Stanęłam jak wryta. Na przeciwko mnie stał pan Han, ale nie patrzyliśmy na siebie. Jakbyśmy byli w innych światach. Przewróciłam oczami, popatrzyłam wpodłogę, przenosząc cały ciężar ciała na lewą nogę, a drugą wygiełam. Trzeba było się jakoś z tam tąd jakoś wydostać. Pan Han pidniósł głowę, a twarz mówiła "olśniło mnie".
- Wiem jak się z tąd wydostać - powiedział cicho - na razie chodźmy w kółko i patrzyjmy na siebie tak jakbyśmy mieli na siebie rzucić - nadal mówił cichym głosem. - Tam stoi dwóch, a za nimi jest krótki korytarz i ta winda. Musimy udawać, że walczymy...
- A potem ich załatwić - dopowiedziałam, domyślając się, o co mu chodzi.
- Tak.
- Ta, tylko ze mnie jezt marny aktorzyna.
- No ze mnie też... Ale trzeba spróbować.
I tak było, spróbowaliśmy. Parę razy on dostał ode mnie, a ja od niego. Ale w pewnym momencie, gdy już byliśmy na przeciwko tych dwóch kolesi, załatwiliśmy ich z mocnego kopniaka. Od razu byli na glebie i nie mogli złapac oddechu, a nam udało się dobiec do windy nim wstali. Pojechaliśmy tak jakby na piętro niżej i uciekaliśmy jakimś tunelem. Dotarliśmy do tak jakby starego magazynu. Tam tylko stanęliśmy oboje w tym samym czasie jak słup soli. Tam byli zakładnicy których wziął Peter i zaraz on sam wyszedł z cienia i patrzył na nas z pogardą.
- Ty skurwysynu ! - krzyknęłam, chciałam biec w jego stronę, ale powstrzymał mnie stojący obok pan Han, mimo to ja nadal się szarpałam.
- Nie tak szybko. Na końcu tej zabawy staniesz ze mną w pojedynku - popatrzyłam na niego z przymróżonymi oczami - na początek musicie się z tąd wydostać i znaleźć bąbę, którą ukryłem w tym mieście - to powiedziawszy nagle zniknął w cieniu. Podbiegłam do dużych drzwi. Zamknięte. Wracając ponownie doznałam szoku. Akurat teraz padło światło tajemniczego mężczyznę, którego nie mogłam wcześniej rozpoznać. Niedowiary, to był Sam. Nie wiedziałam co o tym myśleć, ale próbowałam bardziej skoncentrować się nad tym, jak z tam tąd spieprzyć. Biegnąc jeszcze z powrotem, rozejżałam się. Były tylo okna. Małe, ale człowiek by się przecisnął, ale były wysoko. W owym magazynie były jeszcze stare rusztowania. Zaraz mój wzork powędrował na pana Hana. Siedział zrezygnowany, jakby się poddał.
- O co chodzi? - spytałam.
- O nic.
- Przecież widzę.
- Nie wiem... Czy to ma sens.
- Wyszystko jakiś sens musi mieć.
- No nie wiem.
- Niech pan wyżuci to co pana trapi.
- Ech... Znowu zawiodłem rodzinę. Najpierw zajmowałem sie tylko pracą na komisarjacie. Następnie jak nie miałem do kogo wracać, zostałem marnym dozorcą, a teraż to...
- Jak... to...
- Ten bandyta porwał moją żonę i córkę, a nie wiem co mam robić - wtedy popatrzyłam na twarz czerwoną od płaczy dziewczynki, obok niej była zapewne jej matka, potem koło niej Cassis i Sam. Jedno nie dawało mi spokoju, " pracy na komisatjacie", dowiedziałam się zaraz, że pan Han był policjantem, założył rodzinę, która od niego odeszła, bo za bardzo zajmował się pracą.
- Proszę wstać - powiedziałam nagle. - Nie pozwolę na to, żeby pan mi się tu załamywał i stracił wszystko. Ja bym nie chciała, żeby prze ze mnie zginął człowiek, nawet którego nie nawidzę. Tak poza tym, to musimy się z tąd wynosić, a potem znajść bombę.
- No ale jednak najpierw trzeba sie z tąd wydostać - powiedział, wstając z miemsca i staną koło mnie.
- Ta ake jak.
- Chyba wiem... - powiedział i ruszył w stronę rusztwania - wejdę, wybiję okno i zobaczę, jak można z gąd się wydostać! - krzykną, bo był kilka kroków przede mną.
- Okay. Ale potem będę musiała się wspiąć, a moja równowaga nie jest zbyt dobra na dachach.
- Pukk co, nie musisz jej nadużywać - powiedział z uśmiechem pan Han i zwinnie wspiął sie po tym rusztowaniu. Wybił szybę, wyszedł. Za kilka minut pojawił si w oknie i powiedział, że można sid z tąd wydostać. Trzeba było pójść na dach, ktory jest nisko i zeskoczyć. " No to teraz muszę naruszyć tą swoją równowagę" - powiedziałam na głos i ruszyłam w spinaczkę po rusztowaniu.
No i jest. Jeżeli są błędy, to przepraszam, pisałam na tablecie.
Mam nadzieję, że się podobało i czekam na wasze opinie :-) .
piątek, 25 lipca 2014
wtorek, 15 lipca 2014
Rozdział 49.
Rozejrzałam się w jedną, potem w drugą stronę. Po mojej prawej siedział jakiś chłopak, a po lewej jakaś dziewczyna. on spokojnie siedział, ale widać był, że się czymś zamartwia. Ona natomiast miała twarz schowaną w kolana i po cichu szlochała. Nie wiedziałam co o tym myśleć, że mnie zabrali i teraz tu siedzę. Nie znałam ich, ale pewnie jak to bandziory wymyślą coś, co się w głowie nie mieści. Wstała. nie miałam żadnego zamiaru, ale nade mną było okno, wspięłam się i czekało mnie tam rozczarowanie. Były w nim kraty.
- Kurwa - przeklęłam pod nosem. Zeszłam z tego jakby parapetu. Trochę się porozglądałam. Nie widziałam żadnej szansy ucieczki z tam tego miejsca.
- Nie ma stąd żadnej ucieczki - odezwał się nieznajomy. - A robią takie rzeczy, albo tobie karzą je robić, że wolałabyś umrzeć - po chwili dodał, a ja popatrzyłam się tylko na niego. Złapałam się za głowę.
- Jak sobie pomyślę, co robią, to mam ochotę ich pozabijać - powiedziałam.
- Dla każdego wymyślają coś innego, ale zawsze jest to brutalne. Hmm... brutalne to mało powiedziane.
- Kurwa, ja to zawsze muszę się wpieprzyć w jakieś gówno, które strasznie śmierdzi - powiedziawszy to, podeszłam pod brudną kamienną ścianę i usiadłam. Wzdychnęłam ciężko. Popatrzyłam w tam tym momencie przed siebie. Siedziałam tak przez dłuższy czas. W końcu przyszli po mnie jacyś umięśnieni faceci. Otworzyli kraty, wzięli mnie jak psa i przygwoździli do ściany, a potem skuli. Szliśmy przez korytarz, potem do windy. To była winda towarowa. W ogóle, to był budynek po jakiejś fabryce. Wjechaliśmy, chyba, na drugie piętro. Wychodząc z tej windy, wkroczyliśmy w w tunel z zwykłej siatki ogrodzeniowej, a potem, dosłownie, rzucili mnie w kąt tak jakby klatki.
Wyglądało to jak ring, do nielegalnych walk. zaraz przyprowadzili kogoś. jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam kto to jest. Powoli wstając odczułam ból w prawej ręce, gdyż na nią upadłam, gdy tamten mnie rzucił. zrobiłam krok lewą nogą, zaraz lekko ją uginając w kolanie, zaraz prostując i nachylając się, przymróżyłam oczy i popatrzyłam na niego, akurat ujawnił trochę swojej twarzy.
- Pan Han? - spytałam trochę niepewnie. On tylko podniósł powoli głowę i zaraz staną na nogi. Widać, że on też był zdziwiony.
- Agnes? - spytał z niedowierzaniem - Co ty tutaj robisz?
- Jak zwykle chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze, a pan?
- Na mnie się mszczą.
- Nieciekawie.
- No. Tym bardziej teraz, kiedy będą kazać nam walczyć.
- Co? Ja nie będę z panem walczyć. W końcu to dzięki panu umiem się bronić - powiedziałam stojąc jak na baczność na przeciw niego - Normalnie spytałabym pana, co u pana słychać, ale w tym momencie, kombinuję jak z tond zwiać.
- Nie da się - staną na przeciwko mnie i popatrzył smutnymi oczami.
- Jak to się nie da, zawsze się da, trzeba tylko pomyśleć - powiedziałam rozglądając się.
- Widzę, że się znacie i nie muszę was przedstawiać - usłyszeliśmy głos, jakby z nikąd. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że wokół jest pełno ludzi. też bandziory - Jeżeli chcecie, żeby przeżyli - w tym momencie pojawił się obraz czterech postaci, jakiejś kobiety i dziecka, ujrzałam też Cassie i kto? Tak się zdziwiłam, stanęłam w bezruchu i szczęka mi opadła ile mogła, Ale nie miałam pewności, był straszny cień na tą postać. Usta mieli zaklejone taśmą. na szyi mieli sznurek, pod stopami stołki, które były przywiązane jednym sznurkiem - musi zostać jedno na ringu - kontynuował - ale wtedy też nie przeżyją wasi bliscy i przyjaciele. Więc jak chcecie, że by oni przeżyli, przeżyć musicie wy. Zaczynamy walkę! - zakończył swoje przemówienie.
- W skrócie mówiąc, to muszę cię pokonać, żeby moi bliscy przeżyli, ale twoi zginą?
- Tak - powiedział ze smutkiem pan Han.
- Chore, to jest chore. to jest po prostu kurwa chore.
Aleee ja wymyślam... Ech
Ale nie musieliście chociaż czekać :)
- Kurwa - przeklęłam pod nosem. Zeszłam z tego jakby parapetu. Trochę się porozglądałam. Nie widziałam żadnej szansy ucieczki z tam tego miejsca.
- Nie ma stąd żadnej ucieczki - odezwał się nieznajomy. - A robią takie rzeczy, albo tobie karzą je robić, że wolałabyś umrzeć - po chwili dodał, a ja popatrzyłam się tylko na niego. Złapałam się za głowę.
- Jak sobie pomyślę, co robią, to mam ochotę ich pozabijać - powiedziałam.
- Dla każdego wymyślają coś innego, ale zawsze jest to brutalne. Hmm... brutalne to mało powiedziane.
- Kurwa, ja to zawsze muszę się wpieprzyć w jakieś gówno, które strasznie śmierdzi - powiedziawszy to, podeszłam pod brudną kamienną ścianę i usiadłam. Wzdychnęłam ciężko. Popatrzyłam w tam tym momencie przed siebie. Siedziałam tak przez dłuższy czas. W końcu przyszli po mnie jacyś umięśnieni faceci. Otworzyli kraty, wzięli mnie jak psa i przygwoździli do ściany, a potem skuli. Szliśmy przez korytarz, potem do windy. To była winda towarowa. W ogóle, to był budynek po jakiejś fabryce. Wjechaliśmy, chyba, na drugie piętro. Wychodząc z tej windy, wkroczyliśmy w w tunel z zwykłej siatki ogrodzeniowej, a potem, dosłownie, rzucili mnie w kąt tak jakby klatki.
Wyglądało to jak ring, do nielegalnych walk. zaraz przyprowadzili kogoś. jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam kto to jest. Powoli wstając odczułam ból w prawej ręce, gdyż na nią upadłam, gdy tamten mnie rzucił. zrobiłam krok lewą nogą, zaraz lekko ją uginając w kolanie, zaraz prostując i nachylając się, przymróżyłam oczy i popatrzyłam na niego, akurat ujawnił trochę swojej twarzy.
- Pan Han? - spytałam trochę niepewnie. On tylko podniósł powoli głowę i zaraz staną na nogi. Widać, że on też był zdziwiony.
- Agnes? - spytał z niedowierzaniem - Co ty tutaj robisz?
- Jak zwykle chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze, a pan?
- Na mnie się mszczą.
- Nieciekawie.
- No. Tym bardziej teraz, kiedy będą kazać nam walczyć.
- Co? Ja nie będę z panem walczyć. W końcu to dzięki panu umiem się bronić - powiedziałam stojąc jak na baczność na przeciw niego - Normalnie spytałabym pana, co u pana słychać, ale w tym momencie, kombinuję jak z tond zwiać.
- Nie da się - staną na przeciwko mnie i popatrzył smutnymi oczami.
- Jak to się nie da, zawsze się da, trzeba tylko pomyśleć - powiedziałam rozglądając się.
- Widzę, że się znacie i nie muszę was przedstawiać - usłyszeliśmy głos, jakby z nikąd. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że wokół jest pełno ludzi. też bandziory - Jeżeli chcecie, żeby przeżyli - w tym momencie pojawił się obraz czterech postaci, jakiejś kobiety i dziecka, ujrzałam też Cassie i kto? Tak się zdziwiłam, stanęłam w bezruchu i szczęka mi opadła ile mogła, Ale nie miałam pewności, był straszny cień na tą postać. Usta mieli zaklejone taśmą. na szyi mieli sznurek, pod stopami stołki, które były przywiązane jednym sznurkiem - musi zostać jedno na ringu - kontynuował - ale wtedy też nie przeżyją wasi bliscy i przyjaciele. Więc jak chcecie, że by oni przeżyli, przeżyć musicie wy. Zaczynamy walkę! - zakończył swoje przemówienie.
- W skrócie mówiąc, to muszę cię pokonać, żeby moi bliscy przeżyli, ale twoi zginą?
- Tak - powiedział ze smutkiem pan Han.
- Chore, to jest chore. to jest po prostu kurwa chore.
Aleee ja wymyślam... Ech
Ale nie musieliście chociaż czekać :)
piątek, 11 lipca 2014
Rozdział 48.
Spałam jak zabita. Nic nie słyszałam. Musiałam być nieźle zmęczona. Okazało się, że Lili nocowała, a Richard spał na kanapie w salonie. Razem zrobiliśmy śniadanie, a po jego zjedzeniu poszłam do siebie. Akurat zadzwoniła Cassie. Była zdenerwowana i jakby uciekała. Mówiła zdyszanym głosem. Powiedziała żebym uważała na siebie, bo Peter coś knuję, a właściwie uknuł i może realizować swój plan. Mimo wszystko, trochę się przestraszyłam. Do południa siedziałam cicho w swoim pokoju, obejrzałam film ze słuchawkami na uszach, potem przeglądałam internet słuchając muzyki. Kiedy już nie miałam co robić, wyszłam ze swojego pokoju, akurat Lili wyszła.Podszedł do mnie Richard, popatrzył się na mnie swoim wzrokiem prosto w moje niebieskie oczy. Wzrok jego był jakby z pretensjami.
-Znowu się biłaś... - powiedział, gdyż ostatnio często wdawałam się w bójki.
- Nie mów jak moi rodzice, kiedy byłam mała. Tak biłam się, ale musiałam.
- A to niby dlaczego?
- A co miałam pozwoli, żeby jakiś debil pobił swoją dziewczynę do nieprzytomności? - powiedziałam, idąc w kierunku kuchni.
- Jak zwykle musisz się wtrącać w nie swoje sprawy - powiedział lekko z poczuciem humoru.
- No cóż, taka już jestem, nieprawdaż piesku? - zwróciłam się do stojącego obok mnie Rex'a, a on radośnie szczekną. Będąc w kuchni jeszcze bardziej poczułam się głodna i postanowiłam zrobić sobie kanapkę. Potem nie wiedząc co ze sobą mam zrobić, wyszłam na spacer, oczywiście do parku i oczywiście był tam Sam. Uhh... Chodząc sobie wśród uliczek rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. To była Cassie.
- Możemy się spotkać? - spytała, mówiąc do słuchawki.
- Jasne. Gdzie?
- Na ulicy WallStraße, za piętnaście minut.
- Ok, już idę. - i ruszyłam w tamtą stronę. Długo nie szłam. Byłam pierwsza, bo Cassie jeszcze nie było.trochę poczekałam, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach karku, po chwili straciłam przytomność.
Obudziłam się ... No właśnie sama nie wiem gdzie. Leżę na jakimś łóżku. Ono było stare, ale to był piękny mebel, tylko nie zadbany. Ręce miałam skute w kajdany, przymocowane do oparcia łóżka. Musiałam tam leżeć długi czas, bo miałam już otarcia na nadgarstkach. Nie wiedziałam o co chodzi, temu co mnie porwał. Ale przypomniało mi się, że miałam spotkać się z Cassie, a ta ostrzegałam mnie przed jej facetem. Pomyślałam, że to właśnie on. Okazało się, ze dobrze się domyślałam. To Peter za tym stał. Przyszedł do pokoju opuszczonego domu, gdzie byłam ja.
- Oo, nasza Matka Teresa, obrończyni uciśnionych. Niestety, ciebie już nikt nie uratuje. Dzisiaj jedziemy w pewne miejsce. Ale reszta będzie nieprzyjemna - powiedział wrednie, a ja popatrzyłam się na niego złowrogim wzrokiem, a kiedy wychodził, popatrzyłam się tym samym wzrokiem, kiedy odwrócił głowę w moją stronę.
