio będzie tak siedzieć w ciszy, kiedy jest nas dwie.
- Ile tu siedzisz? - w końcu zadałam, dość głupie jak dla mnie pytanie, bo niby jakim cudem miałaby wiedzieć, gdy siedzi tu związana tyle czasu nawet bez zegarka.
- Gdzieś z półtora miesiąca. Może więcej, może mniej. - jednak odpowiedziała. - Pewnie mnie nie poznajesz? -  spytała.
- Kojarzę cię, ale karta pamięci z twoim niewielkim wątkiem w moim życiu ma amnezję, mimo, że i tak jakoś dużo razy cię widziałam.
- Też ciebie dużo razy widziałam. na przykład jak chodziłam na spacery do parku... z Samem.
- A widzisz! Już ogarniam. Najpierw widziałam Sama z tą blondyną, a potem z tobą. I zawsze dziwiło mnie jakim cudem byliśmy w tym samym miejscu, w tym samym czasie. I nie opuszczało mnie wrażenie, jakoby Sam mnie śledził... 
- Możliwe, że tak rzeczywiście było. Sam zabierał mnie w różne miejsca. Ale zawsze miałam wrażenie, jakby chodził tam z jakiegoś powodu, jakby chodził ścieżkami wspomnień. Też odnosiłam wrażenie, że chodziliśmy tam, gdzie on chciał spotkać ciebie.
- Ciekawe tylko dlaczego. - powiedziałam lekceważącym tonem.
- Wiesz, czasami wydawało mi się też, że próbował znaleźć kogoś innego we mnie. Często zdarzało mu się traktować mnie jak kompletnie inną osobę.
- Pewnie ci to trochę przeszkadzało.
- Nie zawsze. W szczególności na początku, gdy byłam mocno zauroczona nim. Dopiero przed tym jak Shelby porwała mnie, bardziej to zauważałam.
- Shelby?
- To ta blondynka tak ma na imię.
- Aha. Jej imię pasuję do jej charakteru. A ty? Jak masz na imię?
- Elizabeth Boldman. A ty?
- Agnes. Agnes Smith. Podałabym ci dłoń, ale w tej sytuacji, będzie musiało to poczekać.
Po tych słowach była chwila ciszy. Natomiast Elizabeth  powtarzała moje imię, ja tylko popatrzyłam na nią z przymrużonymi oczami na zamyśloną dziewczynę. W tym momencie przyszła niejaka Shelby. Obie wzięłyśmy głęboki oddech i popatrzyłyśmy na siebie. Znowu gadała niby do nas, ale jakby do siedzie. Nie udało się nie słuchać, więc udało mi się wychwycić, iż następnego dnia wieczorem wychodzi na całą noc, albo jak dla mnie, większość tego czasu. Planowałam sobie w końcu użyć tego noża co schowałam, i siedziałam spięta, aby ta cała Shelby go nie odkryła. Gdy sobie poszła, odetchnęłam z ulgą.
Kolejnego dnia, gdy obudziłam się z niespokojnego snu, chciałam, żeby w końcu był wieczór. Zaś blondynka przychodziła i co jakiś czas wkurzała mnie. Pierdzieliła coś, że Sam tym razem ją zauważy i spędzą ze sobą cały wieczór i tego typu, rzeczy. "Ale ona mnie wkurwia" - powiedziałam, a Elizabeth tylko mi przytaknęła. Gdy przyszła Shelby i po raz milionowy mnie wkurzył, nie wytrzymałam i gdy wyszła nie wytrzymałam.
- Kurwa! Czy ona nie powinna być teraz w psychiatryku, odziana w kaftan bezpieczeństwa !?
- Spokojnie, szkoda na nią siły. - powiedziała Elizabeth.
- W sumie masz rację. Tylko nie wiem, jakim cudem Sam związał się z nią i z nią wytrzymał.
- Przecież nie wytrzymał. - powiedziała Elizabeth z lekkim sarkazmem. - A potem związał się ze mną. Ale wiesz co> - popatrzyłam na nią z większą uwagą. - Mimo, że Sam był ze mną i z Shelby, tak naprawdę próbował stłumić swoje uczucia. Myślę... w sumie już dawno tak uważałam. Myślę, że on... że on nadal cię kocha... - jej słowa zaskoczyły i zaniepokoiły mnie, szczególnie, kiedy ja nie znam swoich własnych uczuć w kierunku kogokolwiek.