Następnego dnia przyszli do mnie zawiązali oczy jakąś szmatą odkuli od łóżka, ale i tak ponownie skuli moje ręce. zaprowadzili mnie do jakiegoś auta, ruszyliśmy. Podczas drogi gadali po rusku, więc mało co zrozumiałam. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaprowadzili mnie do jakiejś celi, zrobionej ze zwykłej siatki ogrodniczej. rozkuli i rzucili jak psa, w wyniku czego uderzyłam całkiem mocno o mur. Trochę mnie "zatkało", przez jakiś czas nie mogłam wziąć oddechu, osunęłam się i po chwili siedziałam na ziemi. Tak na ziemi, bo to były jakieś podziemia, bez wylanej posadzki. W końcu mogłam wziąć oddech, ale było mi ciężko go wziąć i był powolny. Za jakiś czas dopiero normalnie oddychałam. I dopiero w tamtym momencie zobaczyłam, że ktoś w sąsiedniej celi jest.
No i jest. W końcu !!!
Wiem, wiem. Ostatni był wieki temu, jeju chyba gdzieś w marcu...
Czekam na opinie i jeżeli nie możecie ogarnąć co dzieję się w rozdziale, doradzam, aby przeczytać poprzedni rozdział ;)
Zapraszam jeszcze na dwa moje blogi :
http://the-catalyst-lift-me-up-let-me-go.blogspot.com/
http://fani-linkin-park-i-nie-tylko.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Agnes
-Znowu się biłaś... - powiedział, gdyż ostatnio często wdawałam się w bójki.
- Nie mów jak moi rodzice, kiedy byłam mała. Tak biłam się, ale musiałam.
- A to niby dlaczego?
- A co miałam pozwoli, żeby jakiś debil pobił swoją dziewczynę do nieprzytomności? - powiedziałam, idąc w kierunku kuchni.
- Jak zwykle musisz się wtrącać w nie swoje sprawy - powiedział lekko z poczuciem humoru.
- No cóż, taka już jestem, nieprawdaż piesku? - zwróciłam się do stojącego obok mnie Rex'a, a on radośnie szczekną. Będąc w kuchni jeszcze bardziej poczułam się głodna i postanowiłam zrobić sobie kanapkę. Potem nie wiedząc co ze sobą mam zrobić, wyszłam na spacer, oczywiście do parku i oczywiście był tam Sam. Uhh... Chodząc sobie wśród uliczek rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. To była Cassie.
- Możemy się spotkać? - spytała, mówiąc do słuchawki.
- Jasne. Gdzie?
- Na ulicy WallStraße, za piętnaście minut.
- Ok, już idę. - i ruszyłam w tamtą stronę. Długo nie szłam. Byłam pierwsza, bo Cassie jeszcze nie było.trochę poczekałam, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach karku, po chwili straciłam przytomność.
Obudziłam się ... No właśnie sama nie wiem gdzie. Leżę na jakimś łóżku. Ono było stare, ale to był piękny mebel, tylko nie zadbany. Ręce miałam skute w kajdany, przymocowane do oparcia łóżka. Musiałam tam leżeć długi czas, bo miałam już otarcia na nadgarstkach. Nie wiedziałam o co chodzi, temu co mnie porwał. Ale przypomniało mi się, że miałam spotkać się z Cassie, a ta ostrzegałam mnie przed jej facetem. Pomyślałam, że to właśnie on. Okazało się, ze dobrze się domyślałam. To Peter za tym stał. Przyszedł do pokoju opuszczonego domu, gdzie byłam ja.
- Oo, nasza Matka Teresa, obrończyni uciśnionych. Niestety, ciebie już nikt nie uratuje. Dzisiaj jedziemy w pewne miejsce. Ale reszta będzie nieprzyjemna - powiedział wrednie, a ja popatrzyłam się na niego złowrogim wzrokiem, a kiedy wychodził, popatrzyłam się tym samym wzrokiem, kiedy odwrócił głowę w moją stronę.
Następnego dnia przyszli do mnie zawiązali oczy jakąś szmatą odkuli od łóżka, ale i tak ponownie skuli moje ręce. zaprowadzili mnie do jakiegoś auta, ruszyliśmy. Podczas drogi gadali po rusku, więc mało co zrozumiałam. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaprowadzili mnie do jakiejś celi, zrobionej ze zwykłej siatki ogrodniczej. rozkuli i rzucili jak psa, w wyniku czego uderzyłam całkiem mocno o mur. Trochę mnie "zatkało", przez jakiś czas nie mogłam wziąć oddechu, osunęłam się i po chwili siedziałam na ziemi. Tak na ziemi, bo to były jakieś podziemia, bez wylanej posadzki. W końcu mogłam wziąć oddech, ale było mi ciężko go wziąć i był powolny. Za jakiś czas dopiero normalnie oddychałam. I dopiero w tamtym momencie zobaczyłam, że ktoś w sąsiedniej celi jest.
No i jest. W końcu !!!
Wiem, wiem. Ostatni był wieki temu, jeju chyba gdzieś w marcu...
Czekam na opinie i jeżeli nie możecie ogarnąć co dzieję się w rozdziale, doradzam, aby przeczytać poprzedni rozdział ;)
Zapraszam jeszcze na dwa moje blogi :
http://the-catalyst-lift-me-up-let-me-go.blogspot.com/
http://fani-linkin-park-i-nie-tylko.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Agnes
środa, 12 marca 2014
Rozdział 47.
W ogóle jej słowa w tamtym momencie mnie niezapokoiły. Zaraz po tej wymianie zdań wyszłyśmy z nieznajomą. Gościo z którym się biłam, pochodził z Rosji, miał na imię Peter. Wyznała też, że jest chandlarzem narkotyków i ci co są winni mu pieniądze, kończą żle. I z resztą nie tylko takie osoby, na przykład takie jak ja, albo w ogóle jak ktoś zajdzie mu za skórę. Znajdują osoby które mogą być ważne dla danego dłużnika, a przy okazji może miały coś wspólnego z działalnością Petera, aby się zemścić przy okazji. Po dłuższej rozmowie nieznajoma wyciągnęła rękę, mówiąc:
- Tak w ogóle, to jestem Cassie - przedstawiła się blondynka o niebieskich oczach i delikatnej cerze. W tym momencie pojawił się mały uśmiech w kąciku ust, który zaraz znikł.
- Agnes, miło mi cię poznać - odpowiedziałam jej z taką samą uprzejmością jak ona. Wyglądała i była bardzo sympatyczną osobą.
Mimo, że znałymy się za ledwie kilkadziesiąt minut, poznałyśmy się, jakby to powiedzieć, od "A" do "Z". Ona opowiedziała mi swoją historię, a ja jej swoją. Obie się wzruszyłyśmy. Chciałam zaprosić ją do siebie, ale odmówiła, więc wymieniłyśmy się numerami telefonu. Ona upewniła się, czy jadnak nic mi nie jest z tymi drobnymi okaleczeniami i porzegnałyśmy się.
Kiedy doszłam do domu stanęłam przed furtką. Miałam wątpliwości, czy wchodzić czy nie, bo nie wkedziałam, czy przpadkiem nie wejdę w złym momencie. Po dziesięciu minutach zdecydowałam się w końcu wejść. Niepewnie otworzyłam drzwi. Jak najciszej przekręciłam kluczyk. Delikatnie położyłam dłoń na klamkę i nacisnęłam ją. Po cichu wemknęłam się do środka, najciszej jak mogłam, ale i tak usłyszeli, bo przyszlu do przedpokoju, kiedy właśnie zdejmowałam buty. W pierwszej chwili nie zorientowałam się, skupiłam się na zakrzepniętych ranach, które dziwnie bolały. A, że były zakrzepnięte, to jak ruszałam na przykład ręką, to miałam uczycie jakby skóra mi się ciągnęła. To było dziwne i nie przyjemne uczucie. Kiedy podniesłam się po zdjęciu butów ujżałam Richarda z nawet ładną ciemnowłosą kobietą, która patrzyła się na mnie, uśmiechajac się szczerym uśmiechem. Ostatnio, jak Richard poznał taką jedną i ja nie wiedząc wtargnęłam do domu,tamta pomyślała Bóg wie co i uciekła. On natomiast mówił, że nic się nie stało, ale wwiedziałam, że był smutny. Poznał w końcu kogoś, po długim czasie, po rozwodzie, a ja wystraszyłam tę osob.
- Jeju, co ci się stało - nagle spytał Richard, który zauwarzył moje okaleczenia, po tym jak podeszłam bardziej pod światło.
-Długo by było mówić - odpowiedziałam.
- A, to jest Agnes, o której ci mówiłam - powiedział mój przyjaciel wskazując na mnie - Agnes to jest Lili, Lili to jest Agnes - przedstawił nas sobie, a my podałyśmy sobie dłonie i uścisnęłyśmy.
- Miło mi ciebie poznać - powiedziała z uprzejmością kobieta.
- Mi również - uśmiechnęłam się - w końcu nikt nie ucieka na mój widok - po moich słowach lekko zaśmialiśmy się wszyscy troje. - Ja zostawiam was samych, muszę się ogarnąć, wezmę tylko wodę utlenioną - powiedziałam i skierowałam się do kuchni, aby wziąść to co powiedziałam, w razie czego wzięłam jeszcze plastry, które się przydały w niektórych przypadkach. Przy cichej muzyce wydobywającej się z głośników radia, wycierałam jedną ranę za drugą, strasznie piekły, ale dało się jakoś wytrzymać. Zejęło mi to dużo czasu, bo aż do północy, więc pi wykonanej czynności poszłam spać. Poczułam niezłe zmęczenie. Po zamknięciu oczu, przedstawiły mi się obrazy z dzisiejszego dnia. Pomyślałam o Cassie. W końcu poznałam osobę, która przeżyła prawie to samo co ja.
No i jest. Wiem, że długi czas miną od ostatniej publikacji, ale trochę więcej skoncentrowałam się na moim nowym blogu.
Czekam na komentarze...
Jeżeli są błędy, to przepraszam, piszę z tableta i nie zaznacza mi błędów.
- Tak w ogóle, to jestem Cassie - przedstawiła się blondynka o niebieskich oczach i delikatnej cerze. W tym momencie pojawił się mały uśmiech w kąciku ust, który zaraz znikł.
- Agnes, miło mi cię poznać - odpowiedziałam jej z taką samą uprzejmością jak ona. Wyglądała i była bardzo sympatyczną osobą.
Mimo, że znałymy się za ledwie kilkadziesiąt minut, poznałyśmy się, jakby to powiedzieć, od "A" do "Z". Ona opowiedziała mi swoją historię, a ja jej swoją. Obie się wzruszyłyśmy. Chciałam zaprosić ją do siebie, ale odmówiła, więc wymieniłyśmy się numerami telefonu. Ona upewniła się, czy jadnak nic mi nie jest z tymi drobnymi okaleczeniami i porzegnałyśmy się.
Kiedy doszłam do domu stanęłam przed furtką. Miałam wątpliwości, czy wchodzić czy nie, bo nie wkedziałam, czy przpadkiem nie wejdę w złym momencie. Po dziesięciu minutach zdecydowałam się w końcu wejść. Niepewnie otworzyłam drzwi. Jak najciszej przekręciłam kluczyk. Delikatnie położyłam dłoń na klamkę i nacisnęłam ją. Po cichu wemknęłam się do środka, najciszej jak mogłam, ale i tak usłyszeli, bo przyszlu do przedpokoju, kiedy właśnie zdejmowałam buty. W pierwszej chwili nie zorientowałam się, skupiłam się na zakrzepniętych ranach, które dziwnie bolały. A, że były zakrzepnięte, to jak ruszałam na przykład ręką, to miałam uczycie jakby skóra mi się ciągnęła. To było dziwne i nie przyjemne uczucie. Kiedy podniesłam się po zdjęciu butów ujżałam Richarda z nawet ładną ciemnowłosą kobietą, która patrzyła się na mnie, uśmiechajac się szczerym uśmiechem. Ostatnio, jak Richard poznał taką jedną i ja nie wiedząc wtargnęłam do domu,tamta pomyślała Bóg wie co i uciekła. On natomiast mówił, że nic się nie stało, ale wwiedziałam, że był smutny. Poznał w końcu kogoś, po długim czasie, po rozwodzie, a ja wystraszyłam tę osob.
- Jeju, co ci się stało - nagle spytał Richard, który zauwarzył moje okaleczenia, po tym jak podeszłam bardziej pod światło.
-Długo by było mówić - odpowiedziałam.
- A, to jest Agnes, o której ci mówiłam - powiedział mój przyjaciel wskazując na mnie - Agnes to jest Lili, Lili to jest Agnes - przedstawił nas sobie, a my podałyśmy sobie dłonie i uścisnęłyśmy.
- Miło mi ciebie poznać - powiedziała z uprzejmością kobieta.
- Mi również - uśmiechnęłam się - w końcu nikt nie ucieka na mój widok - po moich słowach lekko zaśmialiśmy się wszyscy troje. - Ja zostawiam was samych, muszę się ogarnąć, wezmę tylko wodę utlenioną - powiedziałam i skierowałam się do kuchni, aby wziąść to co powiedziałam, w razie czego wzięłam jeszcze plastry, które się przydały w niektórych przypadkach. Przy cichej muzyce wydobywającej się z głośników radia, wycierałam jedną ranę za drugą, strasznie piekły, ale dało się jakoś wytrzymać. Zejęło mi to dużo czasu, bo aż do północy, więc pi wykonanej czynności poszłam spać. Poczułam niezłe zmęczenie. Po zamknięciu oczu, przedstawiły mi się obrazy z dzisiejszego dnia. Pomyślałam o Cassie. W końcu poznałam osobę, która przeżyła prawie to samo co ja.
No i jest. Wiem, że długi czas miną od ostatniej publikacji, ale trochę więcej skoncentrowałam się na moim nowym blogu.
Czekam na komentarze...
Jeżeli są błędy, to przepraszam, piszę z tableta i nie zaznacza mi błędów.
sobota, 8 lutego 2014
Rozdział 46.
Po miesiącu byłam już nieźle zmęczona. Ale też nikt się nke odzywał. Przez ten czas nawet pokazywali nas w różnych wiadomościach telewizyjnych, a całe występy, albo nagrznia tych najlepszych puszczali w rejonkwych stacjach muzyczngch i nie tylko. Siedząc przez tydzień na kanapie i oglądając głupie seriale, albo i nawet własne występy, powoli mnie wkurzało. W międzgczasie oglądania głupot napisał do mnie SMS'a Richard, czy bym mogła zostawić pustą chatę. Oczywiścid się zgodziłam. On też musi mieć swoje życie osobiste. Pomyślałam, że to będzje dobry czas, aby pójść z dziewczynami na jakąś imprezę. Podzwoniłam więc do dziewczyn, które akurat się zgodziły i umówiłyśmy się do naszego ulubionego bary, gdzie zawsze jak miałam doła, to tam przychodziłam pić. Umówine byłyśmy na siedemnastą, ale ja musiałam wyjść wcześniej. Poszłam więc na spacer, do parku. Siadłam, a potem wzięłam nogi na ławkę. Zamyśliłam się. Niestety było to miejsce, gdzie pistrzelił mnie kilka razy ten wariat, więc nie łatwo było o tym zapomnieć. Kilku przechodniów przeszło tędy, ale wzrok jednego z nich od razu wyprowadził mnie z równowagi. Oczywiście był to Sam. Szedł ze swoją dziewczyną o brązowych włosach, co mnie zdziwiło, bo w dzień kiedy wylądowałam ledwie żywa w szpitalu to był z blondynką. Ale kiedy mnie zobaczył, patrzył się oczyma małego szczeniaczka, co od razu mnie wkurzyło. Potem znów poszłam się przejść i tak jakoś czas zleciał. Popatrzyłam na zegarek w telefonie, było w pół do siedemnastej, więc ruszyłam w kierunku miejsca, gdzie umówiłam się z przyjaciółkami. Zanim doszłam minęło trochę czasu.
Mimo wszystko byłam na miejscu pierwsza. Co kilka mninut dochodziły moje kumpele. Do środka weszłyśmy razem. Tym razem w barze nie było muzyki na żywo. Poszłyśmy do blatu za którym stał dobrze znany mi barman i zamówiłyśmy coś do picia. Oczywiście nie żaden tam sok, czy wodę tylko coś mocniejszego. Idąc na parkiet przeżyłam chyba zawał, bo zobaczyłam Sama. "Nie no kurwa, to są chyba jakieś jaja" - pomyślałam. Akurat kiedy chciałam się wyluzować i o niczh nie myśleć. Postanowiłam, że tak będzie i nid będę o nim myśleć. Jednak czułam jego wzrok na sobie, co sprawiało, że chciałam po prostu wstać i pójść mu przyłożyć. Po trzech godzinach dobrej zabawy, coś przykuło moją uwagę. Jakiś facet ciągnie jak psa dziewczynę o blond włosach, która tańczyła z innym facetem. Trochę to wyglądało jak scena zazdrości. Nagle ten facet zaczą ją bić, co od razu mnie wkurzyło. Wkurzyło mnjs jeszcze to, że nikt nie podszedł i nie pomógł. Podbiegłam do niego i postukałam palcem w ramie, kiedy to akurat się ni ruszał.
- Ej, koleś - powiedziałam do niego, a gdy ten się odwócił w moją stronę, od razu przyłożyłam w jego wstrętny ryj z pjęści, aż poleciał na stolik. Chyba się nieźle wkurzył, bo rzucił się na mnie i zaczęliśmy się bić. Ludzie przestali tańczyć i patrzyli się na nas.
- I co, jak się teraz czujesz? Fajnie być bitym przez babę? - powiedziałam wrednie, a on rzucił się na mnie z nożem, którym nawet nie wiem skąd się tam wziął. Mimo, że robiłam uniki, zrobił mi kilka rozcięć. Podczas zmagania się z tym idiotą, przypomniała mi się sztuczka, którą nauczył mnie pan Han podczas mojego pobytu w Chinach. Chciałam sobie powspominać, ale jednak nie był na to czas. Akurat wtedy musiałam kucnąć, więc szybko wstałam i mocnym ruchem nogi wybiłam mu nóż, a potem drugą powaliłam jego. Popatrzył się na mnie złym wzrokiem, przy tym jęczał z bólu, z czego miałam satysfakcję.
- Pożałujesz tego - powiedział i zniknął w ciemniściach.
- Ta, jasne - wymamrotałam pod nosem. Podeszłam do tej dziewczyny, która była przygnębiona z łzami w oczach - nic ci nie jest? - spytałam.
- Nic, ale on nie żartuję. On naprawdę się zemści w najbardziej brutalny sposób. Dla mnie zachowuję jakąś ulgę, ale dla innych to oznacza tylko śmierć. Widziałam to na własne oczy, co robił z ludźmi co zaszli mu za skórę. To było straszne. Uwierz mi.
No to w końcu jest.
Zmobilizowałam się.
Przypominam o małych zmianach w moim blogu. Oto nowy adres do niego :
http://fani-linkin-park-i-nie-tylko.blogspot.com/
Mimo wszystko byłam na miejscu pierwsza. Co kilka mninut dochodziły moje kumpele. Do środka weszłyśmy razem. Tym razem w barze nie było muzyki na żywo. Poszłyśmy do blatu za którym stał dobrze znany mi barman i zamówiłyśmy coś do picia. Oczywiście nie żaden tam sok, czy wodę tylko coś mocniejszego. Idąc na parkiet przeżyłam chyba zawał, bo zobaczyłam Sama. "Nie no kurwa, to są chyba jakieś jaja" - pomyślałam. Akurat kiedy chciałam się wyluzować i o niczh nie myśleć. Postanowiłam, że tak będzie i nid będę o nim myśleć. Jednak czułam jego wzrok na sobie, co sprawiało, że chciałam po prostu wstać i pójść mu przyłożyć. Po trzech godzinach dobrej zabawy, coś przykuło moją uwagę. Jakiś facet ciągnie jak psa dziewczynę o blond włosach, która tańczyła z innym facetem. Trochę to wyglądało jak scena zazdrości. Nagle ten facet zaczą ją bić, co od razu mnie wkurzyło. Wkurzyło mnjs jeszcze to, że nikt nie podszedł i nie pomógł. Podbiegłam do niego i postukałam palcem w ramie, kiedy to akurat się ni ruszał.
- Ej, koleś - powiedziałam do niego, a gdy ten się odwócił w moją stronę, od razu przyłożyłam w jego wstrętny ryj z pjęści, aż poleciał na stolik. Chyba się nieźle wkurzył, bo rzucił się na mnie i zaczęliśmy się bić. Ludzie przestali tańczyć i patrzyli się na nas.
- I co, jak się teraz czujesz? Fajnie być bitym przez babę? - powiedziałam wrednie, a on rzucił się na mnie z nożem, którym nawet nie wiem skąd się tam wziął. Mimo, że robiłam uniki, zrobił mi kilka rozcięć. Podczas zmagania się z tym idiotą, przypomniała mi się sztuczka, którą nauczył mnie pan Han podczas mojego pobytu w Chinach. Chciałam sobie powspominać, ale jednak nie był na to czas. Akurat wtedy musiałam kucnąć, więc szybko wstałam i mocnym ruchem nogi wybiłam mu nóż, a potem drugą powaliłam jego. Popatrzył się na mnie złym wzrokiem, przy tym jęczał z bólu, z czego miałam satysfakcję.
- Pożałujesz tego - powiedział i zniknął w ciemniściach.
- Ta, jasne - wymamrotałam pod nosem. Podeszłam do tej dziewczyny, która była przygnębiona z łzami w oczach - nic ci nie jest? - spytałam.
- Nic, ale on nie żartuję. On naprawdę się zemści w najbardziej brutalny sposób. Dla mnie zachowuję jakąś ulgę, ale dla innych to oznacza tylko śmierć. Widziałam to na własne oczy, co robił z ludźmi co zaszli mu za skórę. To było straszne. Uwierz mi.
No to w końcu jest.
Zmobilizowałam się.
Przypominam o małych zmianach w moim blogu. Oto nowy adres do niego :
http://fani-linkin-park-i-nie-tylko.blogspot.com/
niedziela, 2 lutego 2014
Rozdział 45.
MUZYKA
No więc kiedy przyszli inni z zespołu i wtedy też coś tam brzdękałam. O dziwo im też się podobało. Prosili, żebym jeszcze coś zagrała więc znów coś tam z pamięci wygrzebałam i grałam. Colin wspomniał im coś o tym, żebym spróbowała z nimi zagrać. Nie mieli nic przeciwko. Stwierdziłam, że chociaż spróbuję. No więc podali mi nuty, które ledwie rozumiałam, ale wiedziałam chociaż jaka to piosenka. Pokazali mi mniej więcej o co chodzi, ale i tak się bałam, że coś spapram. Gdy zaczęliśmy próbę, szło mi dobrze, co mi się wydawało się dziwne. Jakoś udało mi się uwierzyć w siebie. Nie przepuszczałam, że pójdzie tak dobrze. W ogóle nie wiedziałam, że będę jeszcze grać na gitarze. Kiedy zagraliśmy trzy kawałki, to zespół mi pogratulował. Colin powiedział, ze nie musi mnie uczyć, tylko jedynie podać wskazówki, wtedy uśmiechnęłam się tylko.
Kiedy zbliżała się godzina występu, a właściwie jeszcze wcześniej, stanęły trzy osoby u wejścia do parku, aby wpuszczały ludzi którzy zapłacili, czyli mieli wejściówki. Powoli gromadzili się ludzie. Ja i grupa rozgrzewaliśmy się. Kiedy zbliżał się występ, zamknęli park. Gdy był już czas na wyście, ustawiliśmy się wszyscy na pozycje. Miało to wyglądać jakbyśmy się pojawili znikąd. I tak wyglądało bo widownia była zdezorietowana. Byłam szczęśliwa, że ludzie dobrze się bawili. Było to widać po ich twarzach. No niestety w tym tłumie musiałam zobaczyć Sama i to z tą jego dziewczyną. W końcu przyszedł czas na zespół. Odstawili wcześniej zrobioną kurtynę, aby nie było widać instrumentów. Kiedy skończyliśmy tańczyć, nic nie mówiąc poszliśmy szybko ja, Lucy i Colin byliśmy już tam gdzie instrumenty to wtedy odstawili kurtynę. Patrząc na nuty, które może nie za bardzo umiałam czytać, ale jak chodziłam na lekcję, więc coś nie coś rozumiałam i skumałam, że to solówka. W tej chwili szybko pomyślałam jak kiedyś nauczyciel kazał mi zagrać taką solówkę.
- Ja mam zagrać solówkę? Ooo nie, nie dam rady - powiedziałam i zrobiłam oczy przestraszonego szczeniaczka.
- Dasz, dasz - powiedział Colin, który też grał na gitarze. Zaczęliśmy w końcu grać. Pot oblał mnie całą, bałam się tej solówki. W trakcie brzdękania, przypomniało mi się mniej więcej czytanie nut, w co nie mogłam uwierzyć. Kiedy przyszedł czas, aby udowodnić, że sobie poradzę, o niczym nie myślałam tylko o graniu. Cud, że ludzie nie zaczęli buczeć tylko jeszcze skakać co mnie osłupiło. Jakoś to poszło. No i tak do północy brzdękałam, jak ja to nazywałam. Szkoda tylko, że mimo, że nie patrzyłam się nigdzie indziej tylko na moje palce, nuty i gitarę, czułam na sobie wzrok Sama, co mnie wkurzało trochę, ale z czasem, do tej północy, zapomniałam o nim i wczułam się jeszcze bardziej w grze na instrumencie. Dobrze, że mogłam wypocząć w spać nie do południa tylko aż do czternastej, a w pół do piętnastej pojawił się Richard z zakupami, po pracy. Ja jeszcze byłam zaspana i prawie usypiałam przy śniadaniu, a właściwie obiadem. Richard uśmiechnął się się z tego powodu, a ja popatrzyłam na niego złym i zaspanym wzrokiem. Jakieś dwie godziny potem, poszłyśmy z moimi przyjaciółkami do szpitala, podarować pieniądze gdzie trzeba. Była to tylko połowa sumy, ale ktoś jeszcze zapłacił i jak potem się okazało w nadchodzącym tygodniu Carmen miała mieć operację.Obiecała mi, że jak będzie po wszystkim ta napisze lub zadzwoni.
Doszło do tego, że inni też się zainteresowali się naszą "działalnością charytatywną", więc tańczyliśmy i graliśmy w różnych klubach, barach, parkach, centrach handlowych i innych miejscach, pomagając w ten sposób innym. a jeżeli zespół nie mógł to tylko tańczyliśmy, a jak nie mogliśmy tańczyć to tylko graliśmy.
No i jest =D
Jak się podoba...
No więc kiedy przyszli inni z zespołu i wtedy też coś tam brzdękałam. O dziwo im też się podobało. Prosili, żebym jeszcze coś zagrała więc znów coś tam z pamięci wygrzebałam i grałam. Colin wspomniał im coś o tym, żebym spróbowała z nimi zagrać. Nie mieli nic przeciwko. Stwierdziłam, że chociaż spróbuję. No więc podali mi nuty, które ledwie rozumiałam, ale wiedziałam chociaż jaka to piosenka. Pokazali mi mniej więcej o co chodzi, ale i tak się bałam, że coś spapram. Gdy zaczęliśmy próbę, szło mi dobrze, co mi się wydawało się dziwne. Jakoś udało mi się uwierzyć w siebie. Nie przepuszczałam, że pójdzie tak dobrze. W ogóle nie wiedziałam, że będę jeszcze grać na gitarze. Kiedy zagraliśmy trzy kawałki, to zespół mi pogratulował. Colin powiedział, ze nie musi mnie uczyć, tylko jedynie podać wskazówki, wtedy uśmiechnęłam się tylko.
Kiedy zbliżała się godzina występu, a właściwie jeszcze wcześniej, stanęły trzy osoby u wejścia do parku, aby wpuszczały ludzi którzy zapłacili, czyli mieli wejściówki. Powoli gromadzili się ludzie. Ja i grupa rozgrzewaliśmy się. Kiedy zbliżał się występ, zamknęli park. Gdy był już czas na wyście, ustawiliśmy się wszyscy na pozycje. Miało to wyglądać jakbyśmy się pojawili znikąd. I tak wyglądało bo widownia była zdezorietowana. Byłam szczęśliwa, że ludzie dobrze się bawili. Było to widać po ich twarzach. No niestety w tym tłumie musiałam zobaczyć Sama i to z tą jego dziewczyną. W końcu przyszedł czas na zespół. Odstawili wcześniej zrobioną kurtynę, aby nie było widać instrumentów. Kiedy skończyliśmy tańczyć, nic nie mówiąc poszliśmy szybko ja, Lucy i Colin byliśmy już tam gdzie instrumenty to wtedy odstawili kurtynę. Patrząc na nuty, które może nie za bardzo umiałam czytać, ale jak chodziłam na lekcję, więc coś nie coś rozumiałam i skumałam, że to solówka. W tej chwili szybko pomyślałam jak kiedyś nauczyciel kazał mi zagrać taką solówkę.
- Ja mam zagrać solówkę? Ooo nie, nie dam rady - powiedziałam i zrobiłam oczy przestraszonego szczeniaczka.
- Dasz, dasz - powiedział Colin, który też grał na gitarze. Zaczęliśmy w końcu grać. Pot oblał mnie całą, bałam się tej solówki. W trakcie brzdękania, przypomniało mi się mniej więcej czytanie nut, w co nie mogłam uwierzyć. Kiedy przyszedł czas, aby udowodnić, że sobie poradzę, o niczym nie myślałam tylko o graniu. Cud, że ludzie nie zaczęli buczeć tylko jeszcze skakać co mnie osłupiło. Jakoś to poszło. No i tak do północy brzdękałam, jak ja to nazywałam. Szkoda tylko, że mimo, że nie patrzyłam się nigdzie indziej tylko na moje palce, nuty i gitarę, czułam na sobie wzrok Sama, co mnie wkurzało trochę, ale z czasem, do tej północy, zapomniałam o nim i wczułam się jeszcze bardziej w grze na instrumencie. Dobrze, że mogłam wypocząć w spać nie do południa tylko aż do czternastej, a w pół do piętnastej pojawił się Richard z zakupami, po pracy. Ja jeszcze byłam zaspana i prawie usypiałam przy śniadaniu, a właściwie obiadem. Richard uśmiechnął się się z tego powodu, a ja popatrzyłam na niego złym i zaspanym wzrokiem. Jakieś dwie godziny potem, poszłyśmy z moimi przyjaciółkami do szpitala, podarować pieniądze gdzie trzeba. Była to tylko połowa sumy, ale ktoś jeszcze zapłacił i jak potem się okazało w nadchodzącym tygodniu Carmen miała mieć operację.Obiecała mi, że jak będzie po wszystkim ta napisze lub zadzwoni.
Doszło do tego, że inni też się zainteresowali się naszą "działalnością charytatywną", więc tańczyliśmy i graliśmy w różnych klubach, barach, parkach, centrach handlowych i innych miejscach, pomagając w ten sposób innym. a jeżeli zespół nie mógł to tylko tańczyliśmy, a jak nie mogliśmy tańczyć to tylko graliśmy.
No i jest =D
Jak się podoba...
sobota, 1 lutego 2014
Rozdział 44.
Dalsze przygotowania do tej całej akcji charytatywnej szły bardzo dobrze. Dużo roboty. Udostępniałam stronę na chyba wszystkich portalach społecznościowych, a na Facebook'u założyłam fanpage'a. W ciągu godziny było dwadzieścia polubień. Nawet zaczęłam pisać bloga, gdzie było dwadzieścia pięć obserwatorów. Pisałam tam jak idzie z przygotowaniami do tej akcji. I nawet zdjęcia na przykład komputera. Spotykaliśmy się trenować taniec. Podczas tego robili nam zdjęcia i nawet filmiki, które potem były właśnie wstawiane na portale i blog. Tak samo robił zespół Lucy i Colina podczas swoich prób. Ustaliliśmy, że za tydzień odbędzie się to wydarzenie.
*
Od samego rana trwały przygotowywania. Na szczęście uzyskałam zgodę od władz, że takie wydarzenie mogę zorganizować. Wyznaczyliśmy teren gdzie będziemy tańczyć i gdzie mają stać instrumenty. Ludzie będą musieli podejść, ale nie dużo. Gdy rozkładali instrumenty i poszli po nie ja zobaczyłam gitarę. Kiedy mieszkałam jeszcze z rodzicami i w wieku od dwunastu do piętnastu lat uczyłam się gry na gitarze. Nieźle mi szło, ale się zbuntowałam i nie chciałam grać, bo finansowali mi rodzice te lekcje, a w tamtym okresie zaczynały się problemy z dogadywaniem się między nami. Więc wzięłam gitarę do ręki, oparłam się o samochód Colina, który tam stał. Próbowałam sobie przypomnieć kilka chwytów. Powoli mi się przypominało i grałam coś, ale sama nie wiem co. Kojarzyła mi się ta melodia. Nagle przyszedł właściciel gitary i samochodu, czyli Colin.
- Ej świetnie grasz - powiedział.
- Ee tam, to takie brzdękanie - stwierdziłam.
- Właśnie nie. Ja próbowałem tych chwytów i dopiero po kilkunastu, kilkudziesięciu próbach załapałem i to nie do perfekcji.
- Na serio?
- Tak.
- A pamiętasz może z czego jest ten urywek?
- Tak, ale w tej chwili nie pamiętam. Od kiedy grasz?
- Teraz nie gram. Kiedyś tak, jak byłam nastolatką. Ja zawsze uważałam, że ten chwyt to prościzna.
- Nie, a ty już jako nastolatka do umiałaś. Szacun.
- Dawno nie grałam .
- Świetnie ci wychodzi. Mogę cię trochę podszkolić, jak nie wszystkie rzeczy pamiętasz.
- Serio? Dzięki. Jeszcze się zgadamy.
- Zagraj jakiś dłuższy urywek.
- Ok - i zaczęłam grać, co mi przyszło do głowy.
- O kurde, to ten trudny urywek ! - wykrzyknął. - Może zagrasz z nami?
- Nie, nie umiem dokładnie czytać z nut.
- Masz dobry słuch, poradzisz sobie.
- No ok, ale na razie tylko na próbie.
- Dobrze.
Wiem, że krótki no ale tak wyszło...
Piszcie co o tym sądzicie...
- Ej świetnie grasz - powiedział.
- Ee tam, to takie brzdękanie - stwierdziłam.
- Właśnie nie. Ja próbowałem tych chwytów i dopiero po kilkunastu, kilkudziesięciu próbach załapałem i to nie do perfekcji.
- Na serio?
- Tak.
- A pamiętasz może z czego jest ten urywek?
- Tak, ale w tej chwili nie pamiętam. Od kiedy grasz?
- Teraz nie gram. Kiedyś tak, jak byłam nastolatką. Ja zawsze uważałam, że ten chwyt to prościzna.
- Nie, a ty już jako nastolatka do umiałaś. Szacun.
- Dawno nie grałam .
- Świetnie ci wychodzi. Mogę cię trochę podszkolić, jak nie wszystkie rzeczy pamiętasz.
- Serio? Dzięki. Jeszcze się zgadamy.
- Zagraj jakiś dłuższy urywek.
- Ok - i zaczęłam grać, co mi przyszło do głowy.
- O kurde, to ten trudny urywek ! - wykrzyknął. - Może zagrasz z nami?
- Nie, nie umiem dokładnie czytać z nut.
- Masz dobry słuch, poradzisz sobie.
- No ok, ale na razie tylko na próbie.
- Dobrze.
Wiem, że krótki no ale tak wyszło...
Piszcie co o tym sądzicie...
piątek, 31 stycznia 2014
Rozdział 43.
Oczywiście cieszyliśmy się wszyscy, że tyle wytrwaliśmy, mimo, że ostatnia godzina była nieźle męcząca. Wszyscy powoli żegnali się i kierowali się do wyjścia. ja natomiast musiałam chwilę odpocząć, bo ta rana dała się mi we znaki i oczywiście bolało. Ale chwilę potem, razem z Bellą i dziewczynami też powoli szliśmy do wyjścia.
- I co nie wyszło wam - powiedziałam wrednie - nawet ja z tą raną dałam radę! - wykrzyknęłam. "- Ta, a teraz mnie boli"- dopowiedziałam sobie w duchu. Oni tylko patrzyli na mnie.
Następnego dnia spałam do samego południa, więc kiedy się obudziłam nie było nawet Rex'a. Wstałam ubrałam się, zjadłam śniadanie, zobaczyłam co z moją raną. Była jakoś dziwnie mokra więc ją wytarłam specjalnym płynem i nałożyłam nowy opatrunek. Potem kręciłam się bez celu. Stwierdziłam, że pójdę do Richarda, czyli na posterunek. Wzięłam telefon, założyłam swoje czarne trampki i wyszłam z domu, zamykając go.
Będąc przed budynkiem, pewien młody policjant powiedział mi "cześć", odpowiedziałam, często go widziałam i czasem nawet trochę pogadaliśmy. Wchodząc do budynku spotkałam jeszcze ze trzy, cztery znajome twarze. Kiedy weszłam już na duże schody, które były na przeciwko wejścia, widziałam Rex'a, który leżał znudzony, Richarda i tego co mnie przymknął, ale na to nie zwracałam uwagi. Weszłam do tego pomieszczenia jak bomba, oni we dwóch i Rex popatrzyli na mnie.
- Siemano ! Nudziłam się w domu to pomyślałam, ze wpadnę - od razu poszłam i usiadłam koło Rex'a jak zazwyczaj to robiłam. - Nad czym łamiecie głowy? - spytałam głaskając Rex'a.
- Mamy pewną sprawę, ale fakty się nie zgadzają.
- Aha, krucho. Mogę spojrzeć?
- Jasne.
- A o co konkretnie chodzi?
- Młoda dziewczyna została mocno pobita i nawet dźgnięta nożem, ledwie ją uratowali. Nie mamy jednak jej danych. Wiemy, ze jest stąd. Ale odciski palców na nożu i te które miała na ciele, różnią się.
- A gdzie ją znaleźliście?
- My nie, jacyś ludzie zadzwonili i na karetkę i na policję.
- Wiesz? Kojarzę ją, ale pewności nie mam. Ona ze mną do gimnazjum chodziła pod lasem, gdzie niedaleko była rzeka.
- Niedaleko było widać las z tamtego miejsca, co ją znaleźli. Pamiętasz jak się nazywała?
- Czekaj... czekaj... Chyba Melissa, Melissa Keys.
- Aha, może w internecie będzie jej zdjęcie z czasów gimnazjum - powiedział po czym zaczął szukać Richard. Faktycznie do była ona. Pojechaliśmy tam we dwoje, Rex i ten nowy, Alexander Brandtner. Przypomniało mi się, że była kiedyś bita przez ojca, ale poszedł na jakąś terapię i się ogarną i jeszcze, że miała młodszą siostrę o imieniu Lili.
Na miejscu zastaliśmy jej ojca, ale ja postanowiłam poszukać Lili, bo jej nie było. Stwierdziłam, że lepiej trzeba sprawdzić. Sprawdziłam różne części domu, koło domu. Kiedy poszłam nad rzekę, tam od razu zobaczyłam jak jakiś chłopak podstępnie chce coś zrobić Lili.
- Zostaw ją ! - krzyknęłam i zaczęłam biec, ale w tym momencie Lili wpadła do wody z pomostu, który tam był. Od razu wiedziałam, że trzeba ją jak najszybciej ją z tam tąd wyciągnąć, ale najpierw musiałam się bić z tym chłopakiem, żeby nie uciekł. Przylałam mu z pięści w twarz, zaraz w brzuch z kolana, no ale zaraz mnie wyglebił i bił po twarzy, jednak szybko kopnęłam go w krocze, aż się skurczył. Akurat przybiegli Richard i Alexander z tym gościem, kiedy aby ich zobaczyłam od razu pobiegłam i wskoczyłam z pomostu do wody, żeby uratować biedną Lili. Rex akurat go trzymał warcząc i szczekając. Woda była lodowata, ale płynęła jakoś wolno. Udało mi się całkiem szybko ją złapać i dopłynąć do brzegu. Leżąc, kaszlałam, bo zachłystnęłam się wodą, kiedy szybko płynęłam. Było mi strasznie zimno, mimo, że któryś przykrył mnie czymś. Zadzwonili po karetkę, bo z Lili, było coś nie tak, i po kumpli z policji, żeby zabrali tego chłopaka.
Podczas powrotu do domu okazało się, że ten chłopak ma na imię John i że też kiedyś chodził ze mną do szkoły. To on pobił Melissę, a Lili to widział, więc też jej chciał się pozbyć. Ale nie powiedział dlaczego to zrobił. Kiedy byliśmy już prawie koło domu zadzwonił do mnie komputeromaniak i powiedział, że strona jest gotowa i żeby przesłać mu reklamę. Aby tylko się zatrzymał samochód od razu wybiegłam prosto w drzwi, przebrałam się i od razu na komputer zrobić reklamę. Udało mi się to w godzinie. Przesyłając ją mu, napisałam, ze może zrobić jakieś poprawki. Zaraz po tym musiałam ogarnąć mój pokój z mokrych rzeczy, a w trakcie zadzwoniła do mnie Lucy z wiadomością, ze zespół zagra. Ucieszyłam się, że jak na razie idzie wszytko dobrze.
Jest !
Ale długi !
Piszcie jak się podobało =D
- I co nie wyszło wam - powiedziałam wrednie - nawet ja z tą raną dałam radę! - wykrzyknęłam. "- Ta, a teraz mnie boli"- dopowiedziałam sobie w duchu. Oni tylko patrzyli na mnie.
Następnego dnia spałam do samego południa, więc kiedy się obudziłam nie było nawet Rex'a. Wstałam ubrałam się, zjadłam śniadanie, zobaczyłam co z moją raną. Była jakoś dziwnie mokra więc ją wytarłam specjalnym płynem i nałożyłam nowy opatrunek. Potem kręciłam się bez celu. Stwierdziłam, że pójdę do Richarda, czyli na posterunek. Wzięłam telefon, założyłam swoje czarne trampki i wyszłam z domu, zamykając go.
Będąc przed budynkiem, pewien młody policjant powiedział mi "cześć", odpowiedziałam, często go widziałam i czasem nawet trochę pogadaliśmy. Wchodząc do budynku spotkałam jeszcze ze trzy, cztery znajome twarze. Kiedy weszłam już na duże schody, które były na przeciwko wejścia, widziałam Rex'a, który leżał znudzony, Richarda i tego co mnie przymknął, ale na to nie zwracałam uwagi. Weszłam do tego pomieszczenia jak bomba, oni we dwóch i Rex popatrzyli na mnie.
- Siemano ! Nudziłam się w domu to pomyślałam, ze wpadnę - od razu poszłam i usiadłam koło Rex'a jak zazwyczaj to robiłam. - Nad czym łamiecie głowy? - spytałam głaskając Rex'a.
- Mamy pewną sprawę, ale fakty się nie zgadzają.
- Aha, krucho. Mogę spojrzeć?
- Jasne.
- A o co konkretnie chodzi?
- Młoda dziewczyna została mocno pobita i nawet dźgnięta nożem, ledwie ją uratowali. Nie mamy jednak jej danych. Wiemy, ze jest stąd. Ale odciski palców na nożu i te które miała na ciele, różnią się.
- A gdzie ją znaleźliście?
- My nie, jacyś ludzie zadzwonili i na karetkę i na policję.
- Wiesz? Kojarzę ją, ale pewności nie mam. Ona ze mną do gimnazjum chodziła pod lasem, gdzie niedaleko była rzeka.
- Niedaleko było widać las z tamtego miejsca, co ją znaleźli. Pamiętasz jak się nazywała?
- Czekaj... czekaj... Chyba Melissa, Melissa Keys.
- Aha, może w internecie będzie jej zdjęcie z czasów gimnazjum - powiedział po czym zaczął szukać Richard. Faktycznie do była ona. Pojechaliśmy tam we dwoje, Rex i ten nowy, Alexander Brandtner. Przypomniało mi się, że była kiedyś bita przez ojca, ale poszedł na jakąś terapię i się ogarną i jeszcze, że miała młodszą siostrę o imieniu Lili.
Na miejscu zastaliśmy jej ojca, ale ja postanowiłam poszukać Lili, bo jej nie było. Stwierdziłam, że lepiej trzeba sprawdzić. Sprawdziłam różne części domu, koło domu. Kiedy poszłam nad rzekę, tam od razu zobaczyłam jak jakiś chłopak podstępnie chce coś zrobić Lili.
- Zostaw ją ! - krzyknęłam i zaczęłam biec, ale w tym momencie Lili wpadła do wody z pomostu, który tam był. Od razu wiedziałam, że trzeba ją jak najszybciej ją z tam tąd wyciągnąć, ale najpierw musiałam się bić z tym chłopakiem, żeby nie uciekł. Przylałam mu z pięści w twarz, zaraz w brzuch z kolana, no ale zaraz mnie wyglebił i bił po twarzy, jednak szybko kopnęłam go w krocze, aż się skurczył. Akurat przybiegli Richard i Alexander z tym gościem, kiedy aby ich zobaczyłam od razu pobiegłam i wskoczyłam z pomostu do wody, żeby uratować biedną Lili. Rex akurat go trzymał warcząc i szczekając. Woda była lodowata, ale płynęła jakoś wolno. Udało mi się całkiem szybko ją złapać i dopłynąć do brzegu. Leżąc, kaszlałam, bo zachłystnęłam się wodą, kiedy szybko płynęłam. Było mi strasznie zimno, mimo, że któryś przykrył mnie czymś. Zadzwonili po karetkę, bo z Lili, było coś nie tak, i po kumpli z policji, żeby zabrali tego chłopaka.
Podczas powrotu do domu okazało się, że ten chłopak ma na imię John i że też kiedyś chodził ze mną do szkoły. To on pobił Melissę, a Lili to widział, więc też jej chciał się pozbyć. Ale nie powiedział dlaczego to zrobił. Kiedy byliśmy już prawie koło domu zadzwonił do mnie komputeromaniak i powiedział, że strona jest gotowa i żeby przesłać mu reklamę. Aby tylko się zatrzymał samochód od razu wybiegłam prosto w drzwi, przebrałam się i od razu na komputer zrobić reklamę. Udało mi się to w godzinie. Przesyłając ją mu, napisałam, ze może zrobić jakieś poprawki. Zaraz po tym musiałam ogarnąć mój pokój z mokrych rzeczy, a w trakcie zadzwoniła do mnie Lucy z wiadomością, ze zespół zagra. Ucieszyłam się, że jak na razie idzie wszytko dobrze.
Jest !
Ale długi !
Piszcie jak się podobało =D
czwartek, 30 stycznia 2014
Rozdział 42.
Tańca nie przerwał mi na szczęście żaden ból. Tańcząc obok Belli i reszty, czułam się jak ryba w wodzie. Wyraźnie w "bitwie" przewagę mieliśmy my. przestaliśmy wszyscy tańczyć i z grupy naszych przeciwników wyszła do nas Claudia.
- Hmm, jesteście tacy mądrzy, to zmierzmy się w tańcu długodystansowym, czyli takim, ze tańczy się w określonym czasie i kto dłużej wytrzyma.
- Ta, wiemy, to co, zgadzamy się ? - powiedziałam i spytałam się potem ludzi z grupy.
- No jasne ! - odezwał się ktoś.
- Oczywiście - odezwał się inny.
- Tak - tym razem usłyszawszy męski głos. A potem wręcz chór zgadzających się głosów.
- No to ok. Od kiedy zaczynamy?
- Proponuję - zabrała głos Katy - od dwudziestej do dwudziestej czwartej - powiedziała, spoglądałam na ludzi którzy kiwali głowami.
- Stoi - powiedziałam, zgadzając się. Ale do dwudziestej było trochę czasu. Po raz kolejny zaczęłam myśleć o Carmen. I nagle jakby mnie olśniło. "- Przecież możemy zatańczyć !"- powiedziałam w myślach.
- Chodźcie tutaj na chwilę - powiedziałam do ludzi. - Poznałam w szpitalu pewną dziewczynę. potrzebne są pieniądze, żeby mogła wyjść, a przed też żeby zrobili jej operację. Operacja jest potrzebna, nie tylko dlatego, żeby wyzdrowiała, ale jeszcze dlatego, żeby rozwijała swoją pasję. Pragnę wspomnieć, że jej pasją jest taniec. I wpadłam na pomysł, aby zrobić zbiórkę pieniędzy, co o tym myślicie ?
- To dobry pomysł - odezwał się ktoś.
- Dobry pomysł - odezwał się inny.
- Kto ma jakiś pomysł ? - spytałam.
- Może nakręcimy filmiki z tej bitwy i umieścimy na stronie - powiedział Nick.
- Tak, to jast dobre, hej, Lucy ! - krzyknęłam do dziewczyny - ty chyba śpiewałaś w zespole razem z Colinem.
- Tak a co? - odezwała się Lucy.
- Zagracie dla ludzi gratisowo - uśmiechnęłam się - nie no po prostu zagracie w podziękowaniu, dla tych co przyszli. A potem jeszcze wy zagracie a reszta będzie tańczyć.
- A spoko, pogadamy z resztą, powinni się zgodzić - powiedziała Lucy.
- A jak nie, to ja ich przekonam - powiedział Colin.
- To dobrze. Kto zajmie się kamerowaniem ? Trzy osoby, jedna kameruje ich, druga nas, a trzecia obie grupy - zgłosiły się dwie osoby, a trzecią była Carly. - Ok, a kto zajmie się wejściówkami ?
- Ja ! - odezwał się maniak komputerowy.
- Dobra to ja reklamą. Ej komputerowiec ! - krzyknęłam jeszcze do niego - dasz radę zrobić jeszcze stronę ?
- Oczywiście ! - odkrzykną mi.
- To dobrze, prześlesz mi to ją obejrzę. A i zamieść te dzisiejsze filmiki, a ja tobie prześle tę reklamę. A kto zajmie się plakatami ?
- Jasne, że ja - ponownie odezwał się komputerowiec. Zbliżała się dwudziesta. Zebraliśmy się w kółku i złożyliśmy ręka na ręce.
- Rozwalmy ich ! krzyknęłam. A reszta odpowiedziała krzykiem "tak" i "dajmy im popalić". ustawiliśmy się my, zaraz ustawili się nasi przeciwnicy, ktoś puścił muzykę. Zaczęliśmy. Muzyka była łatwa, bo my tańczyliśmy do jeszcze szybszej niż ta, i do bardziej Street Dance'u. tamci nieźle sobie dawali radę, starali się, ale jednak mieli kilka potyczek i pomyłek. Po dwóch godzinach byli nieźle zmęczeni, my też, ale jakoś dawaliśmy radę. Po kolejnej godzinie poddali się, ale my z honorem, dotrwaliśmy do umówionej godziny.
Łohoho
Same dialogi, ale tak wyszło =)
Piszcie jak się podobało =D
- Hmm, jesteście tacy mądrzy, to zmierzmy się w tańcu długodystansowym, czyli takim, ze tańczy się w określonym czasie i kto dłużej wytrzyma.
- Ta, wiemy, to co, zgadzamy się ? - powiedziałam i spytałam się potem ludzi z grupy.
- No jasne ! - odezwał się ktoś.
- Oczywiście - odezwał się inny.
- Tak - tym razem usłyszawszy męski głos. A potem wręcz chór zgadzających się głosów.
- No to ok. Od kiedy zaczynamy?
- Proponuję - zabrała głos Katy - od dwudziestej do dwudziestej czwartej - powiedziała, spoglądałam na ludzi którzy kiwali głowami.
- Stoi - powiedziałam, zgadzając się. Ale do dwudziestej było trochę czasu. Po raz kolejny zaczęłam myśleć o Carmen. I nagle jakby mnie olśniło. "- Przecież możemy zatańczyć !"- powiedziałam w myślach.
- Chodźcie tutaj na chwilę - powiedziałam do ludzi. - Poznałam w szpitalu pewną dziewczynę. potrzebne są pieniądze, żeby mogła wyjść, a przed też żeby zrobili jej operację. Operacja jest potrzebna, nie tylko dlatego, żeby wyzdrowiała, ale jeszcze dlatego, żeby rozwijała swoją pasję. Pragnę wspomnieć, że jej pasją jest taniec. I wpadłam na pomysł, aby zrobić zbiórkę pieniędzy, co o tym myślicie ?
- To dobry pomysł - odezwał się ktoś.
- Dobry pomysł - odezwał się inny.
- Kto ma jakiś pomysł ? - spytałam.
- Może nakręcimy filmiki z tej bitwy i umieścimy na stronie - powiedział Nick.
- Tak, to jast dobre, hej, Lucy ! - krzyknęłam do dziewczyny - ty chyba śpiewałaś w zespole razem z Colinem.
- Tak a co? - odezwała się Lucy.
- Zagracie dla ludzi gratisowo - uśmiechnęłam się - nie no po prostu zagracie w podziękowaniu, dla tych co przyszli. A potem jeszcze wy zagracie a reszta będzie tańczyć.
- A spoko, pogadamy z resztą, powinni się zgodzić - powiedziała Lucy.
- A jak nie, to ja ich przekonam - powiedział Colin.
- To dobrze. Kto zajmie się kamerowaniem ? Trzy osoby, jedna kameruje ich, druga nas, a trzecia obie grupy - zgłosiły się dwie osoby, a trzecią była Carly. - Ok, a kto zajmie się wejściówkami ?
- Ja ! - odezwał się maniak komputerowy.
- Dobra to ja reklamą. Ej komputerowiec ! - krzyknęłam jeszcze do niego - dasz radę zrobić jeszcze stronę ?
- Oczywiście ! - odkrzykną mi.
- To dobrze, prześlesz mi to ją obejrzę. A i zamieść te dzisiejsze filmiki, a ja tobie prześle tę reklamę. A kto zajmie się plakatami ?
- Jasne, że ja - ponownie odezwał się komputerowiec. Zbliżała się dwudziesta. Zebraliśmy się w kółku i złożyliśmy ręka na ręce.
- Rozwalmy ich ! krzyknęłam. A reszta odpowiedziała krzykiem "tak" i "dajmy im popalić". ustawiliśmy się my, zaraz ustawili się nasi przeciwnicy, ktoś puścił muzykę. Zaczęliśmy. Muzyka była łatwa, bo my tańczyliśmy do jeszcze szybszej niż ta, i do bardziej Street Dance'u. tamci nieźle sobie dawali radę, starali się, ale jednak mieli kilka potyczek i pomyłek. Po dwóch godzinach byli nieźle zmęczeni, my też, ale jakoś dawaliśmy radę. Po kolejnej godzinie poddali się, ale my z honorem, dotrwaliśmy do umówionej godziny.
Łohoho
Same dialogi, ale tak wyszło =)
Piszcie jak się podobało =D
niedziela, 26 stycznia 2014
Rozdział 41.
No, to szybko minął ten tydzień. trochę bałam się tego zdejmowania szwów, mimo, że robiono mi to nie pierwszy raz. Nie było jednak tak źle, ale rana pod piersią została nieruszona, bo doktor Kooks stwierdził, że "to paskudna rana i lepiej nich szwy nadal będą w razie czego".
*
Miną kolejny tydzień. Kooks podjął się zdjęcia szwów z tej jednej rany, ja jednak bałam się, ze będzie coś z nią nadal nie tak. Pozwolili mi przynajmniej wstawać z łóżka. Mogłam pójść chociaż na spacer po korytarzu. Za kilka dni położyli koło mnie pewną dziewczynę, okazało się, że ma raka kość, ale był on nie złośliwy. Mimo wszystko biedaczka mogła doznać jakiegoś złamania nawet po małej wywrotce. Kiedy jakoś zaczęłyśmy rozmawiać, dziewczyna obdarzyła mnie swoim zaufaniem. miała na imię Carmen. Jej pają był taniec. W trakcie rozmowy okazało się, że mieszka niedaleko mnie. Pokazałam jej nawet kilka kroków tanecznych, ale od razu powiedziałam jej, ze za dużo pokazać nie mogę z powodu tej bolącej rany. Spodobało jej się, czego się nie spodziewałam. Spytała mnie o tą ranę, opowiedziałam jej całą tą historię, okazało się, że dużo było o niej w telewizji. "Brzmi jak z jakiegoś filmu akcji, co nie? No ale jednak to prawda"- powiedziałam ostatnie zdanie naszej rozmowy, bo przyszedł jej doktor.
* *
W końcu przyszedł czas na wyjście ze szpitala. Przez ostatnie kilka dni doktor Kooks trzymał mnie tylko z powodu tej rany, która naprawdę wyglądała i wygląda nieciekawie. Pakowałam powoli swoje rzeczy, myśląc o Carmen. Biedaczka spędzi w szpitalu jeszcze kawał czasu. Przeszkodą były pieniądze. Jakby zapłaciła to miała by szybciej operację, a tak musi czekać. Naprawdę mi jej szkoda. Wkrótce przyszedł po mnie Richard. Przytuliłyśmy się z Carmen, jak dwie najlepsze przyjaciółki, na pożegnanie. Nie chciałam żeby ona tam została. Wtedy było mi trochę trudno.W czasie drogi opowiedziałam o Carmen Richardowi. pod domem czekały na mnie moje przyjaciółki. Tak mi się miło zrobiło, że prawie rozpłakałam się. Im też potem opowiedziałam o Carmen. Też wspomniałam o grupie tanecznej, która ostatnio wpadła mi w głowę i nie przestaję o nie myśleć. Tego dnia i nocy cały czas spędziłam z dziewczynami. Podziwiały mnie za to co przeżyłam i co zrobiłam, ale ja uważałam to za nic. Nawet Rex z nami siedział, ale jak zrobiło się późno to poszedł do Richarda. Nie wiem jak udało mi się je wszystkie przenocować, w moim pokoju, ale same chciały być ze mną.
Następnego dnia obudziłyśmy się prawie w tym samym czasie, skorzystałyśmy po kolei z toalety, ubrałyśmy się, zjadłyśmy śniadanie i pogadałyśmy. Przyszedł niestety czas na dziewczyny i musiały jedna po drugiej iść. Na samym ostatku wyszła zatroskana o mnie Bella. Przed wyjściem jeszcze chyba ze sto razy sprawdzała czy wszystko jest w porządku z moją raną i czy niczego mi nie brakuję. W domu byłam tylko ja i Rex, bo Richard Już dawno był o tej porze w pracy. Przez kilka dni siedziałam w domu. Myślałam o różnych rzeczach i w ogóle, ale nadal myśli zakrzątała mi sprawa Carmen.
Pewnego dnia przyszła Bella i wyrwała mnie z domu. Poprowadziła do parku. Tam powoli zaczęłam słyszeć coraz głośniejszą muzykę. Za chwilę zobaczyłam Carly, która stała i przyglądała się naszej grupie, która tańczyła, a wśród ludzi były Evelyn i Kayla. Ucieszyłam się. Potem dowiedziałam się od Belli, że podczas mojej nieobecności grupa rzadko się spotykała. Potem powiedziała mi również, ze trwa bitwa taneczna między moją grupą, a niejakiej Katy i jej przyjaciółki Claudii, którym nieźle szło, ale patrząc na moją, to była amatorszczyzna. Mimo tej jednaj rany, przyłączyłam się do mojej grupy i zapomniałam o wszystkim, skupiłam się na tańcu.
Jest...
Proszę o komenta =D
sobota, 25 stycznia 2014
Rozdzial 40.
Obudziłam się. Nie wiedziałam jaki dzień, jaki miesiąc i jaka godzina. Świeciło słońce. Wszystko mi zdrętwiało. Czułam tez lekki ból. Byłam zdezorientowana. Nikogo przy mnie nie było. Nie smuciłam się z tego powodu, bo każdy ma jakieś swoje obowiązki i nie będzie siedział przy mnie w szczególności, kiedy śpię. Kiedy rozmyślałam o wszystkim i o niczym przyszła pielęgniarka, a po chwili doktor.
- O widzę, że obudziła się pani. Zazwyczaj, po takich obrażeniach jest się długo nieprzytomnym lub w długiej śpiączce, a tu proszę. Taki mocny organizm ma mało kto.
- Niestety jakoś tego nie czuję - powiedziałam uśmiechając się lekko do niego.
- Mimo wszystko i tak tu pani trochę poleży. Obrażenia były ciężkie i poważne jedna kula kilaka milimetrów od serca, druga gdzieś w płucu.
- W ogóle to cud, że ja jeszcze deptam po tym świecie - stwierdziłam z poczuciem humoru.
- Nie powiem, że nie - uśmiechnął się doktor. Powiedział co mi podać pielęgniarce, a potem dodał - to dzisiaj panią przenosimy do normalnej sali. - i poszedł. Za niedługo jednak pojawił się Richard.
- Cześć - powiedział delikatnie. - Jak się czujesz ?
- Łohoho, szkoda gadać. Wszystko mam zdrętwiałe i bolą mnie rany.
- Nie zazdroszczę.
- A co z tym bandytą się stało, ubiłam dziada?
- Prawie, w ostatniej chwili go uratowano.
- No niee.
- Ale sąd orzekł, że jest groźny i że będzie leżał w więziennym szpitalu.
- Chociaż tyle.
- Nie, jeszcze orzekł parę innych przestępstw i to co było związane z tobą, co dało dożywocie.
- Łał.
- Będę niedługo szedł, wyrwałem się z pracy na chwilę, ale nie chcę się narażać szefowi.
- Spoko. I tak mi się spać chcę. - powiedziałam. Jeszcze spytałam się ile tam leżę, okazało się że sześć tygodni. A kiedy poszedł, ja usnęłam.
Budząc się było grubo po południu. Nadal czułam, że wszystko mam zdrętwiałe. Ale chociaż jakoś nic mnie nie bolało, bo pewnie dali mi coś od bólu. Zaczęłam myśleć o wszystkim. Przypominało mi się, jakie to były czasy, kiedy razem z Bellą i resztą tańczyliśmy. Kiedy przyszła smutna Bella razem z Robem, co mnie nie zdziwiło, też wspomniałam o tańcu.
- Wiesz, jak wyjdę ze szpitala to musimy się wszyscy spotkać i potańczyć.
- Tak - powiedziała nadal posmutniała Bella - a jak się czujesz?
- Od tego leżenia wszystko mam zdrętwiałe, i rany bolą, ale da się wytrzymać - uśmiechnęłam się. Widziałam, że Rob denerwuję się, jest niespokojny i w ogóle taki zestresowany. Uśmiechnęłam się i powiedziałam : - Rob, ej, co jest. Twój ojciec jest w więzieniu, Bella żyje, ja też.
- Dręczy go to, że nie pomógł tobie i że w ogóle doszło do tego.
- Nie ma co się dręczyć, wtedy kiedy pierwszy raz pomogłeś mi go złapać, to powiedziałeś kluczowe dla mnie informacje, a resztę zrobiłam ja. I to na mnie właśnie się zemścił. Albo przynajmniej próbował.
- Ale to mój ojciec i ja powinienem tu leżeć, a nie ty.
- Oj, nie denerwuj mnie - powiedziałam żartobliwie. - I jak ja mam cię uspokoić ?
- Nie próbuj nawet - powiedział nadal niespokojny.
- No nic, ja uważam jak powiedziałam i super by było, żeby facet mojej przyjaciółki nie denerwował się ani nie stresował na mój widok. Chcę cię lepiej poznać i żebyśmy się kolegowali - Rob popatrzył na mnie, robiąc wielki oczy - tak skoro jesteś chłopakiem mojej przyjaciółki to chcę cię lepiej poznać - uśmiechnęłam się. - Ale może najpierw stąd wyjdę - powiedziałam śmiejąc się. W tym momencie przerwał nam rozmowę doktor. Niestety Bella i Rob musieli już iść, bo doktor powiedział, że muszę odpoczywać. I faktycznie powoli robiłam się śpiąca. kiedy usnęłam to spałam aż do rana. Budząc się była ósma. W tamtym momencie dopiero też zauważyłam, że na przeciw mojego łóżka wisi zegarek. Do południa nikt u mnie nie był, oprócz pielęgniarki, która przyszła najpierw zmienić kroplówkę, potem przeszła, żebym wzięła leki, z za trzecim razem przyszła poinformować, że popołudniu doktor przyjdzie zobaczyć co z ranami. I tak też było. Doktor Kooks, bo tak miał na nazwisko, stwierdził, że rany goją się szybko, tylko jedna która była pod prawą piersią, gdzie kula poszła do góry i była gdzieś w płucu. Ta też najbardziej mnie bolała. Powiedział też, że za tydzień zdejmie mi szwy. Ucieszyłam się, bo potem jak będzie wszystko ok to wyjdę ze szpitala.
Wieczorem przyszła Bella z Kaylą trochę pogadałyśmy. Doszły potem jeszcze Carly i Evelyn. Stwierdziłyśmy razem, że musimy pójść na jakąś imprezę. ja osobiście już dawno na żadnej nie byłam. Za niedługo dziewczyny musiały już iść, bo skończył się czas odwiedzin. Mimo, że czułam się trochę na siłach i tak potem szybko zasnęłam.
No, wczoraj rozdziału nie było, ale za to dzisiaj jest, i to bardzo długi z czego się cieszę. Jednak cierpię teraz na brak weny. Mam pomysł,ale nie mogę tego jakoś w słowa dobrać :( Mam nadzieję, że nie przynudzałam i że się podobało :)
- O widzę, że obudziła się pani. Zazwyczaj, po takich obrażeniach jest się długo nieprzytomnym lub w długiej śpiączce, a tu proszę. Taki mocny organizm ma mało kto.
- Niestety jakoś tego nie czuję - powiedziałam uśmiechając się lekko do niego.
- Mimo wszystko i tak tu pani trochę poleży. Obrażenia były ciężkie i poważne jedna kula kilaka milimetrów od serca, druga gdzieś w płucu.
- W ogóle to cud, że ja jeszcze deptam po tym świecie - stwierdziłam z poczuciem humoru.
- Nie powiem, że nie - uśmiechnął się doktor. Powiedział co mi podać pielęgniarce, a potem dodał - to dzisiaj panią przenosimy do normalnej sali. - i poszedł. Za niedługo jednak pojawił się Richard.
- Cześć - powiedział delikatnie. - Jak się czujesz ?
- Łohoho, szkoda gadać. Wszystko mam zdrętwiałe i bolą mnie rany.
- Nie zazdroszczę.
- A co z tym bandytą się stało, ubiłam dziada?
- Prawie, w ostatniej chwili go uratowano.
- No niee.
- Ale sąd orzekł, że jest groźny i że będzie leżał w więziennym szpitalu.
- Chociaż tyle.
- Nie, jeszcze orzekł parę innych przestępstw i to co było związane z tobą, co dało dożywocie.
- Łał.
- Będę niedługo szedł, wyrwałem się z pracy na chwilę, ale nie chcę się narażać szefowi.
- Spoko. I tak mi się spać chcę. - powiedziałam. Jeszcze spytałam się ile tam leżę, okazało się że sześć tygodni. A kiedy poszedł, ja usnęłam.
Budząc się było grubo po południu. Nadal czułam, że wszystko mam zdrętwiałe. Ale chociaż jakoś nic mnie nie bolało, bo pewnie dali mi coś od bólu. Zaczęłam myśleć o wszystkim. Przypominało mi się, jakie to były czasy, kiedy razem z Bellą i resztą tańczyliśmy. Kiedy przyszła smutna Bella razem z Robem, co mnie nie zdziwiło, też wspomniałam o tańcu.
- Wiesz, jak wyjdę ze szpitala to musimy się wszyscy spotkać i potańczyć.
- Tak - powiedziała nadal posmutniała Bella - a jak się czujesz?
- Od tego leżenia wszystko mam zdrętwiałe, i rany bolą, ale da się wytrzymać - uśmiechnęłam się. Widziałam, że Rob denerwuję się, jest niespokojny i w ogóle taki zestresowany. Uśmiechnęłam się i powiedziałam : - Rob, ej, co jest. Twój ojciec jest w więzieniu, Bella żyje, ja też.
- Dręczy go to, że nie pomógł tobie i że w ogóle doszło do tego.
- Nie ma co się dręczyć, wtedy kiedy pierwszy raz pomogłeś mi go złapać, to powiedziałeś kluczowe dla mnie informacje, a resztę zrobiłam ja. I to na mnie właśnie się zemścił. Albo przynajmniej próbował.
- Ale to mój ojciec i ja powinienem tu leżeć, a nie ty.
- Oj, nie denerwuj mnie - powiedziałam żartobliwie. - I jak ja mam cię uspokoić ?
- Nie próbuj nawet - powiedział nadal niespokojny.
- No nic, ja uważam jak powiedziałam i super by było, żeby facet mojej przyjaciółki nie denerwował się ani nie stresował na mój widok. Chcę cię lepiej poznać i żebyśmy się kolegowali - Rob popatrzył na mnie, robiąc wielki oczy - tak skoro jesteś chłopakiem mojej przyjaciółki to chcę cię lepiej poznać - uśmiechnęłam się. - Ale może najpierw stąd wyjdę - powiedziałam śmiejąc się. W tym momencie przerwał nam rozmowę doktor. Niestety Bella i Rob musieli już iść, bo doktor powiedział, że muszę odpoczywać. I faktycznie powoli robiłam się śpiąca. kiedy usnęłam to spałam aż do rana. Budząc się była ósma. W tamtym momencie dopiero też zauważyłam, że na przeciw mojego łóżka wisi zegarek. Do południa nikt u mnie nie był, oprócz pielęgniarki, która przyszła najpierw zmienić kroplówkę, potem przeszła, żebym wzięła leki, z za trzecim razem przyszła poinformować, że popołudniu doktor przyjdzie zobaczyć co z ranami. I tak też było. Doktor Kooks, bo tak miał na nazwisko, stwierdził, że rany goją się szybko, tylko jedna która była pod prawą piersią, gdzie kula poszła do góry i była gdzieś w płucu. Ta też najbardziej mnie bolała. Powiedział też, że za tydzień zdejmie mi szwy. Ucieszyłam się, bo potem jak będzie wszystko ok to wyjdę ze szpitala.
Wieczorem przyszła Bella z Kaylą trochę pogadałyśmy. Doszły potem jeszcze Carly i Evelyn. Stwierdziłyśmy razem, że musimy pójść na jakąś imprezę. ja osobiście już dawno na żadnej nie byłam. Za niedługo dziewczyny musiały już iść, bo skończył się czas odwiedzin. Mimo, że czułam się trochę na siłach i tak potem szybko zasnęłam.
No, wczoraj rozdziału nie było, ale za to dzisiaj jest, i to bardzo długi z czego się cieszę. Jednak cierpię teraz na brak weny. Mam pomysł,ale nie mogę tego jakoś w słowa dobrać :( Mam nadzieję, że nie przynudzałam i że się podobało :)
czwartek, 23 stycznia 2014
Rozdział 39.
Kiedy dochodziła wyznaczona godzina, postanowiłam, że pójdę wcześniej. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Wchodząc do parku, przeszedł mnie dreszcz. Ale jednak to co zaraz zobaczyła, jeszcze bardziej mną wstrząsnęło. Payson trzymał Bellę nie dość, że mocno, to jeszcze z pistoletem przy gardle. Podchodziłam niepewnie, stawiałam ostrożnie każdy krok, w razie czego to wiem, że mam się czym bronić, bo nie zapomniałam wziąć ze sobą swoich pistoletów.
- Stój - powiedział Payson - bo inaczej ona zginie.
- ta, ile razy to słyszałam - zadrwiłam z niego pod nosem, ale w głębi duszy nadal nie przestałam się bać o Bellę.
- W końcu mam zobaczyć cię na żywo.
- Jak znalazłeś się po tej stronie świata. Nic w mediach nie było słychać, że jakiś bandzior uciekł.
- A to dlatego, moja droga - powiedział drwiąco - że jestem na warunkowym.
- Ooo Ty? Jakim cudem ?
- Za dobre sprawowanie.
- Hahahaha - roześmiałam się - ty i dobre sprawowanie? Chyba kpisz ze mnie.
- Od początku oto mi chodziło. Pierwszego dnia w tam tym miejscu wymyśliłem to. Nic nie będę robił złego, aby potem stwierdzili, że mogę sobie wyjść na chwilę poza progi więzienne.
- Jednak nie doceniłam cię. Ale to są porachunki między nami, puść ją.
- Teraz? Żebyś wywinęła mi znowu jakiś numer? Nie Jeszcze trochę Najpierw muszę ciebie wykończyć - i w tym momencie wymierzył we mnie pistoletem, ale nie strzelił. Usłyszałam też przestraszone głosy i lekki szlochanie moich pozostałych trzech przyjaciółek. Za moment kiedy odwróciłam głowę zauważyłam jak Sam idzie ze swoją grupką kolegów, śmiejąc się na cały głos. "Jeszcze ich tu brakowało"- pomyślałam. Odwróciłam głowę w stronę Paysona, który nadal trzymał w moim kierunku pistolet.
- No co? Strzelaj! Strzelaj! - zachęcałam go, wiedząc, że może strzelić. - No co? Odwagi ci zabrakło?
- Nie, nie zabrakło - i wtedy niespodziewanie strzelił. Specjalnie nie po celował na wprost tylko w jego lewą i trafił mnie gdzieś powyżej nadgarstka, tylko lekko się ugięłam, ale tak naprawdę piekielnie mnie bolało, bo przeszło na wylot. Zaczęłam trochę szybciej oddychać z tego bólu.
- No co, nie chcesz mnie dobić ? - prowokowałam go. Wtedy też odbył się kolejny strzał. Tym razem trafił w lewe przed ramie, przychyliłam się na lewą stronę. Bardziej bolało. Nie oglądając się za siebie, słyszałam, że dziewczyny coraz bardziej to przeżywają. W tym czasie mojego zamyślenia o moich biednych przyjaciółkach, padł strzał i poczułam ból w lewej nodze, aż uklękłam. Payson zaśmiał się, wypuścił Bellę, która natychmiast pobiegła z płaczem do dziewczyn i tu padły kolejne dwa strzały poczułam ból w lewej nodze, aż uklęknęłam, Payson zaśmiał się, wypuścił Bellę, która natychmiast pobiegła z płaczem do dziewczyn. I tu padł dwa kolejne strzały, trafiając mnie gdzieś w brzuch, dokładnie nie wiedziałam gdzie. ostatnimi siłami wyciągnęłam pistolet i strzeliłam tyle razy na ile pozwalały mi siły, w stronę uciekającego Paysona. Nie wiem co się dalej stało z nim i w ogóle bo straciłam przytomność. Powoli czułam jak staje mi serce, a z ran ucieka krew strumieniami. Miałam wątpliwości, czy odzyskam przytomność albo jeżeli zapadnę w śpiączkę to czy się obudzę kiedykolwiek.
I jest finał =D
Piszcie jak się podobało
Nie wiem czy jutro napiszę bo nie mam dokończonego rozdziału kolejnego, ale to tylko strona to myślę, że dziś skończę =D I zacznę następny =D
- Stój - powiedział Payson - bo inaczej ona zginie.
- ta, ile razy to słyszałam - zadrwiłam z niego pod nosem, ale w głębi duszy nadal nie przestałam się bać o Bellę.
- W końcu mam zobaczyć cię na żywo.
- Jak znalazłeś się po tej stronie świata. Nic w mediach nie było słychać, że jakiś bandzior uciekł.
- A to dlatego, moja droga - powiedział drwiąco - że jestem na warunkowym.
- Ooo Ty? Jakim cudem ?
- Za dobre sprawowanie.
- Hahahaha - roześmiałam się - ty i dobre sprawowanie? Chyba kpisz ze mnie.
- Od początku oto mi chodziło. Pierwszego dnia w tam tym miejscu wymyśliłem to. Nic nie będę robił złego, aby potem stwierdzili, że mogę sobie wyjść na chwilę poza progi więzienne.
- Jednak nie doceniłam cię. Ale to są porachunki między nami, puść ją.
- Teraz? Żebyś wywinęła mi znowu jakiś numer? Nie Jeszcze trochę Najpierw muszę ciebie wykończyć - i w tym momencie wymierzył we mnie pistoletem, ale nie strzelił. Usłyszałam też przestraszone głosy i lekki szlochanie moich pozostałych trzech przyjaciółek. Za moment kiedy odwróciłam głowę zauważyłam jak Sam idzie ze swoją grupką kolegów, śmiejąc się na cały głos. "Jeszcze ich tu brakowało"- pomyślałam. Odwróciłam głowę w stronę Paysona, który nadal trzymał w moim kierunku pistolet.
- No co? Strzelaj! Strzelaj! - zachęcałam go, wiedząc, że może strzelić. - No co? Odwagi ci zabrakło?
- Nie, nie zabrakło - i wtedy niespodziewanie strzelił. Specjalnie nie po celował na wprost tylko w jego lewą i trafił mnie gdzieś powyżej nadgarstka, tylko lekko się ugięłam, ale tak naprawdę piekielnie mnie bolało, bo przeszło na wylot. Zaczęłam trochę szybciej oddychać z tego bólu.
- No co, nie chcesz mnie dobić ? - prowokowałam go. Wtedy też odbył się kolejny strzał. Tym razem trafił w lewe przed ramie, przychyliłam się na lewą stronę. Bardziej bolało. Nie oglądając się za siebie, słyszałam, że dziewczyny coraz bardziej to przeżywają. W tym czasie mojego zamyślenia o moich biednych przyjaciółkach, padł strzał i poczułam ból w lewej nodze, aż uklękłam. Payson zaśmiał się, wypuścił Bellę, która natychmiast pobiegła z płaczem do dziewczyn i tu padły kolejne dwa strzały poczułam ból w lewej nodze, aż uklęknęłam, Payson zaśmiał się, wypuścił Bellę, która natychmiast pobiegła z płaczem do dziewczyn. I tu padł dwa kolejne strzały, trafiając mnie gdzieś w brzuch, dokładnie nie wiedziałam gdzie. ostatnimi siłami wyciągnęłam pistolet i strzeliłam tyle razy na ile pozwalały mi siły, w stronę uciekającego Paysona. Nie wiem co się dalej stało z nim i w ogóle bo straciłam przytomność. Powoli czułam jak staje mi serce, a z ran ucieka krew strumieniami. Miałam wątpliwości, czy odzyskam przytomność albo jeżeli zapadnę w śpiączkę to czy się obudzę kiedykolwiek.
I jest finał =D
Piszcie jak się podobało
Nie wiem czy jutro napiszę bo nie mam dokończonego rozdziału kolejnego, ale to tylko strona to myślę, że dziś skończę =D I zacznę następny =D
środa, 22 stycznia 2014
Rozdział 38.
- Ty idioto ! Mogłeś mnie zabić ! - krzyknęłam stojąc już przed nim, a on nic nie odpowiedział, jednak po chwili odezwał się :
- To on mi kazał ! Co miałem zrobić jak zaczął mnie szantażować ! O ile wiem Bella jest nie tylko moją dziewczyną ale i twoją przyjaciółką, też byś tak zrobiła, w szczególności kiedy on by ci kazał !
- No fakt, masz racje - powiedziałam już bez zdenerwowania, załamując się.
- W sumie to cię nawet rozumiem - stwierdził Rob.
- Praktycznie ani ty, ani ja nie powinniśmy złościć się na siebie, przecież to wszystko ta nie nasza wina - powiedziałam, powoli siadając na glebie opierając się o auto, to samo zrobił Rob.
- Mam już dość - powiedział zmęczony.
- Nie tylko ty, ciekawe co teraz wymyśli.
- Szczerze ? To ja chyba nie chcę wiedzieć - i w tym momencie zadzwonił jego telefon, ten odebrał i zaraz przekazał mi go.
- Co, świetnie się bawisz ? powiedziałam z nutą ironii.
- Tak, a jeszcze bardziej będę się bawił, jak będziesz zabijała swojego przyjaciela, policjanta.
- Co ty chyba żartujesz ?
- Nie, i zrobisz to jutro.
- Oo nie, koniec tego Payson! - krzyknęłam do słuchawki, przeciwstawiając się mu - Jak chcesz mi zniszczyć życie to poszukaj innego sposobu, nie kosztem innych! Stań ze mną twarzą w twarz ! Chyba się nie boisz ?
- Skoro stawiasz tak sprawę, to wyjątkowo ci ulegnę. Już niedługo się spotkamy, tylko przygotuję dla ciebie niespodziankę - tymi słowami skończył rozmowę.
- Ta, ciekawe - mruknęłam pod nosem. Potem znów kuśtykając poszłam do przyjaciół, którzy razem ze mną pojechali do domu, a tam pomogli zaopatrzyć rany, które okazały się głębokie, ale nie aż tak żeby było trzeba zszywać lecz nadal czułam ten ból w brzuchu. Byłam ciekawa co ten popapraniec znowu wymyśli, ale gdzieś jednak bałam się. Kiedy Carly, Evelyn i Kayla poszły już, ja poczułam zmęczenie, które było takie jakieś niezwyczajne. Po kilku minutach usnęłam. Obudziłam się następnego dnia o wpół do jedenastej. Znów odczuwałam ból w brzuchu, odczuwałam też w ranach, te jednak ustawały po środkach przeciwbólowych. Z niecierpliwością czekałam na telefon od Payson'a. Zabiłam czas przed telewizorem, oglądając jakiś film akcji. Po jego końcu postanowiłam zrobić zakupy. Richard nie miał nic w lodówce - "Chyba od mojej nieobecności nie robił żadnych zakupów i jadał na mieście"- uśmiechnęłam się sama do siebie. Zapisałam co kupić z rzeczy najbardziej potrzebnych. Po powrocie ze sklepu usłyszałam dźwięk telefonu.
- Oo... Nie wiedziałam, ze tak szybko przygotujesz dla mnie niespodziankę.
- Bądź dzisiaj w tym samym miejscu co zawsze o dwudziestej czwartej - powiedział i się rozłączył. Miałam nadzieję, że to właśnie dzisiaj się to wszystko skończy. Do tego czasu postanowiłam odpocząć. brzuch bolał mnie łagodniej, ale jednak bolał. Zabiłam też czas przed komputerem, trochę też ponownie przed telewizorem. Zadzwoniły też do mnie Carly, Kayla i Evelyn z tym samym pytaniem : "Czy dzwonił, co chciał i czy znowu coś wymyślił". Richard jednak do tego czasu był w pracy. Miał jakąś sprawę do rozwiązania, jak to policjant. musiałam więc siedzieć sama w domu.
Jest !
Piszcie jak się podoba !!!
Bo pisać przestanę ;(
wtorek, 21 stycznia 2014
Rozdział 37.
MUZYKA
I tak było. Jak, może nie na pierwszy, ale pierwszy od dłuższego czasu poszło mi nieźle. Na początek samo ruszanie, zatrzymywanie się i płynne zmiany biegów. Nieźle mi poszło też skręcanie. byłam zadowolona z tego, że Richard mi pomagał i z tego, że mimo wszystko dobrze się skupiłam na nauce. godzina po godzinie odnosiłam nowe sukcesy ; parkowanie, skręcanie na ostrych zakrętach, zmienianie biegów nawet do piątego, którego trochę się bałam, ale wiedziałam, ze to właśnie na najwyższym będę się ścigać. I to wszystko w dwa dni. Ostatecznym sukcesem było to, że sama już beż podpowiedzi Richarda i w ogóle bez jego obecności w aucie udało mi się prowadzić samochód ze skupieniem, pamiętając o wskazówkach, które podał mi Richard. Nawet przestałam się bać tego najwyższego biegu.
W dzień wyścigu strasznie się denerwowałam, że pójdzie coś nie tak. I znów w parku było dużo ludzi, głównie dlatego, ze był tu nielegalny wyścig. Nie przejęłam się nawet obecnością Sama. Chodziłam w tej i z powrotem chowając twarz w dłoniach i przecierając ją kilka razy. Oczywiście przyszły Kayla, Evelyn i Carly. A na rozgrzewkę dojechałam na miejsce z Richardem jego samochodem. Powiedział, że wyścig dobrze mi pójdzie, jednak sama tak nie uważałam. Nadal chodząc w końcu stanęłam i kucnęłam ponownie chowając twarz w dłoniach. kiedy powoli nadchodził czas startu, wszyscy mnie poprzytulali i życzyli szczęścia. Wierzyli we mnie, ale ja w samą siebie nie.
Kiedy szłam do stojących samochodów, którymi ja i Rob będziemy się ścigać. Kiedy miałam już otwierać drzwi, gdy jeszcze popatrzyłam na swych przyjaciół, taj jakby ostatni raz na nich patrzyła. W końcu wsiadłam do auta. trochę się z nim 'zapoznałam' i poćwiczyłam zmianę biegów. Na siedzeniu obok zauważyłam telefon, który zadzwonił, oczywiście dzwonił Payson. Powiedział żebym wzięła na głośnomówiący i położyła go tam gdzie leżał, bo tak powie 'start'. To było dziwne. No ale. Najpierw kazał odpalić silniki, potem przygotować się, a na końcu ruszyć. Z piskiem opon rozpoczęliśmy wyścig. Rob nie był łatwym przeciwnikiem. W pewnym momencie zostawił mnie w tyle, wtedy zaczęłam myśleć, że dostałam gorszy samochód. Ale w pewnym momencie wzięłam się w garść i próbowałam go dogonić. Nie było łatwo.
Udało mi się dogonić pod koniec wyścigu, więc jako pierwsza zjawiłam się w dużym wjeździe parku. I tu stało się coś niespodziewanego ; Rob stuknął mnie autem w mój prawy bok. Wtedy zjechałam na zbocze, które było dość wysokie, bo aż metrowe, jak nie większe. Nieźle uderzyłam się, nawet nie wiem w co dokładnie, bo straciłam szybko przytomność, ale i szybko ją odzyskałam. Czułam jak wszystko mnie boli i że mam przyciśniętą lewą nogę, bo przecież na lewej stronie auto leżało. Powili starałam wyjąć nogę. Nie było to łatwe. Kiedy chciałam ją wyjąć bolała jak cholera. Stwierdziłam, że tak czy owak będzie mnie bolało, więc na siłę ciągnęłam ile sił. Udało mi się ją wyjąć z wielkim trudem i po dłuższym czasie. Noga jeszcze mocniej mnie bolała i była porozcinana, a rany były różnej głębokości. Powoli prawą nogą odpychałam się, aby wyjść drzwiami pasażera. Właściwie to musiałam wyjść wybitym oknem, bo drzwi nie chciały się otworzyć. Leżąc na kawałkach szkła widziałam Sama, moich przyjaciół i Roba, który patrzył się na mnie z żalem w oczach.
Niestety zdjęcia co kiedyś znalazłam nie mogłam wstawić, bo nie ma, ale są te dwa.
Piszcie jak wam się podoba, długo piałam. Jak będzie chociaż dwa komenty to może napiszę następny =D
I tak było. Jak, może nie na pierwszy, ale pierwszy od dłuższego czasu poszło mi nieźle. Na początek samo ruszanie, zatrzymywanie się i płynne zmiany biegów. Nieźle mi poszło też skręcanie. byłam zadowolona z tego, że Richard mi pomagał i z tego, że mimo wszystko dobrze się skupiłam na nauce. godzina po godzinie odnosiłam nowe sukcesy ; parkowanie, skręcanie na ostrych zakrętach, zmienianie biegów nawet do piątego, którego trochę się bałam, ale wiedziałam, ze to właśnie na najwyższym będę się ścigać. I to wszystko w dwa dni. Ostatecznym sukcesem było to, że sama już beż podpowiedzi Richarda i w ogóle bez jego obecności w aucie udało mi się prowadzić samochód ze skupieniem, pamiętając o wskazówkach, które podał mi Richard. Nawet przestałam się bać tego najwyższego biegu.
W dzień wyścigu strasznie się denerwowałam, że pójdzie coś nie tak. I znów w parku było dużo ludzi, głównie dlatego, ze był tu nielegalny wyścig. Nie przejęłam się nawet obecnością Sama. Chodziłam w tej i z powrotem chowając twarz w dłoniach i przecierając ją kilka razy. Oczywiście przyszły Kayla, Evelyn i Carly. A na rozgrzewkę dojechałam na miejsce z Richardem jego samochodem. Powiedział, że wyścig dobrze mi pójdzie, jednak sama tak nie uważałam. Nadal chodząc w końcu stanęłam i kucnęłam ponownie chowając twarz w dłoniach. kiedy powoli nadchodził czas startu, wszyscy mnie poprzytulali i życzyli szczęścia. Wierzyli we mnie, ale ja w samą siebie nie.
Kiedy szłam do stojących samochodów, którymi ja i Rob będziemy się ścigać. Kiedy miałam już otwierać drzwi, gdy jeszcze popatrzyłam na swych przyjaciół, taj jakby ostatni raz na nich patrzyła. W końcu wsiadłam do auta. trochę się z nim 'zapoznałam' i poćwiczyłam zmianę biegów. Na siedzeniu obok zauważyłam telefon, który zadzwonił, oczywiście dzwonił Payson. Powiedział żebym wzięła na głośnomówiący i położyła go tam gdzie leżał, bo tak powie 'start'. To było dziwne. No ale. Najpierw kazał odpalić silniki, potem przygotować się, a na końcu ruszyć. Z piskiem opon rozpoczęliśmy wyścig. Rob nie był łatwym przeciwnikiem. W pewnym momencie zostawił mnie w tyle, wtedy zaczęłam myśleć, że dostałam gorszy samochód. Ale w pewnym momencie wzięłam się w garść i próbowałam go dogonić. Nie było łatwo.
Udało mi się dogonić pod koniec wyścigu, więc jako pierwsza zjawiłam się w dużym wjeździe parku. I tu stało się coś niespodziewanego ; Rob stuknął mnie autem w mój prawy bok. Wtedy zjechałam na zbocze, które było dość wysokie, bo aż metrowe, jak nie większe. Nieźle uderzyłam się, nawet nie wiem w co dokładnie, bo straciłam szybko przytomność, ale i szybko ją odzyskałam. Czułam jak wszystko mnie boli i że mam przyciśniętą lewą nogę, bo przecież na lewej stronie auto leżało. Powili starałam wyjąć nogę. Nie było to łatwe. Kiedy chciałam ją wyjąć bolała jak cholera. Stwierdziłam, że tak czy owak będzie mnie bolało, więc na siłę ciągnęłam ile sił. Udało mi się ją wyjąć z wielkim trudem i po dłuższym czasie. Noga jeszcze mocniej mnie bolała i była porozcinana, a rany były różnej głębokości. Powoli prawą nogą odpychałam się, aby wyjść drzwiami pasażera. Właściwie to musiałam wyjść wybitym oknem, bo drzwi nie chciały się otworzyć. Leżąc na kawałkach szkła widziałam Sama, moich przyjaciół i Roba, który patrzył się na mnie z żalem w oczach.
Niestety zdjęcia co kiedyś znalazłam nie mogłam wstawić, bo nie ma, ale są te dwa.
Piszcie jak wam się podoba, długo piałam. Jak będzie chociaż dwa komenty to może napiszę następny =D
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Rozdział 36.
Jego słowa zamurowały mnie. Przecież Bella zawsze mi o wszystkim mówiła, z resztą ja jej też. Zaczynało mnie dręczyć pytanie : 'Czemu mi o tym nie powiedziała ?'. Zaskoczona usiadłam na ławce, do której musiałam przejść dwa kroki.
- Mimo, że spotkaliśmy się już dawno, nie znamy swoich imion - powiedział delikatnie chłopak.
- A... Tak.. Jestem Agnes - powiedziałam nadal zszokowana, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech w kąciku ust, który po chwili znikł.
- Rob Bington - przedstawił się i on.
- Czego masz inne nazwisko od ojca ? - spytałam po dłuższym namyśle - przecież z tego co pamiętam to nazwisko tego bandyty brzmiało Pay... Payson.
- Tak - powiedział Rob - ale zmieniłem na nazwisko matki. Mimo wszystko nie chcę mieć z min nic wspólnego.
- Aha. Nawet cię rozumiem. Kto by chciał mieć nazwisko kryminalisty.
- No właśnie.
- Wiesz co teraz będzie kazał nam zrobić ?
- Nie. Najpierw dzwoni do ciebie, potem do mnie i wszystko mówi szczegółowo. Wiem tylko to, że po nim można się wszystkiego spodziewać.
- No to mogę się już bać - stwierdziłam, gdy w tym momencie zadzwonił mój telefon - o, o wilku mowa - powiedziałam do Roba i zaraz odebrałam - Halo ?
- Będziesz się ścigać - powiedział on - z Robem, jak się nie mylę, poznaliście się już. Za trzy dni w tym miejscu co jesteście rozpoczniecie i zakończycie wyścig. Okrążycie park odpowiednimi ulicami. Jutro też tutaj masz stawić się o dziewiątej rano, Rob pokaże ci odpowiednią drogę - tymi słowami zakończył rozmowę i usłyszałam tylko dźwięk zakończonej rozmowy w telefonie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie jestem dobrym kierowcą. i znów miałam problem. Nie wiedziałam co robić. Tym razem nie spałam, nawet na ławce. Chodziłam i myślałam o tym.
Na drugi dzień, oczywiście, zrobiłam tak jak kazał mi ten idiota przez telefon. Wstawiłam się w danym miejscu o tej godzinie co trzeba. Rob pokazał mi drogę i okazało się, że ją znam. Jednak problem dotyczący prowadzenia jakiegokolwiek auta został. Kiedy nadszedł wieczór usiadłam na miejscu w parku, które już od dłuższego czasu zajmuję, i myślałam co z tym fantem zrobić. Jeżeli tego nie zrobię, ten psychol może zrobić coś Belli, czego bałam się najbardziej. Po dłuższym namyśle, uświadomiłam sobie, mimo wszystko, że tym najbardziej zaufanym człowiekiem był... Richard. Postanowiłam, oczywiście nie od razu, do niego pójść, nie zważając na porę dnia, bo była już prawie dwudziesta druga.
Kiedy już dotarłam stanęłam przed drzwiami. Oparta lewą ręką o futrynę drzwi, wzięłam głęboki wdech i wydech i zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Kiedy otworzyły się zabrakło mi na chwilę tchu. Ale po chwili zaczęłam mówić bez przerwy.
- Nie zważając na przeszłość, przyszłam do ciebie, bo mam duży problem. A nawet dwa. Jeden to taki, że porwali Bellę - tu chwilę zatrzymałam się, aby wziąć oddech, wtedy też zobaczyłam posmutniałą minę Richarda - a drugi problem, to taki, że muszę się ścigać, a sam wiesz jakim jestem kierowcą.
- Wejdź - powiedział tylko, pokazując ręką na wnętrze domu. Zaraz, kiedy weszłam, podszedł do mnie Rex. Zaskamlał, jakby wiedział o co chodzi. Szczerze mówiąc to tak myślałam, to mądry pies. Zaprowadził mnie do salonu, gdzie zwykle przesiadywałam. Za mną wszedł Richard. Ja usiadłam na kanapie, jak zawsze to robiłam, a on na przeciwko mnie na fotelu, a Rex usiadł przy moich nogach.
- Pewnie słyszałeś o ostatnim napadzie na bank - powiedział.
- Tak, było o tym głośno.
- No więc musisz też pamiętać gościa, którego pomogłam wsadzić do pierdla na początku naszej znajomości.
- No... Tak.. Ale co to ma do tego?
- Dużo. Oto chodzi, że on stoi za porwaniem i tym napadem, a teraz, jak mówiłam, każe mi się ścigać z Robem.
- Kto to ?
- Syn tego, no Payson'a.
- A tak, przypominam sobie, też nam pomógł.
- No właśnie, mało tego dowiedziałam się od niego samego, ze jest chłopakiem Belli. Ale mi chodzi prowadzenie samochodu. Przyszłam cie prosić o pomoc w nauce jazdy - i tu nadeszła cisza.
- Oczywiście, że ci pomogę - przerwał w końcu tę ciszę Richard. - Znam nawet dobre miejsce do tego.
- Chociaż jedna dobra wiadomość, bo mamy mało czasu, tylko dwa dni - stwierdziłam. Potem gadaliśmy normalnie jak kiedyś, czego mi brakowało. Cieszyłam się z tego. mimo okoliczności. Wtedy też spałam w swym pokoju, w swym łóżku. Na półkach był gruby kurz, więc domyśliłam się, że od czasu mojej nieobecności nikt tu nie sprzątał. Miałam zamiar się wyspać, bo dnia następnego miałam mieć pierwszą lekcję jazdy samochodem, przed którą oczywiście się denerwowałam.
Łojojoj ale długi.
Ale chyba to dobrze, co nie ?
Już jutro kolejny mam nadzieję.
A może nawet dwa =D
niedziela, 19 stycznia 2014
Rozdział 35.
Kilka minut przed dotarciem na miejsce, tajemniczy kazał nałożyć mi kominiarkę, na miał swoją już na sobie. Przed wyjściem z samochodu, sprawdziliśmy broń. Pistolety były naładowane i odblokowane. Założyliśmy kaptury i ze spuszczoną głową szliśmy do celu. Ja bardziej za nim. Weszliśmy do budynku. Ludzie normalnie pracowali, zakładali konta, podpisywali umowy, brali kredyty, wpłacali pieniądze, nie wiedząc, co ich za chwilę spotka.
Nieznajomy nagle zaczął wrzeszczeć :
- Na ziemię ! To jest napad !
- Na ziemię ! Wszyscy na ziemię ! - też krzyknęłam, kiedy po kucnięciu wyjęłam spluwy z pokrowców, które miałam na kostkach.
- Na ziemie ! Ty pakuj pieniądze ! - krzyknął do jednej z pracownic tego budynku.
- Gleba ! Gleba ! Gleba ! - wykrzyknęłam z wyciągniętymi na bok rękami z pistoletami. - Gleba ! Jeżeli ktoś się ruszy, bez wahania strzelę ! - kolejny raz krzyknęłam. - A nie chcę tego zrobić ! - dodałam po chwili. Po chwili też zapomniałam o wszystkim i aby zauważyłam ruch strzeliłam. Wtedy nie myślałam o tym, że ktoś zostanie ranny, zginie. Po prostu czułam się jak terrorysta, który na nic nie zważa. Za chwilę przekonałam się i dotarło do mnie, że wokół budynku jest mnóstwo policji. A kobieta, którą trafiłam, właśnie umiera. Znów złapałam doła, ale nie ukazywałam tego i nadal zachowywałam się jak terrorysta. Mój 'wspólnik' skończył ładowanie pieniędzy i wziął zakładniczkę... Mała dziewczynka, może nie taka mała ale może tak w wieku piętnastu lat, ale to jeszcze nie dorosła i zostanie jej to na całe życie. Widząc, że mamy zakładnika, zrobili nam przejście.W ostatniej chwili zauważyłam, że wśród otaczających nas policjantów stoi Christian i obserwuję mnie idącą tyłem osłaniając tego mojego 'wspólnika'. Wzrokowo poznaliśmy się z Slaterem. Kiedy dotarliśmy do miejsca gdzie stał nas samochód, tajemniczy nieznajomy wypuścił przestraszoną zakładniczkę. Szybko weszliśmy do auta i odjechaliśmy. Nieznajomy odwieść miał mnie do parku. Po dotarciu do tego miejsca, gwałtownie wysiadłam z ledwie zatrzymanego samochodu. Zdjęłam kominiarkę z wściekłością, nadal miałam pistolety. Słyszałam, że za mną podąża nieznajomy. Już bez kominiarki zatrzymał mnie i starał uspokoić. Zobaczywszy jego twarz, wydawała mi się znajoma.
- Ona nie powinna zgiąć ! Rozumiesz ?! Nie powinna ! - miałam coraz głębsze wyrzuty sumienia, zabiłam niewinną osobę. - Wiesz gdzie powinnam teraz strzelić ? Tu ! Rozumiesz ?! Tu ! - stanęłam przed nim krzycząc i przystawiając sobie pistolet do głowy, wtedy tylko o tym myślałam. Jednak po kilu minutach opuściłam pistolet, zawisną obciążając moją rękę. - Mam ochotę zabić - powiedziałam myśląc o tym, co porwał moją przyjaciółkę.
- Szczerze ? - odezwał się nieznajomy, jakby wiedział o kogo mi chodzi. - Ja też mam tę samą ochotę.
- Ta, tylko dlaczego akurat ja ?
- No jak wsadziłaś kogoś do paki, to się tak nie dziw - powiedział, a mnie nagle olśniło.
- Czekaj, czekaj... To ty wtedy mi pomogłeś - zaczęłam kojarzyć twarz tego, co porwał Bellę, co kiedyś pomogłam wsadzić go pierdla na początku mojej znajomości z Richardem, trzy lata temu.
- Tak to ja Ci pomogłem.
- No ale dlaczego ty odwaliłeś tę najbardziej brudną robotę ? To na mnie przecież się mści.
- Nie ma się wyboru, jak jest się jego synem.
- O... kurde...
- I nie chcę, aby coś stało się Belli.
- To ty ją znasz ?
- Tak, przecież to moja dziewczyna.
Jest =D
Ale się dzieję =D
Zapraszam na następny, który najprawdopodobniej będzie jutro =D
Nieznajomy nagle zaczął wrzeszczeć :
- Na ziemię ! To jest napad !
- Na ziemię ! Wszyscy na ziemię ! - też krzyknęłam, kiedy po kucnięciu wyjęłam spluwy z pokrowców, które miałam na kostkach.
- Na ziemie ! Ty pakuj pieniądze ! - krzyknął do jednej z pracownic tego budynku.
- Gleba ! Gleba ! Gleba ! - wykrzyknęłam z wyciągniętymi na bok rękami z pistoletami. - Gleba ! Jeżeli ktoś się ruszy, bez wahania strzelę ! - kolejny raz krzyknęłam. - A nie chcę tego zrobić ! - dodałam po chwili. Po chwili też zapomniałam o wszystkim i aby zauważyłam ruch strzeliłam. Wtedy nie myślałam o tym, że ktoś zostanie ranny, zginie. Po prostu czułam się jak terrorysta, który na nic nie zważa. Za chwilę przekonałam się i dotarło do mnie, że wokół budynku jest mnóstwo policji. A kobieta, którą trafiłam, właśnie umiera. Znów złapałam doła, ale nie ukazywałam tego i nadal zachowywałam się jak terrorysta. Mój 'wspólnik' skończył ładowanie pieniędzy i wziął zakładniczkę... Mała dziewczynka, może nie taka mała ale może tak w wieku piętnastu lat, ale to jeszcze nie dorosła i zostanie jej to na całe życie. Widząc, że mamy zakładnika, zrobili nam przejście.W ostatniej chwili zauważyłam, że wśród otaczających nas policjantów stoi Christian i obserwuję mnie idącą tyłem osłaniając tego mojego 'wspólnika'. Wzrokowo poznaliśmy się z Slaterem. Kiedy dotarliśmy do miejsca gdzie stał nas samochód, tajemniczy nieznajomy wypuścił przestraszoną zakładniczkę. Szybko weszliśmy do auta i odjechaliśmy. Nieznajomy odwieść miał mnie do parku. Po dotarciu do tego miejsca, gwałtownie wysiadłam z ledwie zatrzymanego samochodu. Zdjęłam kominiarkę z wściekłością, nadal miałam pistolety. Słyszałam, że za mną podąża nieznajomy. Już bez kominiarki zatrzymał mnie i starał uspokoić. Zobaczywszy jego twarz, wydawała mi się znajoma.
- Ona nie powinna zgiąć ! Rozumiesz ?! Nie powinna ! - miałam coraz głębsze wyrzuty sumienia, zabiłam niewinną osobę. - Wiesz gdzie powinnam teraz strzelić ? Tu ! Rozumiesz ?! Tu ! - stanęłam przed nim krzycząc i przystawiając sobie pistolet do głowy, wtedy tylko o tym myślałam. Jednak po kilu minutach opuściłam pistolet, zawisną obciążając moją rękę. - Mam ochotę zabić - powiedziałam myśląc o tym, co porwał moją przyjaciółkę.
- Szczerze ? - odezwał się nieznajomy, jakby wiedział o kogo mi chodzi. - Ja też mam tę samą ochotę.
- Ta, tylko dlaczego akurat ja ?
- No jak wsadziłaś kogoś do paki, to się tak nie dziw - powiedział, a mnie nagle olśniło.
- Czekaj, czekaj... To ty wtedy mi pomogłeś - zaczęłam kojarzyć twarz tego, co porwał Bellę, co kiedyś pomogłam wsadzić go pierdla na początku mojej znajomości z Richardem, trzy lata temu.
- Tak to ja Ci pomogłem.
- No ale dlaczego ty odwaliłeś tę najbardziej brudną robotę ? To na mnie przecież się mści.
- Nie ma się wyboru, jak jest się jego synem.
- O... kurde...
- I nie chcę, aby coś stało się Belli.
- To ty ją znasz ?
- Tak, przecież to moja dziewczyna.
Jest =D
Ale się dzieję =D
Zapraszam na następny, który najprawdopodobniej będzie jutro =D
sobota, 18 stycznia 2014
Rozdział 34.
W parku siedziałyśmy w zupełnej ciszy do późna. Chyba tak długo, że spałyśmy na ławce siedząc i opierając się o siebie. Wyglądało to dość dziwnie. Zwykle na ławkach śpią pijaki. Obudził nas mój telefon. To był on. Poznałam jego numer, był prosty i łatwy do zapamiętania.
- Słucham ?! - powiedziałam prawie z krzykiem do słuchawki.
- Napadniesz na bank z moim wspólnikiem. Wiem, że masz dwie spluwy, załatw sobie kominiarkę. Masz być w tym miejscu co teraz jesteś. Mój wspólnik przyjedzie starym, czarnym Chevroletem o czternastej.
- Co? W dzień ?
- A i to będzie jutro. Bez dyskusji, bo zrobię coś nieprzyjemnego twojej przyjaciółeczce. Jak zrobisz coś po mojemu, powoli, krok po kroku będę ją zabijał. Chyba tego nie chcesz ? - powiedział wrednie i się rozłączył. Mimo wszystko, chciałam powiedzieć to komuś zaufanemu. W tamtym momencie przychodził mi do głowy tylko Christian. Mimo iż był gliniarzem.
Roztrzęsiona szłam do przyjaciela, jednak miałam wątpliwości i miałam uczycie, że ten szaleniec mnie obserwuję. Bałam się, że zrobi coś Belli. Szłam, szłam jakbym chciała, a nie mogła. Ledwie podnosiłam nogi, moje pięty zaczepiały o chodnik, którym szłam, więc było słychać jak idę. Kiedy doszłam na miejsce, stanęłam przed drzwiami. oparłam się o ścianę obiema rękami po jednej i drugiej stronie, w końcu zadzwoniłam dzwonkiem i spuściłam głowę. Otworzyły się drzwi. Christian popatrzył na mnie, wiedząc, że coś się dzieje. Podniosłam głowę patrząc na niego.
- Porwali Bellę - wykrztusiłam to z siebie.
- Jak, jak to ?
- Zadzwonił do mnie jakiś facet, mówi żebym coś zrobiła, bo inaczej jej coś zrobi - w trakcie tych słów Christian wpuścił mnie do mieszkania. - Dziś zadzwonił i powiedział, że mam jutro napaść na bank z jakimś gościem co z nim współpracuję.
- O kurde... - Christianowi zabrakło słów.
- Na dodatek mamy zrobić to w dzień ! Kto normalny napada na bank w dzień ?!
- No, są idioci - powiedział pół żartobliwie Christian, nawet uśmiechnęłam się kącikiem ust. Usiadłam wygodnie na kanapie w salonie, a po chwili Christian przyniósł szklanki z wodą.
- No to jak, być może, pojedziesz na akcję w sprawie napadu na bank, wiec, że to mogę być ja - mimo wszystko powiedziałam pół żartem. Trochę porozmawialiśmy, trochę posiedzieliśmy w ciszy i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Obudziłam się leżąc na kanapie z głową na oparciu kanapy. Zadziwiająco się wyspałam. Patrząc na zegarek, była dziewiąta. Z kuchni wyszedł Christian, patrząc na mnie litościwymi oczami.
- Może śniadanie?
- Nie, nie jestem głodna - odpowiedziałam z przymróżonymi - muszę jeszcze skombinować kominiarkę.
- Ja mam niepotrzebną, dają nam co jakiś czas nowe, a z tymi rób co chcesz. Dam ci - zaoferował Christian.
- Oo, bardzo dziękuję - powiedziałam. - W ogóle to dziękuję Ci, że mi pomagasz i wspierasz.
- Od czego ma się przyjaciół powiedział i uśmiechną się.
Na miejscu byłam kilka minut przed czasem. Przedmiotowo byłam gotowa, ale psychicznie, nie. A jeszcze bacznie obserwował mnie Sam, co mnie wkurzało coraz bardziej. Po chwili moich obserwacji, przyjechał do parku ten gość. Ruszyliśmy z piskiem opon i zauważyłam tylko ten bacznie obserwujący mnie wzrok Sama.
Jest i kolejny =D
Cieszę się z tego ;)
Mam nadzieję, że się podoba...
- Słucham ?! - powiedziałam prawie z krzykiem do słuchawki.
- Napadniesz na bank z moim wspólnikiem. Wiem, że masz dwie spluwy, załatw sobie kominiarkę. Masz być w tym miejscu co teraz jesteś. Mój wspólnik przyjedzie starym, czarnym Chevroletem o czternastej.
- Co? W dzień ?
- A i to będzie jutro. Bez dyskusji, bo zrobię coś nieprzyjemnego twojej przyjaciółeczce. Jak zrobisz coś po mojemu, powoli, krok po kroku będę ją zabijał. Chyba tego nie chcesz ? - powiedział wrednie i się rozłączył. Mimo wszystko, chciałam powiedzieć to komuś zaufanemu. W tamtym momencie przychodził mi do głowy tylko Christian. Mimo iż był gliniarzem.
Roztrzęsiona szłam do przyjaciela, jednak miałam wątpliwości i miałam uczycie, że ten szaleniec mnie obserwuję. Bałam się, że zrobi coś Belli. Szłam, szłam jakbym chciała, a nie mogła. Ledwie podnosiłam nogi, moje pięty zaczepiały o chodnik, którym szłam, więc było słychać jak idę. Kiedy doszłam na miejsce, stanęłam przed drzwiami. oparłam się o ścianę obiema rękami po jednej i drugiej stronie, w końcu zadzwoniłam dzwonkiem i spuściłam głowę. Otworzyły się drzwi. Christian popatrzył na mnie, wiedząc, że coś się dzieje. Podniosłam głowę patrząc na niego.
- Porwali Bellę - wykrztusiłam to z siebie.
- Jak, jak to ?
- Zadzwonił do mnie jakiś facet, mówi żebym coś zrobiła, bo inaczej jej coś zrobi - w trakcie tych słów Christian wpuścił mnie do mieszkania. - Dziś zadzwonił i powiedział, że mam jutro napaść na bank z jakimś gościem co z nim współpracuję.
- O kurde... - Christianowi zabrakło słów.
- Na dodatek mamy zrobić to w dzień ! Kto normalny napada na bank w dzień ?!
- No, są idioci - powiedział pół żartobliwie Christian, nawet uśmiechnęłam się kącikiem ust. Usiadłam wygodnie na kanapie w salonie, a po chwili Christian przyniósł szklanki z wodą.
- No to jak, być może, pojedziesz na akcję w sprawie napadu na bank, wiec, że to mogę być ja - mimo wszystko powiedziałam pół żartem. Trochę porozmawialiśmy, trochę posiedzieliśmy w ciszy i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Obudziłam się leżąc na kanapie z głową na oparciu kanapy. Zadziwiająco się wyspałam. Patrząc na zegarek, była dziewiąta. Z kuchni wyszedł Christian, patrząc na mnie litościwymi oczami.
- Może śniadanie?
- Nie, nie jestem głodna - odpowiedziałam z przymróżonymi - muszę jeszcze skombinować kominiarkę.
- Ja mam niepotrzebną, dają nam co jakiś czas nowe, a z tymi rób co chcesz. Dam ci - zaoferował Christian.
- Oo, bardzo dziękuję - powiedziałam. - W ogóle to dziękuję Ci, że mi pomagasz i wspierasz.
- Od czego ma się przyjaciół powiedział i uśmiechną się.
Na miejscu byłam kilka minut przed czasem. Przedmiotowo byłam gotowa, ale psychicznie, nie. A jeszcze bacznie obserwował mnie Sam, co mnie wkurzało coraz bardziej. Po chwili moich obserwacji, przyjechał do parku ten gość. Ruszyliśmy z piskiem opon i zauważyłam tylko ten bacznie obserwujący mnie wzrok Sama.
Jest i kolejny =D
Cieszę się z tego ;)
Mam nadzieję, że się podoba...
piątek, 17 stycznia 2014
Rozdział 33.
MUZYKA
No i tak przez kilka tygodni, byłam obsługiwana a to przez Bellę, a to nawet przez jej mamę. Ciągle tylko telewizor, laptop ostatecznie czytanie książki. A, jeszcze nauka. Codziennie przepisywałam lekcje i razem z Bellą rozwiązywaliśmy zadania. Wszystkie sprawdziany i kartkówki miałam napisać kiedy już będę mogła choć trochę chodzić.
I tak było. Mimo, że jeszcze noga trochę bolała i kuśtykałam, wszystko udało mi się zaliczyć. Wszystko zawdzięczam Belli, bo pomagała mi. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś strasznego. Ale od początku. Pewnego razu razem z Bellą miałam iść do szkoły. Wychodząc, Bella sobie przypomniała, że o czymś zapomniała. Powiedziała, żebym szła i że dojdzie do mnie. Tak się nie stało. W szkole się nie pojawiła. Po szkole poszłam oczywiście do domu. Jej mama była zdziwiona, że przyszłam sama. Powiedziałam jej jak było. Obie się przestraszyłyśmy, że coś jej się stało.
- Wie pani, spróbuję ją poszukać, jakby coś to dam znać. A jak długo mnie nie będzie, to niech pani się o mnie nie martwi - powiedziałam do mamy Belli, żeby się nie martwiła i o mnie, pewnie na darmo. Wyszłam z domu od razu zadzwoniłam do Evelyn :
- Zwołaj Kaylę i Carly. Musimy się spotkać. W parku tam gdzie zawsze - jej przytaknięciem zakończyłyśmy krótką rozmowę. Sama zmierzałam do parku, bez zastanowienia. Przez całą drogę myślałam co mogło się stać. Cały czas ta myśl mnie nie dawała spokoju. Przecież Bella nie mogła rozpłynąć się w powietrzu. Dręczyła mnie też myśl, że coś jej się stało. Wokół parku coś się działo, było dużo ludzi. Oczywiście, jakby nie inaczej, na przeciwko uliczki, gdzie zawsze przesiadywałam z przyjaciółkami i tam też się umówiłam teraz, była uliczka gdzie zawsze stał Sam ze swymi kumplami. Tym razem tę tak było. Jednak nie zwracałam na to większej uwagi. Na umówione spotkanie przyszłam ostatnia. Kiedy już byłam przy ławce, spojrzałam jednak jeszcze złowierczo na Sama. Z rękoma w kieszeni bluzy, przez chwilę zastanawiałam się jak im powiedzieć o zniknięciu Belli. W końcu się odważyłam :
- Słuchajcie, jest problem - tu się chwilowo zacięłam. - Bella zniknęła.
- Co?
- Jak to ? - najpierw odezwała się Kayla, a potem Evelyn.
- No nie wiem. Miałyśmy razem iść do szkoły, ale coś zapomniała i wróciła się. Powiedziała, że dojdzie, ale jednak tak nie było.
- A ja się zastanawiałam, czego jej nie było - odezwała się Carly.
- Ja myślałam, że się źle czuła, albo nie chciało - powiedziała Evelyn. Nastała cisza. Stojąc w lekki rozkroku, odchyliłam głowę do tyłu i patrzyłam na gwiazdy. Ale tylko przez chwilę. Zaraz zadzwonił mój telefon. Myśląc, że to Bella, bez wahania odebrałam, ale to co usłyszałam, zamurowało mnie. Telefon powoli osuwał się po moim uchu i po szyi. Moje obawy się potwierdziły. Dziewczyny patrzyły na mnie i widać, ze czekały aż w końcu coś powiem. Ja nic nie mogłam z siebie wykrztusić, jakbym straciła głos. Kucnęłam. Schowałam głowę w dłoniach. Załamałam się. Dziewczyny domyśliły się, o co chodzi, bo widać było, że też się załamały. Po długiej ciszy w końcu ją przerwałam :
- Tak, została porwana. Bandyta powiedział, żeby nie dzwonić na policję, bo coś jej zrobi i że niedługo się odezwie.
Napisałam, znowu. Mam nadzieję, ze będę tu częściej pisać =D
Komentujcie i jak wam się podoba do rozsyłajcie linki :)
Może akurat się komuś spodoba...
No i tak przez kilka tygodni, byłam obsługiwana a to przez Bellę, a to nawet przez jej mamę. Ciągle tylko telewizor, laptop ostatecznie czytanie książki. A, jeszcze nauka. Codziennie przepisywałam lekcje i razem z Bellą rozwiązywaliśmy zadania. Wszystkie sprawdziany i kartkówki miałam napisać kiedy już będę mogła choć trochę chodzić.
I tak było. Mimo, że jeszcze noga trochę bolała i kuśtykałam, wszystko udało mi się zaliczyć. Wszystko zawdzięczam Belli, bo pomagała mi. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś strasznego. Ale od początku. Pewnego razu razem z Bellą miałam iść do szkoły. Wychodząc, Bella sobie przypomniała, że o czymś zapomniała. Powiedziała, żebym szła i że dojdzie do mnie. Tak się nie stało. W szkole się nie pojawiła. Po szkole poszłam oczywiście do domu. Jej mama była zdziwiona, że przyszłam sama. Powiedziałam jej jak było. Obie się przestraszyłyśmy, że coś jej się stało.
- Wie pani, spróbuję ją poszukać, jakby coś to dam znać. A jak długo mnie nie będzie, to niech pani się o mnie nie martwi - powiedziałam do mamy Belli, żeby się nie martwiła i o mnie, pewnie na darmo. Wyszłam z domu od razu zadzwoniłam do Evelyn :
- Zwołaj Kaylę i Carly. Musimy się spotkać. W parku tam gdzie zawsze - jej przytaknięciem zakończyłyśmy krótką rozmowę. Sama zmierzałam do parku, bez zastanowienia. Przez całą drogę myślałam co mogło się stać. Cały czas ta myśl mnie nie dawała spokoju. Przecież Bella nie mogła rozpłynąć się w powietrzu. Dręczyła mnie też myśl, że coś jej się stało. Wokół parku coś się działo, było dużo ludzi. Oczywiście, jakby nie inaczej, na przeciwko uliczki, gdzie zawsze przesiadywałam z przyjaciółkami i tam też się umówiłam teraz, była uliczka gdzie zawsze stał Sam ze swymi kumplami. Tym razem tę tak było. Jednak nie zwracałam na to większej uwagi. Na umówione spotkanie przyszłam ostatnia. Kiedy już byłam przy ławce, spojrzałam jednak jeszcze złowierczo na Sama. Z rękoma w kieszeni bluzy, przez chwilę zastanawiałam się jak im powiedzieć o zniknięciu Belli. W końcu się odważyłam :
- Słuchajcie, jest problem - tu się chwilowo zacięłam. - Bella zniknęła.
- Co?
- Jak to ? - najpierw odezwała się Kayla, a potem Evelyn.
- No nie wiem. Miałyśmy razem iść do szkoły, ale coś zapomniała i wróciła się. Powiedziała, że dojdzie, ale jednak tak nie było.
- A ja się zastanawiałam, czego jej nie było - odezwała się Carly.
- Ja myślałam, że się źle czuła, albo nie chciało - powiedziała Evelyn. Nastała cisza. Stojąc w lekki rozkroku, odchyliłam głowę do tyłu i patrzyłam na gwiazdy. Ale tylko przez chwilę. Zaraz zadzwonił mój telefon. Myśląc, że to Bella, bez wahania odebrałam, ale to co usłyszałam, zamurowało mnie. Telefon powoli osuwał się po moim uchu i po szyi. Moje obawy się potwierdziły. Dziewczyny patrzyły na mnie i widać, ze czekały aż w końcu coś powiem. Ja nic nie mogłam z siebie wykrztusić, jakbym straciła głos. Kucnęłam. Schowałam głowę w dłoniach. Załamałam się. Dziewczyny domyśliły się, o co chodzi, bo widać było, że też się załamały. Po długiej ciszy w końcu ją przerwałam :
- Tak, została porwana. Bandyta powiedział, żeby nie dzwonić na policję, bo coś jej zrobi i że niedługo się odezwie.
Napisałam, znowu. Mam nadzieję, ze będę tu częściej pisać =D
Komentujcie i jak wam się podoba do rozsyłajcie linki :)
Może akurat się komuś spodoba...
Subskrybuj:
Posty (Atom)